↧
Na dobry początek tygodnia (#40)…
↧
Czym jest miłość zdaniem pana Armitage'a?
It's enlivening, it's a life force. It's everything. It's...
I mogę tak tego słuchać na okrągło…
I mogę tak tego słuchać na okrągło…
↧
↧
Och chciałabym móc to usłyszeć. :-)
Ever wonder what @RCArmitage does during his vocal warm-up? You may be surprised... #guiltypleasurehttps://t.co/VmH9p8Mg2e
— Audible (@audible_com) luty 11, 2015
czyli: Czy kiedykolwiek zastanawialiście się co @RCArmitage robi podczas wokalnej rozgrzewki? Możecie być zaskoczeni.
↧
Jedno proste pytanie. ;-)
Audible zapytało Richarda Armitage’a „Czy sądzisz, że ludzie dzwonią do ciebie aby usłyszeć powitanie w twojej poczcie głosowej?”
↧
Szczęśliwych Walentynek od Richarda Armitage'a.
pic.twitter.com/80jzPAK5gw
— Richard Armitage (@RCArmitage) luty 14, 2015
Emerson for Valentine's Day. One of the good pieces of advice. pic.twitter.com/g4Bul81wUG
— Richard Armitage (@RCArmitage) luty 14, 2015
I jedna grafika, którą mój nasz ulubiony aktor umieścił na swojej chińskiej stronie Weibo.com/RCArmitage z adnotacją, którą pomógł mi zrozumieć przyjaciel google, a mianowicie „Dzisiaj Walentynki. Poświęcić wszystko dla miłości”.
↧
↧
Na dobry początek tygodnia (#41)…
… Pan Thornton.
I jego spojrzenie w scenie w której odprowadza pannę Hale do frontowych drzwi i gdy ona już tego nie słyszy, mówi „Look back, look back at me”.
Aż znów chciałoby się rzec, że wszystko jest w tych oczach. Ale tak właśnie jest! Bo przez te ułamki sekundy widać jak spojrzenie pana Thorntona wyraża inne emocje. Od zaciekawienia, czy Margaret usłyszy jego prośbę i spojrzy na niego, przez wręcz krzyk „nie możesz nie spojrzeć na mnie”, a skończywszy na spojrzeniu pełnym bólu i pewnego rodzaju rezygnacji „a jednak nie spojrzała”.
Miłego tygodnia Wszystkim!
Wszystkie zamieszczone tu zdjęcia to moje screeny z serialu BBC „North and South”/ „Północ Południe”.
↧
"Czarny anioł", fanfik autorstwa Kate. Część pierwsza.
Czy nie macie wrażenia, że dość długo nie gościł tu Sir Guy? Jeśli czujecie podobnie, to dziś mam ogromną przyjemność podzielić się z Wami pierwszą częścią opowiadania z Sir Guy’em, którego autorką jest Kate. Tytuł fanfika to „Czarny anioł”. Kate bardzo dziękuję, że zgodziłaś się na publikację swojego opowiadania na tym blogu. Życzę Wszystkim miłej lektury.
***
Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść, "Czarny anioł" zainspirowana jest postacią Sir Guy'a Gisborne granego przez Richarda Armitage'a w serialu BBC "Robin Hood" i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. Opowieść zawiera treści erotyczne, więc jeśli nie macie skończonej odpowiedniej ilości lat (to jest 18 lat) aby czytać takie teksty, to proszę nie czytajcie dalej.
***
Tętent koni rozlegał się po szlakach lasu Sherwood. Powoli zmierzchało; nadchodziła godzina umówionego spotkania z wysłannikiem szeryfa z Nottingham. Grupa kupców zebrała się na polanie i z obawą czekała na pojawienie się dobrze znanego im rycerza.
- I co teraz, Wasilij? – pytali jeden przez drugiego – Co mu powiemy? Ty ostatnio z nim pertraktowałeś, wymyśl coś!
- Co ja mogę – westchnął mężczyzna, odznaczający się silnym, rosyjskim akcentem – Damy mu tyle, ile mamy...
- Zabije nas, pewne jak nic!
- Nie zabije, bo szeryf straciłby źródło dochodów. Dogadamy się jakoś...
Z obawą spojrzał na rozbite nieopodal obozowisko, gdzie oczekiwały ich żony z dziećmi. Byli w wiecznej wędrówce; podróżowali po całej Anglii, trudniąc się kupiectwem. Sprzedawali wszystko, co tylko mogli, a było ich pięciu: Wasilij z Rusi, Giovanni i Silvio z Wenecji, Vidor z Węgier i Jacques z Francji. Wszyscy mieli żony i dzieci; Wasilij jedyną swoją córkę, Anastazję, kochał ponad własne życie. Vidor miał dwóch synów, podobnie jak Silvio, Giovanni miał dwie córki i syna, a Jacques – trzech synów i trzy córki. Bali się o swe rodziny niemożebnie; kto wie, co zrobi mściwy, okrutny rycerz, gdy dowie się, że kupcy nie mają dość pieniędzy, by zapłacić mu zwyczajowy haracz, który regularnie od nich ściągał. Oczekiwali jego przybycia z obawą, niepewnie zerkając na siebie. W końcu na rozjaśnioną blaskiem ognia polanę wjechał kary koń, wiozący na grzbiecie odzianego w czerń, groźnie wyglądającego rycerza, a za nim – kilku żołnierzy.
- Sir Guy – Wasilij pokłonił się nisko – To zaszczyt widzieć cię tu...
- Dawaj złoto – warknął rycerz, zeskakując z konia; ewidentnie nie miał tego wieczora humoru.
- Panie, chcieliśmy ci powiedzieć...
- Złoto!!! – wrzasnął, wyciągając miecz z pochwy i przytykając go do gardła przerażonego Wasilija – Nie mam ochoty na pogaduszki z tobą.
- Panie – Silvio padł na kolana – Oszczędź Wasilija! Mamy złoto, lecz nie tyle, ile mieliśmy mieć...
- Co mnie to obchodzi!?
- Sir Guy, zrobimy wszystko, by oddać ci wszystko z nawiązką. Weź to, co mamy – Vidor przyłączył się do błagań przyjaciela – Przysięgam na moją żonę, że oddamy wszystko!
Mężczyzna odziany w czarne skóry spojrzał na nich z wyższością. Co za głupi motłoch... Niepotrzebne mu ich błagania i przysięgi, miał za zadanie ściągnąć z nich złoto! Chciał jednym ruchem ściąć głowę Wasilijowi, lecz jego wzrok skupił się na pobliskim obozowisku...
- Nie macie wystarczająco złota, tak? – powiedział chłodnym tonem, mierząc ich wzrokiem – Dajcie to, co macie – rozkazał.
Jacques drżącymi rękoma podał rycerzowi sakwę ze złotem. Ten zajrzał do środka i uśmiechnął się kpiąco.
- TO ma być podatek dla... króla?
- Panie, miesiąc ten był ubogi, lud zubożał i nie kupuje już tyle, co zawsze...
- Dobrze. Dobrze. Wystarczy mi tyle złota.
- O panie! Niech Bóg ci wynagrodzi twą dobroć! – Wasilij padł na kolana – Obyś żył w zdrowiu przez długie lata, kochany przez lud!
- Nie potrzebuję miłości prostaków – prychnął wściekle – A wasz niepełny podatek uzupełnię sobie według własnego uznania.
Spojrzał na żołnierzy i skinął głową w kierunku obozowiska. Od razu pojęli, o co chodzi; dobyli mieczy i ruszyli w tamtą stronę. Kupcy zrozumieli, co się święci.
- Panie, oszczędź nasze rodziny!!!
- Zabierzcie młode dziewki do zamku – rozkazał sir Guy – Stare zostawcie. Może przydadzą się za miesiąc, kiedy podatek znowu będzie niewystarczający...
Wsiadł na swego konia i podjechał do obozowiska. Żołnierze dość brutalnie wyciągali z prowizorycznych namiotów młode, przerażone dziewki. Krzyczały, błagały o litość, ale wszystko na nic. Związano im ręce, by nie próbowały walczyć, i wsadzili pięć z nich na swoje konie. Szóstą dopiero prowadzono. Koń Guy'a zatrzymał się tuż przed nią.
- Tato! – krzyknęła, widząc biegnącego w jej kierunku Wasilija.
- Nastka! – mężczyzna był zrozpaczony i zalał się łzami – Nie bój się, uwolnię cię!
- Nie tak prędko – Guy uśmiechnął się złośliwie, i jego wzrok spoczął na dziewczynie. Prześliczna, młoda, zapłakana...
- Tato... - szepnęła z rezygnacją.
- Przestań się mazać – warknął Guy – Jesteś dużą dziewczynką i nie potrzebujesz tatusia.
- Ale...
- Zamknij się! Wziąć ją na konia, i do zamku! A ty, ani słowa, moja panno!
- Dobrze, panie – odparła pokornie, i spojrzała wprost w jego oczy. Zimne, srogie, ale przy tym tak piękne...
Konie ruszyły przed siebie, zostawiając za sobą jedynie tumany kurzu, ale oprócz tego zrozpaczone, lamentujące rodziny, cierpiące po stracie swoich córek. Wasilij poprzysiągł, że choćby miał przypłacić to swoim życiem, odbierze Anastazję z paskudnych rąk szeryfa z Nottingham i Guy'a z Gisborne.
Tymczasem żołnierze dotarli do zamku. Szamocząc się z dziewczętami, miotali najgorsze przekleństwa w ich kierunku, co nie spodobało się ich dowódcy.
- Ważcie słowa – warknął sir Guy – To, że są MOIMI niewolnicami, nie znaczy że WY możecie je szarpać i kląć w ich obecności. Następnym razem poucinam wam te tępe łby. Dalej! Wprowadzić je do pomieszczeń dla służby!
Spuścili głowy i pokornie zaprowadzili dziewczęta do środka. Guy miotał się przez chwilę na dziedzińcu, nie mogąc zapomnieć przeszywającego przeraźliwym smutkiem spojrzenia jednej z dziewcząt. Była inna od reszty; tamte wyrywały się wściekle, krzyczały jak opętane – ta jedynie patrzyła przenikliwie, i cicho zawołała swego ojca… Była dziwna. Zbyt spokojna. Do diabła, czyżby była czarownicą, albo miała inne kontakty z nieczystymi siłami!?
- Gisboooorneee! – rozległ się dziki wrzask; tak, to znowu on… Vasey.
- Idę!
Wściekły, ruszył do komnaty szeryfa, który siedział rozwalony na fotelu i skubał sobie skórki przy paznokciach. Wyszczerzył się, widząc wpadającego do pomieszczenia Guy’a.
- No, jesteś, ptaszku!
- Jestem, panie. Coś się stało?
- Coś się stało? Po co pojechałeś do lasu, czarna niemoto?
- Po podatek, mój panie.
- I…?
- Mieli mniej złota, niż powinni. W zamian pozwoliłem sobie zabrać niewolnice.
- Niewolnice, powiadasz – Vasey zerwał się z fotela – Ile?
- Sześć.
- Nadają się?
- Nie wiem, nie sprawdzałem jeszcze – syknął Guy – Coś poza tym?
- Tak! Masz sprawdzić je wszystkie, rozumiesz?
- Ale…
Szeryf przycisnął Guy’a do ściany i wściekle patrzył mu w oczy.
- Nie mów, że nie lubisz chędożenia ze służkami – warknął szeryf – Mają być dogłębnie sprawdzone, rozumiesz?
- Myślałem, że nie lubisz używanych służek, panie – odparł ironicznie Guy, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Vasey’a.
- Wiedziałem, że się nie nadajesz, kretynie! – wrzasnął – Wyjdź stąd!
Gisborne uśmiechnął się sarkastycznie pod nosem i czym prędzej opuścił komnatę szeryfa. Zszedł do pomieszczenia dla sług, gdzie odszukał najstarszą z nich, zarządczynię całej służby, leciwą Joan.
- Podejdź do mnie – polecił, stając w drzwiach, a kobieta pokornie podeszła do niego – Poznałaś już sześć nowych? Trzy Francuzki i dwie Wenecjanki, oprócz tego Rusinka.
- Tak, mój panie, dziewczęta poszły obmyć się i zaraz pójdą spać. Są wyczerpane i roztrzęsione.
- To niech przestaną się trząść! Nie obchodzi mnie to w najmniejszym stopniu!
- Postaram się, panie, by się uspokoiły.
- A ta Rusinka… Nie zauważyłaś w jej zachowaniu niczego dziwnego?
- Nie, panie, jest cicha, spokojna i pokorna – odparła Joan – Czy coś z nią nie tak?
- To mi się właśnie nie podoba… Dobrze. Za pięć minut chcę widzieć w mojej komnacie jedną z nich – skinął głową w kierunku grupki służek.
- Którą, panie?
- Obojętnie.
Wyszedł, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem służących, kiedy jednak zamknęły się za nim drzwi, dziewczęta ożywiły się.
- Joan, błagam, dziś ja! – prosiła jedna z nich.
- Nie! Ona była przedwczoraj! – zaprotestowała kolejna – Ja nie byłam od miesiąca!
- A ja od dwóch!
- Spokój! – zarządziła Joan – Wstydu nie macie, ladacznice! Gzić by się tylko chciały, bezbożne!
- Pan wzywa…
- To, że pan wzywa, to jedno, ale wy powinniście z pokorą i wstydem oczekiwać na decyzję! Sodoma i Gomora! Mary, przygotuj się. Obmyj choć twarz, kocmołuchu!
- Ona była trzy dni temu!
- Spokój! Mary, niech cię nie widzę. Reszta do łóżek! I być miłe dla nowych! Jazda, już was nie ma!
Mary z wyższością spojrzała na resztę służących i pobiegła szybko przemyć twarz. Zadowolona z siebie, przebrała się tylko w nieco lepszą suknię i pognała czym prędzej do komnat sir Guy’a. Nowe dziewczęta patrzyły na nią ze zdumieniem.
- Co ona robi? – zapytała Anastazja.
- Idzie do alkowy sir Guy’a – odparła jedna z dziewcząt – Szczęściara!
- Kto to jest sir Guy? I co to alkowa, co będzie tam robiła? Będzie sprzątać w nocy?
Służące wybuchnęły gromkim śmiechem.
- Oj, głupia naiwna! Sir Guy to najpiękniejszy rycerz na zamku – zachichotała jedna z nich – Kruczowłosy, ubrany na czarno, wysoki, smukły…
- To ten… barbarzyńca, który nas porwał – zapłakała jedna z Wenecjanek – Ten okrutny potwór!
- Okrutny to jest, nie da się ukryć, ale potwór…? W alkowie jest…
- Co to jest alkowa? – powtórzyła Anastazja.
- Głupia, to komnata sir Guy’a, gdzie wzywa którąś z nas, by… no, wiesz…
- Nie wiem! Jestem tu po raz pierwszy!
- Wszyscy z tej Rusi tacy zacofani? Pan poużywa sobie, i…
- Och! – jęknęła Anastazja – Więc TO jest alkowa… Nie znałam tego słowa. Mówię biegle po angielsku, ale zdarzają się słowa, których znaczenia nie znam. Ale wy musicie codziennie do niego…
- Musimy, i chcemy. Sir Guy jest wyjątkowym kochankiem… Przekonasz się przy odrobinie szczęścia.
- Nie! Nigdy! – Anastazja zakryła się cienkim pledem – To niemoralne, wbrew Bogu…
Joan stała za drzwiami i podsłuchiwała. Rusinka była bardzo bogobojną osóbką, wydawała się być porządną – ale przecież takie właśnie pan lubi najbardziej. Tak! Musiała zrobić wszystko, by to Anastazja jak najczęściej odwiedzała Gisborne’a w jego komnacie. Niech reszcie oczy zbieleją! Odegra się na nich za rozpustę, która ogarnęła ich dusze!
- Spać! – krzyknęła, wpadając do izdebki – Ale już! Koniec plotkowania!
Joan patrzyła jeszcze przez chwilę, jak Anastazja kuli się w kącie. Tak… to będzie wyjątkowa kochanka dla sir Guy’a. Postanowiła, że czym prędzej wprowadzi ją do alkowy.
Gisborne tymczasem siedział na łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach. Był przemęczony, chciał się wyżyć i położyć spać. Kiedy usłyszał pukanie, wstał i otworzył drzwi. Mary dygnęła grzecznie i czym prędzej weszła do środka. Mężczyzna ponownie usiadł na łóżku.
- Rozbierz się – rozkazał.
- Jak sobie życzysz, panie.
Gdy Mary rozbierała się, Guy nawet nie patrzył na nią. Zajmował się sznurowaniem swych spodni, pragnąc jak najszybciej się z nich oswobodzić. Dziewczyna stała przed nim, naga i drżąca, nawet nie próbując się zakryć. Zawsze go to śmieszyło… Grały na co dzień takie porządne, a wręcz biły się, by być jego kochankami, nie miały ani odrobiny wstydu. Guy położył dłonie na jej piersiach i ścisnął je.
- Jak ci na imię?
- Mary, panie. Nie pamiętasz…?
- Nie jesteś tu, bym pamiętał twoje imię – uśmiechnął się ironicznie – Uklęknij przede mną.
Mary posłusznie spełniła rozkaz, czując jednak ukłucie rozczarowania, że nie pamiętał jej imienia. Guy z satysfakcją patrzył z góry na jej nagie ciało, i chwilę bawił się jej włosami. W pewnym momencie nieoczekiwanie poderwał ją do góry i rzucił na łóżko. Momentalnie wszedł w nią ostro; Mary wydała ekstatyczny wręcz okrzyk.
- Zamknij się, to nie chór kościelny – warknął – Rozumiesz?
Kiwnęła głową, z trudem powstrzymując się od jęków rozkoszy. Sir Guy był niesamowitym kochankiem, dlatego też każda, nawet najbardziej porządna dziewka, prędzej czy później marzyła o powrocie do jego alkowy. Nigdy nie był brutalny, nigdy nikogo do niczego nie zmuszał, czasem nawet bywał miły. Tego dnia zdecydowanie nie był miły, ale to, co robił… Mary wpijała się w jego szyję, łaknąc więcej czułości – Guy bowiem rzadko pozwalał na całowanie. Dziewki miały za zadanie zadowolić go, sprawić, by się odprężył, wyżył i… zapomniał. O niej. O Marian… Pięknej, słodkiej Marian, która zbywała go ciągle, choć jednocześnie dawała mu nadzieję. Szalał za nią, pragnął jej…
- Marian – jęknął, czując że dochodzi – Moja Marian…
Chwila wystarczyła, by dokończył. Spojrzał na leżącą pod nim Mary i z rozczarowaniem stwierdził, że to znowu nie Marian. Odsunął się, wyskoczył z łóżka i zasznurował spodnie.
- Możesz odejść, dziękuję.
Mary z lekkim rozczarowaniem spojrzała na pana, który podszedł do okna i wpatrywał się przez nie w dal. Myślała, że ta noc potrwa trochę dłużej… Że pan poświęci jej więcej uwagi, niż innym dziewczętom. Niestety, znowu było jak zwykle… Teraz jeszcze wymawiał imię lady Marian!
- Dziękuję ci – powtórzył Guy, nie patrząc na nią, ale czując, że dziewka stoi bez ruchu za jego plecami.
- Proszę – bąknęła – I również dziękuję.
Poczerwieniała i szybko założyła suknię. Wyszła z komnaty sir Guy’a czym prędzej, biegnąc do izby dla służek. Była zła, pierwszy raz była zła po wyjściu od niego. Joan czekała na nią w milczeniu; skinęła tylko głową, żeby poszła na posłanie; widziała jednak, że tym razem Mary nie wróciła z alkowy zadowolona.
Guy tymczasem padł na łóżko, jak stał. Znowu pogrążył się w marzeniach o swojej ukochanej… Lady Marian z Knighton. Kobieta, dla której mógł zrobić wiele, przy której odzywało się jego serce, zaczynało bić, krzyczało o odrobinę ciepła i wreszcie starało się go przekonać, że i on ma w sobie dobro i uczucia. Rzeczywiście, przy Marian tak było. Jej łagodny, nieśmiały uśmiech, spojrzenie spod długich rzęs i jej subtelny dotyk dłoni. Tak bardzo jej pragnął, pożądał, był przy niej inny… Łagodny. Uchyliłby jej nieba, gdyby miał taką moc. Był gotów zrobić dla niej wiele. Nie wiedział, czy mógł ją kochać; chciał jej, pragnął ją mieć, ale absolutnie nie był w stanie zrobić nic wbrew jej woli. Nie wiedział w ogóle, czy jest zdolny do miłości, i czy na nią zasługuje. To pojęcie było mu całkowicie obce, a mgliste wspomnienia z dzieciństwa były – no właśnie – bardzo mgliste. Nie pamiętał chwil spędzonych z matką, siostrą, miłości jakiej od nich zaznał… Nie chciał pamiętać. Wypierał te wspomnienia z głowy i z serca. Bał się, że to go osłabi, że miłość… Co to jest? To mrzonka. Miłość nie istnieje! A Marian… Marian pragnął nad życie. Ale ona go zwodziła, była panną z dobrego domu, rozumiał więc że do ślubu nie może sobie pozwolić na nic więcej oprócz ciepłego uśmiechu w jego stronę i ewentualnego dotknięcia jego dłoni, a i to jedynie w odosobnieniu, bez świadków. Służące to co innego, były po to, by służyć, a więc w jego rozumieniu – także zaspokajać go w alkowie. Korzystał z tego przywileju bardzo często, jednak za każdym razem, gdy w łożu towarzyszyła mu jedna z dziewek, w myślach miał jedynie swą słodką, piękną Marian…
- Marian… Kiedy będziesz moja? – szeptał, patrząc tępo w sufit – Moja ukochana…
Zamknął oczy. Widział ją roześmianą, w pięknej sukni, długich, rozwianych włosach, biegnącą w jego kierunku przez długie, zimne korytarze zamku, drżącą, a gdy dopadła już do niego, wtuliła się z całych sił i pozwoliła, by okrył ją płaszczem i pocałował. Potem złapała go za rękę i chętnie poszła za nim do jego komnaty, gdzie stanęła przed kominkiem, zrzuciła z ramion płaszcz, a potem sukienkę, i całkiem bezwstydnie położyła na swym ciele jego spragnione, chłodne dłonie, swoimi zaś szybko pozbawiając go ubrania, i kochała się z nim dziko, namiętnie na zimnej podłodze…
Guy otworzył oczy. Rozejrzał się dookoła; nadal był sam… Otaczała go przeraźliwa cisza. Zerwał się z łoża i zaczął miotać się po komnacie. Wściekły, samotny, pragnął Marian teraz, tu, już, natychmiast! Dlaczego to wszystko musiało być tak trudne, dlaczego musiała być tak porządna! Gdyby była tak łatwa jak te wszystkie służki, pchające mu się do alkowy…
- Nie – przestraszył się swoich własnych myśli – Ona taka nie jest. Ona jest aniołem… Nie może być taka, jak one. Nie chcę prostej, łatwej ladacznicy, Marian jest uczciwa, porządna… To jest MOJA Marian… Moja. Nie tego leśnego wymoczka.
Guy z całego serca nienawidził Robin Hooda, lecz nie z tak prozaicznego powodu, jak szeryf, który nie znosił go tylko dlatego, że ten robił wszystko na przekór Vasey’owi, stał się bohaterem uciśnionego ludu, rabował bogatych, by rozdawać biednym. Robin działał na nerwy Guy’owi z powodu jego niegdysiejszej zażyłości z lady Marian. Gisborne wiedział, że tych dwoje miało się kiedyś ku sobie, jeszcze przed wyruszeniem Robina na wyprawę krzyżową. Potem wszystko się rozmyło, i Guy miał nadzieję, że leśny wypłosz, jak go pogardliwie nazywał, nigdy już nie stanie między nim a Marian…
***
- Ruchy! – krzyczała od świtu rozzłoszczona Joan – Nie jesteście tu by leżeć i pachnieć, macie pracować! Mary!
- Idę już – burknęła dziewczyna.
- Weźmiesz Anastazję i pójdziecie posprzątać komnatę sir Guy’a.
- Dlaczego znowu ja!?
- Wczoraj sama się do niego pchałaś, ladacznico – warknęła Joan.
- Nie chcę sprzątać!
- Będziesz robić, co mówię, inaczej Gisborne o wszystkim się dowie. W życiu nie widziałam bardziej pyskatej smarkuli! Jesteś tu służącą, Mary, pamiętaj o tym. W każdej chwili możesz wylecieć, i już ja zadbam, by w całym Nottingham NIKT na ciebie nawet nie spojrzał!!!
Dziewczę spuściło głowę i skinęło ręką na Anastazję, która posłusznie chwyciła wiadro z wodą i szmatkę. Mary wzięła miotłę i udały się do komnaty Gisborne’a.
- Paskudna ropucha – syknęła Mary – Jeszcze jej pokażę…
- Uspokój się, złość nic ci nie da. Długo tu jesteś?
- Dwa lata. I jeszcze nic u niego nie ugrałam, do diabła!
- A na co liczyłaś?
- Jak to na co? Na to, że przestanę być służącą i Gisborne zobaczy, ile jestem warta!
- Przestań! Rób swoje i nie wychylaj się. Ja marzę tylko o tym, żeby stąd uciec, wrócić do rodziców…
- Boś głupia!
- Porwał mnie stamtąd, siłą wyciągnęli mnie… Bałam się, że zabije mojego ojca…
Urwała, bo znalazły się akurat pod komnatą Gisborne’a, której drzwi właśnie otworzyły się. Stanął przed nimi on sam; Anastazja postawiła wiadro na posadzce i skłoniła się. Stała przed nim ze spuszczoną głową, podczas gdy Mary nieznacznie tylko dygnęła i patrzyła mu w twarz. Guy patrzył na obie i uderzyła go ta różnica pomiędzy dwoma służkami. Tę po prawej pamiętał, zeszłego wieczoru była u niego w komnacie. Jak ona miała na imię…? Nieważne. Nie zaprzątał sobie głowy imionami służby, pamiętał tylko Joan i to mu wystarczało. Druga dziewka zaintrygowała go. To ta, którą zabrali kupcom. Patrzył na nią przez chwilę, ale ona nie podniosła wzroku.
- Ty tam – warknął do Mary – Bierz wiadro i wchodź do środka.
- Chodź – szepnęła do Anastazji.
- TY do środka – powtórzył – Głucha jesteś!?
Mary zwróciła na niego swój wzrok, ale Guy nie zaszczycił jej nawet przelotnym spojrzeniem. Wściekła, chwyciła wiadro i weszła do komnaty. Mężczyzna tymczasem powoli okrążył Anastazję. Nadal stała bez ruchu, pochylona. Uśmiechnął się lekko i stanął przed nią, gwałtownie unosząc jej głowę ku górze. Musiała na niego spojrzeć. Stał przed nią wysoki, przecudnej urody mężczyzna. Wychowana w bardzo religijnej rodzinie, nigdy nie skaziła swych myśli żadnym mężczyzną, teraz jednak ze wstydem przyznała w duszy, że barbarzyńca stojący przed nią jest piękny niczym anioł. Gęste, kruczoczarne włosy okalały jego bladą twarz i uroczo kręciły się na karku, głębokie, błękitne oczy wpatrywały się w nią uparcie, a wąskie usta wykrzywione były w pełnym politowania uśmiechu. Musiała przyznać, że w niczym nie przypominał tego okrutnika, który siłą kazał wyrwać ją z ramion matki. Jego oczy były niczym ocean łagodności, choć jego zachowanie, nieprzyjemny ton w jakim zwracał się do Mary, kompletnie temu przeczył. Kim był ten człowiek?
- Jesteś Rusinką – bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Tak, panie – odparła niepewnie.
- Mam nadzieję, że dobrze mówisz po angielsku.
- Oczywiście, panie. Jestem tu z rodziną od dziesięciu lat.
- Dobrze, bardzo dobrze… Jak ci na imię?
- Gisboooorneeee!!!
Dziki wrzask szeryfa wytrącił Guy’a z równowagi. Wściekle tupnął nogą i odszedł czym prędzej bez słowa. Anastazja zaciekawiona patrzyła na jego oddalającą się sylwetkę. Poczuła uderzenie gorąca i przytłaczający wstyd, bowiem jej wzrok skupił się na nieprzyzwoitych ruchach jego bioder odzianych w czarne, skórzane spodnie. Doskonale widziała, jak pod materiałem poruszają się jego pośladki.
- W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – szepnęła, czując, jak wstyd ogarnia ją od stóp do głów; klęknęła na podłodze i wykonała znak krzyża – Dobry Boże, wybacz mi, ja nie chciałam… Już nigdy więcej… Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech, święć się imię Twoje…
Modliła się po cichu, czując się podle. Nie tak wychowała ją mama! Nieskromne myśli to najgorsze, co może spotkać młodą, niewinną niewiastę! Miała być czysta, tak na ciele, jak i w duszy – tego wymagała od niej matka, Anastazja zresztą sama nie wyobrażała sobie innego życia, niż prowadzili jej rodzice. Dobre, uczciwe, bogobojne, zgodne z każdym przykazaniem. Boże, gdyby dowiedzieli się, że patrzyła na nieprzyzwoite ruchy swojego oprawcy, barbarzyńcy, który ją porwał… I nie potrafiła przestać na niego patrzeć!
- … nie wwódź nas w pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Albowiem Twoje jest królestwo i moc, i chwała…
- Co ty tam mruczysz po rusku? – syknęła Mary, wychodząc z komnaty sir Guy’a – Zwariowałaś? Bierz się za szmatę, głupia, to nie zakon. Obłąkana! Modlić się będzie!
- Przestań, Mary.
- Co, błagasz twojego Boga o wybaczenie, bo miałaś ochotę zamordować Gisborne’a? Czego od ciebie chciał?
- Niczego – Anastazja podniosła się z kolan – Pytał, czy dobrze mówię po angielsku, i poszedł. Ktoś go wołał, strasznie wrzeszczał… Kto to mógł być?
- Ach, to szeryf Vasey. Okropny, obleśny typ. Unikaj go jak możesz. Drze się na cały zamek, biedny sir Guy, musi znosić tego bufona…
- Mary! Nie pozwalaj sobie! – upomniała ją Anastazja – Szeryf to władca Nottingham, nie nam go oceniać!
- Wariatka… A sprzątaj tu sama, nie chce mi się ciebie słuchać!
Mary rzuciła w Anastazję mokrą szmatą i poszła do kuchni. Dziewczę posłusznie weszło do komnaty sir Guy’a. Zaczęła myć podłogę, która była strasznie brudna. Miała wrażenie, jakby od miesięcy nikt tu nie sprzątał – czy Gisborne nic z tym nie robi? Nie przeszkadza mu ten brud? Zacisnęła zęby i szorowała na kolanach. W końcu uporała się z tym, wytarła ręce i posłała łoże. Usiadła na chwilę i patrzyła na poduszkę. Wczoraj Mary tu była… Leżała na tej poduszce. A przedwczoraj? Gisele, Nancy, Daniele? Joan? Nie, to niemożliwe – Joan była srogą, starszą panią, sir Gisborne nie zaprosiłby jej do swej alkowy. Anastazję ogarnął wstręt, gdy pomyślała, ile dziewcząt przewinęło się przez to łoże, i jak nieprzyzwoite rzeczy wyprawiał tu z nimi sir Guy…
- Dlaczego taki jesteś? – szepnęła sama do siebie w ojczystym języku – Nie widzę tego w twoich oczach…
- Co powiedziałaś?
Serce podskoczyło jej do gardła i zerwała się na równe nogi.
- Jezu Chryste! – krzyknęła, przerażona, widząc stojącego w drzwiach Gisborne’a – Panie, wybacz mi, przysiadłam na moment, zmęczyłam się szorowaniem podłogi, nie chciałam…
- Uspokój się – odparł łagodnie – Nic ci nie zrobię. Czego się boisz?
- Nie powinnam siadać na łożu w twojej komnacie, mój panie.
- Uspokój się – powtórzył – Widzę, że w końcu ktoś tu sprzątnął… Większość sług jest strasznie niechlujna, albo myślą że nie zauważę, że nie sprzątają dokładnie. To prawda, z reguły przebywam w tej komnacie tylko po zmierzchu, gdy dobrze nie widać, czy jest czysto, czy nie…
- Za pozwoleniem, panie – dziewczyna spuściła głowę i chciała wyjść, lecz Guy roześmiał się ironicznie.
- Nie wychodź. I patrz na mnie w końcu – powiedział ostro, więc nie miała innego wyjścia, jak posłuchać – Mówiłaś coś po rusku.
- Tak… Tak, panie. Modliłam się – skłamała naprędce.
- Ach tak… Wierzysz w Boga? Wierzysz, bo wzywasz Chrystusa, kiedy się boisz.
- Tak. To jedyne, co trzyma mnie przy życiu.
- I modliłaś się? O co?
- O siłę, panie. Bo się zmęczyłam.
Guy świdrował ją wzrokiem. Doskonale wiedział, że nie modliła się, a mówiła o oczach. Zrozumiał każde słowo, język ruski znał dość dobrze – choć może mówił niewiele, to rozumiał prawie wszystko. Skłamała, że to modlitwa – o co jej chodziło? Czyżby mówiła o jego oczach? Zastanawiała się, dlaczego on taki jest? Ale… jaki? Tego nie wiedział, ale nie mógł tak po prostu o to zapytać. Chociaż dlaczego niby nie mógł? Miał pełne prawo! Żadna służąca nie miała prawa mieć przed nim tajemnic, i już chciał przycisnąć ją i wyciągnąć z niej wszystko, kiedy… spojrzał jej w oczy. Nie. To nie kolejna, bezmyślna, puszczalska Mary. Ona była inna, i mógł zabawić się z nią nieco inaczej.
- Usiądź – polecił, i nie śmiała odmówić; sam zasiadł na fotelu naprzeciw niej – W jakiego Boga wierzysz?
- W jedynego, jaki istnieje, panie – odparła rezolutnie. Spodobało mu się to.
- No tak… Tylko że ty masz swojego jedynego Boga, i muzułmanie mają swojego jedynego Boga.
- Mój Bóg jest jedyny.
- Allah dla muzułmanów też jest jedyny.
- Jestem prawosławna, panie – odparła w końcu, nieco zestresowana tym przepytywaniem – To mój Bóg.
- Domyśliłem się.
Anastazja wbiła wzrok w długie, splecione ze sobą palce Guy’a. Pochylał się, opierając łokcie na kolanach. Nie czuła się bezpiecznie w jednej komnacie z tym mężczyzną, choć w głębi duszy wiedziała, że nie może zrobić jej nic złego. Niepewnie podniosła wzrok i napotkała jego łagodne spojrzenie.
- Przyzwyczaisz się – powiedział – Nie jest tu tak źle, Joan na pewno dobrze cię traktuje.
- Bardzo dobrze mnie traktuje, tak jak inne dziewczęta…
- A ta, która tu z tobą była?
- Mary?
- Nieważne, nie pamiętam imion służby. Jak się zachowuje?
- Dobrze, panie – szepnęła niepewnie – Nikt mnie nie krzywdzi. Dlaczego o to pytasz?
- Bo nie jestem barbarzyńcą, wbrew temu, co pewnie o mnie myślisz. Dbam o kobiety w tym zamku.
- Nie wątpię, i nigdy bym nie pomyślała…
- Nie kłam – przerwał jej – Tylko przyjmij do wiadomości, że teraz to ode mnie zależy twoje życie. Jesteś moją niewolnicą, służącą, masz mnie słuchać, nie spiskować za moimi plecami, i być na KAŻDE zawołanie.
Teraz w jego oczach nie było łagodności. Przerażał ją, a jednocześnie ze wstydem przyznawała, że fascynował. Poczuła dziwny, nieznajomy dreszcz przebiegający przez jej ciało, kiedy wzrok zjechał na jego umięśnione uda, na których opięte były czarne, skórzane spodnie. W duchu skarciła się za nieobyczajną reakcję swojego zdradliwego ciała. To było dla niej całkiem obce, nigdy wcześniej nawet nie spojrzała na żadnego chłopca, a co dopiero mówić o dojrzałym mężczyźnie… Teraz patrzyła na człowieka, który porwał ją od rodziców, i jedyne, co była w stanie jednoznacznie stwierdzić, to że jest niewyobrażalnie piękny. Kompletnie żadnej złej myśli, żadnego żalu, odrazy, niechęci – a przecież powinna nienawidzić tego okrutnika. Choć z drugiej strony, Bóg zakazywał nienawiści… Czy znaczyło to jednak, że normalnym było z podziwem patrzeć na tego pięknego, ale okrutnego mężczyznę?
- O czym znowu myślisz? – warknął, kiedy Anastazja nie odzywała się dłuższą chwilę.
- Wybacz, mój panie, zrobię wszystko, byś był zadowolony.
- Wszystko…? – spojrzał na nią podejrzliwie, wstając z fotela.
Dziewczyna westchnęła cicho, kiedy jego szczupła sylwetka prostowała się przed nią. Również wstała, bo uważała, że nie wypada jej siedzieć, podczas gdy pan stoi. Przełknęła strach i poniżenie, pochylając głowę i robiąc krok w jego kierunku.
- Wszystko, panie – powiedziała cicho – Proszę cię tylko o jedno…
- Ty? – wrzasnął – Ty stawiasz mi warunki!? – chwycił ją za ramię i szarpnął, przysuwając do siebie. Z jej oczu popłynęły łzy; puścił ją gwałtownie – Czego chcesz?
Zareagował za mocno, dobrze o tym wiedział, choć miał w swoim mniemaniu do tego pełne prawo. Mógł ją nawet zabić. Mógł zrobić z nią wszystko, ale… było w niej coś, co go od tego powstrzymywało. Może to, że fascynowało go, jak bardzo różni się od innych służących?
- Powiedz, czego chcesz – powtórzył nieco łagodniej, widząc że dziewczę jest przestraszone jego gwałtownością.
- Mój panie… Wybacz mi, że się ośmielam, ale… Błagam, zaklinam na wszystkie świętości, pozwól mi choć czasem zobaczyć moją mamę i tatę… Choćby z daleka.
Guy stał jak posąg i nie wiedział, jak się zachować. Pierwszy raz spotkał się z taką prośbą, z takim rozpaczliwym błaganiem o możliwość jednego spojrzenia na rodziców. Dziewczyna wykazała się nie lada odwagą, prosząc go o to – żadna inna nigdy by się nie ośmieliła. I to mu zaimponowało, to go zafascynowało w tej dziewczynie: miała do niego ogromny szacunek, a zarazem potrafiła poprosić go o coś, co było dla niej ważne, a co mogło sprowadzić na nią ogromne kłopoty: od jego gniewu poczynając, na śmierci skończywszy. Guy jednym palcem uniósł jej drżący podbródek.
- Zastanowię się – powiedział poważnie – Ale jeśli choć słowo z tej rozmowy wyjdzie poza tą komnatę…
- Nigdy, o panie! – Anastazja padła na kolana i chwyciła z wdzięcznością jego dłoń – Nie powiem ani słowem, że z tobą rozmawiałam.
- Dobrze. Wstań. Możesz odejść.
Dziewczę posłusznie spełniło rozkaz i chwyciło wiadro. Już była przy drzwiach, kiedy usłyszała ponownie jego magnetyczny głos.
- Jak ci na imię?
- Anastazja – odwróciła się w jego stronę.
- Anastazja – powtórzył, a dziewczynę uderzyło to, że nie wypowiedział jej imienia po angielsku, jak to wszyscy dookoła czynili, lecz tak, jakby biegle mówił po rusku. Jakby pochodził z jej okolic. Uśmiechnęła się promiennie, bo poczuła się przy nim naprawdę dobrze. Przypomniała sobie swoją rodzinę, dawny dom…
- Co się stało? – zdziwił się, ale odwzajemnił jej uśmiech.
- Dziękuję, panie.
Od autorki opowiadania: opowieść, mimo iż osadzona jest w realiach średniowiecznych, bazuje bardziej na serialu "Robin Hood" (który do epoki ma bardzo luźne i fantazyjne podejście), niż sztywno trzyma się ram średniowiecza. To nie jest książka historyczna, ani encyklopedia, czy też podręcznik, i należy, czytając, mieć spory dystans, ponieważ nie jestem historykiem ani z zawodu, ani z zamiłowania, i moim celem nie było tworzenie opowieści zgodnej co do najdrobniejszego elementu z epoką. Nie chcąc zostać źle zrozumianą chciałabym wyjaśnić, iż w czasach, gdy dzieje się akcja, nie istnieje państwo Rosja, a Ruś - więc wszelkie przymiotniki typu "ruski, ruska" to nie negatywne określenie, a naturalnie utworzony przymiotnik od słowa Ruś. Tak więc przykładowo "ruska dziewka" czy "ruski język" to nie złośliwość lub niechęć do Rosjan z mojej strony, a normalna odmiana słowa, które w tamtym okresie funkcjonowało. Ponadto, jeśli chodzi o religię prawosławną i modlitwy - ktoś może zauważyć nieścisłość w momencie, gdy Anastazja mówi o przykazaniach, ale to wcale nie nieścisłość, po prostu tam kolejność jest nieco inna, jak i treść modlitw nieco się różni od katolickich, więc z góry uprzedzam - to nie moje niedopatrzenie, ale fakty :-)
↧
Karta z Thorinem z ciekawym „podpisem”.
.@TheHobbitMovie@Cryptozoic signing some cards for you guys,good luck, hope you find one...where ere be they found? pic.twitter.com/YgkqOxzL9y
— Richard Armitage (@RCArmitage) luty 21, 2015
Ta jedna karta kolekcjonerska zdecydowanie zyskała na wartości, czyż nie? ;-)
↧
Na dobry początek tygodnia (#42)…
↧
↧
Kolejny raz możemy zagłosować na pana Armitage’a.
Tym razem w Jameson Empire Awards 2015 w kategorii Best Actor, czyli Najlepszy Aktor.
Głosować należy tutaj.
↧
DA MAN TV - Richard Armitage: The Makings of a King.
Pamiętacie zdjęcia pana Arimitage’a, które ukazały się w listopadzie i w grudniu zeszłego roku w DA MAN MAGAZINE? Ten sam magazyn na swoim YouTube’owym kanale udostępnił krótki film z tej sesji zdjęciowej. Wprawdzie to tylko kilka sekund, ale fajnie jest móc zobaczyć tych parę zakulisowych ujęć.
↧
"Czarny anioł", fanfik autorstwa Kate. Część druga.
![]() |
Richard Armitage jako sir Guy w serialu BBC "Robin Hood". Źródło zdjęcia. |
Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść, "Czarny anioł" zainspirowana jest postacią Sir Guy'a Gisborne granego przez Richarda Armitage'a w serialu BBC "Robin Hood" i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. Opowieść zawiera treści erotyczne, więc jeśli nie macie skończonej odpowiedniej ilości lat (to jest 18 lat) aby czytać takie teksty, to proszę nie czytajcie dalej.
***
W leśnej kryjówce Robin Hooda panował gwar. Kupiec Wasilij postanowił chwycić się ostatniej deski ratunku i poprosić banitów, postrzeganych w okolicy jako bohaterów, o pomoc. Usiłował spokojnie opowiedzieć przywódcy, co strasznego przytrafiło się jemu i jego przyjaciołom kilka dni wcześniej.
- Podła kreatura – syknął ze złością Robin, czując wzrastające obrzydzenie na sam dźwięk imienia Guy’a.
- Pomóż nam, panie, odzyskać nasze dzieci.
- Wasilij, nie mogę nic obiecać, ale zrobię wszystko, by twoja córka, i córki twoich przyjaciół wróciły cało do domu.
- Ale jak chcesz tego dokonać? – zwątpił Much – Czy zamierzasz po prostu wejść do zamku i porwać wszystkie służące?
- Jeśli będzie trzeba, to tak! Wyzwolę je wszystkie spod jarzma szeryfa!
- Idę z tobą! – zaoferował się Mały John, obracając w dłoniach swój długi, ciężki kij – Rozwalę im łby!
- Robin, może jednak pomyślmy – westchnął Will – Przecież to nie takie łatwe.
- Pomogę tym biednym ludziom, a wiesz, dlaczego? Bo jestem Robin Hood, i nie godzę się na bandyckie porwania niewinnych ludzi przez Gisborne’a i szeryfa!
- Dziękujemy ci, sir Robinie – powiedział Wasilij – Po stokroć dziękujemy. Kiedy tylko Nastya wróci do nas, uciekniemy stąd daleko, gdzie nie sięgnie nas okrutna władza Nottingham!
Nagle do kryjówki wpadła zdyszana Marian. Robin dopadł do niej z tęsknotą i przytulił ją czule.
- Marian, moja ukochana! Co się stało?
- Robin, najdroższy, król…
Dziewczę złapało jego ramię; zdawała się być bardzo słaba. Much podał jej wodę i podsunął stołek, by na nim usiadła. Robin klęknął przy niej i z troską wpatrywał się w twarz swojej ukochanej.
- Król wraca – szepnęła, wyczerpana – Biegłam do was… Podsłuchałam, jak szeryf mówił do Gisborne’a, że król Ryszard jutro o świcie będzie w Grimsby. Guy ma tam na niego czekać z wojskiem, by…
- Boże! Nie możemy do tego dopuścić! Marian, powiedz, słyszałaś coś jeszcze!?
- Nie, kochany, przechodziłam obok komnaty szeryfa i słyszałam tylko ten urywek zdania, że król będzie o świcie w Grimsby, a Gisborne ma już tam być z wojskiem.
- Co możemy zrobić? – zdenerwował się Much – Nie damy rady…
- MY nie damy rady? MY!? – wrzasnął Robin – Zbierajcie się! Musimy ruszać teraz, by do świtu być na miejscu!
- Robin! Myśl! – Will zirytował się lekkomyślnością przywódcy – Jest nas MAŁO! Razem jest nas szóstka! Chcesz w sześciu iść na wojsko Gisborne’a?
- Choćbym miał umrzeć, pójdę! Chodzi o króla, o honor! Nie pozwolę, by dłużej się panoszyli w Nottingham, król wróci, sprowadzę go tu i zrobi z tymi podłymi kreaturami porządek! Poczekamy na powrót Djaq i Alana, i ruszamy.
- Gdzie oni są? – zapytała Marian.
- Poszli na przeszpiegi do Nottingham, mieli pokręcić się tam i posłuchać, co ludzie mówią. Zaraz powinni być.
Rzeczywiście, Alan i Djaq, przebrani za żebraków, wbiegli do kryjówki bardzo rozemocjonowani.
- Król wraca – oznajmili radośnie – O świcie w…
- To samo powiedziała nam Marian. Gisborne będzie tam ze swoim wojskiem, ale my musimy być pierwsi. Przygotujcie się, zaraz ruszamy!
- Sir Robinie – odezwał się stojący z boku Wasilij – A co z moją córeczką? Co z Nastenką?
- Wasilij, teraz życie króla jest najważniejsze. Zajmę się tym, gdy wrócimy. A może nie będzie już potrzeby się tym martwić, wróci król Ryszard i zrobi tu porządek.
- Ale… Obiecałeś…
- Nie teraz. Wszyscy gotowi? Ruszamy!
Robin pożegnał się wylewnie z Marian i z całą swą drużyną ruszył w drogę. Marian również niezwłocznie pospieszyła do Knighton, a Wasilij stał przed kryjówką banitów, zrezygnowany i wściekły. Jak tak można? Obiecał mu uwolnić Nastenkę, a teraz… odjechał. Do króla. Zupełnie, jakby w szóstkę byli w stanie cokolwiek zrobić! A jego wcale nie obchodził jakiś król, chciał odzyskać swoje jedyne dziecko…
***
Joan bacznie obserwowała Anastazję, która trzymała się z daleka od innych służek. Sprawiała wrażenie, jakby chciała unikać wszelkich spięć i kłótni. Joan zauważyła, że dziewczyna często czyni znak krzyża, jednak robi to w sposób inny, niż dotąd jej znany; składała razem trzy palce, dwa pozostałe przyciskając do wnętrza dłoni, a poza tym żegnała się z prawej strony do lewej. Heretyczka jaka czy co!?
- Podejdź no tu – krzyknęła, a dziewczyna posłusznie spełniła rozkaz – Jakiego wyznania jesteś?
- Prawosławnego.
- Taka bogobojna, że musi się co chwila żegnać?
-Modlę się, nie wolno?
- Nie pyskuj! – oburzyła się Joan – Za co się modlisz?
- Za rodziców.
- Tak często?
- O co wam wszystkim chodzi!? Porwano mnie od matki, jestem tu sama, oni byli wszystkim, co miałam na świecie, i nie wolno mi się za nich pomodlić, kiedy czuję potrzebę!? – rozpłakała się Anastazja.
- Uspokój się – huknęła Joan, ale już po chwili złagodniała – Uspokój się, dziewczyno. Nikt nie chce zrobić ci krzywdy, a już na pewno nie ja.
- Wiem. Pan też jest dobry – dziewczyna otarła łzy, a Joan zmierzyła ją wzrokiem.
- Pan?
- Sir Guy…
- Rozmawiałaś z nim?
- Tak, pan kazał mi usiąść w swojej komnacie, i chciał ze mną pomówić.
- Czego od ciebie chciał?
- Niczego szczególnego – Anastazja przestraszyła się dociekliwości Joan – Czy zrobiłam coś złego? Nie wypadało mi rozmawiać z panem?
- Nie, dziecko, nie bój się… Gisborne lubi czasami zachowywać się dość… irracjonalnie.
- Irracjonalnie?
- Nie zwykł dyskutować ze służbą, a skoro rozmawiał z tobą, musiał mieć wyjątkowo dobry humor. No dobrze, wracaj do swoich zajęć.
Anastazja odeszła, a Joan uśmiechnęła się sama do siebie. Czyżby Gisborne sam zainteresował się skromną i cichą Rusinką? To by się nawet zgadzało… Przecież kilka dni temu, gdy ją tu przyprowadzono, pytał o nią. Najwidoczniej zaintrygowała go na tyle, by poświęcić swój czas na rozmowę z nią – a nigdy nie zajmował się jakimikolwiek dyskusjami ze służącymi. Kto wie, może skończy się ta wieczna Sodoma i Gomora, i sir Guy wybierze sobie jedną kochankę, a Joan nie będzie zmuszona zmagać się z kilkunastoma rozochoconymi ladacznicami, jak zwykła nazywać podległe sobie służki. O ile Anastazja nie odmówi pójścia do alkowy…
- Nie odmówi – szepnęła sama do siebie Joan – Żadna nie odmawia. Głupia by była! Sama bym nie odmówiła, gdyby mnie chciał.
Przysiadła w kącie i zamyśliła się. Jak to jest, że mężczyzna taki jak Gisborne, piękny, silny, o wielkich wpływach i ogromnej pozycji, mężczyzna z władzą o jakiej inni mogą tylko pomarzyć, nigdy nie zmuszał żadnej kobiety do współżycia. Owszem, wzywał je do alkowy, jasno dawał do zrozumienia, po co tam są, ale żadna nigdy nie mówiła, że została do czegokolwiek przymuszona. Guy po tylu latach zresztą doskonale wiedział, które z dziewcząt wręcz zabijają się o możliwość spędzenia z nim choćby kilkunastu minut w jego łożu, a które są zgoła odmiennego zdania. Tych drugich zresztą było jak na lekarstwo. Joan pamiętała jedną ze służących, która odmówiła mu. Wezwana do alkowy, poszła tam i stanąwszy przed Gisbornem powiedziała, że szanuje go, ale nie chce tego zrobić, ponieważ jest to sprzeczne z jej wiarą, a poza tym ma narzeczonego. Trafiła chyba na wyjątkowo dobry dzień, bo Guy pozwolił jej odejść, a po kilku dniach odesłał ją na dwór jednego z baronów. Zdarzało się też, że dziewczęta odmawiały mu z powodu niedyspozycji, choroby – w takich przypadkach nigdy nie był zły, odsyłał je do siebie. Ale nigdy żadnej nie zmuszał. Był na to zresztą zbyt inteligentny, nie potrzebował używać siły – wystarczyło jego spojrzenie. Miał tyle możliwości, tyle chętnych i gotowych na każde skinienie palca kobiet, że nie musiał brać siłą tego, czego chciał. Jedyne, czego chciał, a nie mógł mieć, to Marian – a służące były jej substytutem, miały dać mu to, co najchętniej wziąłby od Marian, ale nie mógł, bo ona była inna. Wyjątkowa, czysta, nieskalana, niczym anioł – służące były do zaspokajania go. Jej po prostu pragnął i cierpliwie na nią czekał, w międzyczasie zaspokajając swoje fizyczne potrzeby ze służbą.
Joan przypomniała sobie jeszcze jedną służącą, kucharkę Annie. Annie była przekonana, że Guy ma inną twarz, niż okrutnik, którego wszyscy widzą, ale nie może jej pokazać. Zwierzała się z tego Joan, rozmawiała z nią wiele razy. Gisborne przez dwa miesiące regularnie wzywał ją do swej alkowy, Annie twierdziła że zmieniał się wtedy. W dzień mógł mijać ją bez słowa, nie patrząc jej w oczy, ale wieczorem był miły, czuły, rozmawiał – niewiele, ale wystarczająco, by czuła się przy nim dobrze. Nigdy nie została u niego na całą noc, choć i tak bawiła u niego dłużej niż inne – potrafił odsyłać ją nawet dopiero po trzech godzinach. Pewnego dnia jednak Annie zmuszona była odejść, a dlaczego – o tym wiedziała tylko ona sama, Joan i Guy.
***
- To tu – Robin zatrzymał swego konia i rozejrzał się dookoła; powoli zaczynało świtać, więc zdążyli.
- Skąd wiesz? – zapytał Will – Król wysłał ci gołębia pocztowego?
- Nie bądź złośliwy! Widzisz te ruiny przy brzegu, i pomost? To stary port. Znając króla, na pewno wybrał to miejsce.
- Tylko że jakoś go nie widać…
- Chodźmy tam.
- Zwariowałeś? – odezwał się Much – Powinniśmy się ukryć, przecież Gisborne ma tu być! Pewnie czai się w tych ruinach…
- Much, myśl! – zganił przyjaciela Robin – Gisborne nie zadziałałby w tak oczywisty sposób! Znając jego przebiegły tok myślenia, czeka na króla gdzieś po drodze, niedaleko stąd, ale nie wie, że my już tu jesteśmy, i powiemy królowi o wszystkim. Wskażemy mu inną drogę, i uratujemy go!
- Much wyjątkowo może mieć rację – zdenerwował się Will – Na horyzoncie nie widać ŻADNEGO statku!
- Może się spóźnią…
- Słuchajcie Robina! – zagrzmiał Mały John – Idziemy!
Chcąc nie chcąc, drużyna ruszyła w kierunku ruin, planując zaczekać w nich na przybycie króla. W środku tymczasem cicho czekała grupa czterdziestu żołnierzy, ich przywódca przez dziurę w murze obserwował, jak Robin Hood i jego przyjaciele przywiązują konie i kierują się do wejścia.
- Teraz.
Nim Robin z drużyną zdążyli się zorientować, co się dzieje, schwytało ich wojsko szeryfa z Nottingham. Wyrywali się, próbowali walczyć, ale niewiele to dawało w obliczu przewagi liczebnej wroga.
- Mówiłem, że tu będą! – krzyknął Much – Nigdy nie słuchasz!
- Przerost ambicji, co, Hood? – usłyszeli kpiący głos i ujrzeli Guy’a, powoli wychodzącego z ruin – Jak miło cię widzieć! Czekasz na kogoś?
- Gdzie król? Gdzie król, morderco!? – wrzasnął Robin. Gisborne roześmiał się ironicznie.
- Król? Ale jaki… król? Czy my o czymś nie wiemy?
- Gadaj, gdzie król, co z nim zrobiłeś!
- Och, Robin, jesteś tak dziecięco naiwny… Związać go! I całą resztę też!
Gisborne obrócił się na pięcie i ponownie zniknął w ruinach; w tym czasie jego żołnierze związali drużynę Robina i posadzili całą szóstkę pod murem. Will i Much byli wściekli na przywódcę, że ani przez chwilę nie chciał ich słuchać. Alan próbował pertraktować na swój sposób z żołnierzami, ale ci byli niewzruszeni. Mały John i Djaq milczeli, obawiając się najgorszego. W końcu z ruin wyszedł wyprostowany, uśmiechnięty Guy.
- Robin, co tu robicie? W tej malowniczej okolicy? – zapytał – My przyjechaliśmy na… biwak. Nie spodziewaliśmy się takiego towarzystwa!
- Gadaj, gdzie król! – warknął Robin.
- Posłuchaj, Hood, jesteś tępy i naiwny. Nie ma żadnego króla, rozumiesz? To wszystko bujda!
- Król miał przypłynąć o świcie! Powiedziała mi to…
- No? Kto, leśny ludku?
Robin zamilkł. O mało co nie wydał Marian! Co za pech… Jak z tego wybrnąć?
- Ja mu powiedziałam – odparła Djaq, ratując tym samym Marian skórę – Razem z Alanem byliśmy wczoraj w Nottingham, i słyszeliśmy, jak ludzie gadają…
- Wiem, że tam byliście – syknął Guy, chwytając dziewczynę za podbródek – Myślisz, że jestem idiotą? Że nikt was nie rozpoznaje w tych żebraczych łachach? Od razu mi doniesiono, że kręci się paru podejrzanych typków. Wiedziałem, że to ktoś z was, więc dlaczego miałem odpuścić sobie idealną okazję, by się wami zabawić? Od razu wymyśliliśmy z szeryfem bajeczkę o powrocie króla, doskonale wiedziałem, że ściągnie was to tu.
- Naprawdę chciało ci się jechać tu kilkanaście godzin tylko po to, żeby nas schwytać? Mogłeś zrobić to w Sherwood tysiące razy! – odezwał się Mały John.
- Wtedy nie byłoby zabawy, a tak? Ja mam darmową wycieczkę do Grimsby, a was czekają krótkie wakacje w lochach Nottingham.
- Jesteś podłą kanalią, Gisborne – ryknął Robin – Nie cofniesz się przed niczym!
- Owszem, nie cofnę. Ale przynajmniej mam to, czego chciałem. Złapałem was!
- Nie, nie masz tego, czego chciałeś. Nie masz, i nigdy nie będziesz jej miał… NIGDY nie będzie twoja!!!
Robin stracił nad sobą panowanie, i dopiero po chwili zorientował się, że powiedział coś, czego nie powinien. Jak mógł do rozgrywek z Guy’em używać choćby wspomnienia o Marian! W oczach Gisborne’a zapłonął dziki gniew; podbiegł do Robina i jednym ruchem uniósł go w górę, częstując go kilkoma ciosami w brzuch. Cisnął nim o ziemię.
- Zabierzcie stąd te śmieci, nie zanieczyszczajcie wybrzeża – warknął – Do wieczora macie być z nimi w Nottingham. Cele będą na nich czekać!
Guy poszedł za ruiny, wskoczył na swego konia i pogalopował w stronę Nottingham. Wściekły na Robina za słowa, które wyraźnie nawiązywały do Marian. Czyżby oszukiwała go i utrzymywała z nimi kontakty…? „Nie masz, i nigdy nie będziesz jej miał”… Co ten leśny pokurcz sobie wyobraża!? To ON nigdy nie będzie miał Marian! Już niedługo będzie należała tylko do Guy’a… Ale najpierw sobie z nią porozmawia i wyjaśni słowa Robin Hooda. Gisborne uspokoił się nieco i nie zawracał sobie tym głowy, cieszył się, że w końcu schwytał całą bandę banitów. Spieszył do zamku, by jak najszybciej powiedzieć o tym szeryfowi. A ten był cały w skowronkach, gdy usłyszał o powodzeniu misji.
- No no no, Gisborne, wiedziałem że nie jesteś takim tępym półgłówkiem, za jakiego cię miałem! – kąśliwość w jego wykonaniu była bardzo bolesna – Jak się miewa nasza leśna ptaszyna?
- Zaskoczeni i związani, mój panie – Guy uśmiechnął się z dumą – Hood próbował dyskutować, ale… po chwili nie miał już siły.
- Dobrze… Bardzo dobrze, Gisborne, jestem z ciebie dumny! W nagrodę możesz zabawić się dziś z jedną ze służek. Naprawdę zasłużyłeś.
- Dziękuję, panie, za twoją szczodrość – kpiąco mruknął Guy.
- Znaj moje dobre serce, mój ty czarny kochasiu! Przyznaj się, ileś wychędożył bez mojej wiedzy, co? Nie, nie odpowiadaj, nie chcę wiedzieć. Zasługujesz na odrobinę prywatności, prawda, Gisborne? A jak te nowe dziewczęta, które przyprowadziłeś kilka dni temu, nadają się?
- Nie wiem, nie sprawdzałem ich w ten sposób.
- A jakie są? – Vasey oblizał usta w wyjątkowo obleśny sposób, co odrzuciło nawet wytrzymałego Guy’a.
- Nie wiem, jakie są Wenecjanki i Francuzki, panie…
- Ooo tak, Francuzki – przerwał mu szeryf – Słyszałem cuda o ich technice miłosnej. Przyprowadź mi jedną z nich.
- Jak sobie życzysz, panie.
- No ale przerwałem ci, wróbelku, chciałeś powiedzieć jeszcze coś…?
- Tak, panie, chciałem powiedzieć że Rusinka rzuciła mi się w oczy, jest…
- To ją sobie weź! Jesteś moim ulubionym rycerzem, daruję ci ją w prezencie, o!
- Ona jest inna – kontynuował Guy – Cicha, spokojna, i irytująco religijna. Z pewnością jest nietknięta, i nie sądzę, by było jej na rękę stracić cnotę w niewoli, wygląda mi na strasznie bogobojną i porządną.
- Jaki to dla ciebie problem? Jak się postawi, pokaż gdzie jej miejsce, i ulżyj sobie, weź ją siłą. Gisborne, radzisz sobie z Hoodem i jego bandą, a z babą sobie nie poradzisz!?
Guy popatrzył na szeryfa z obrzydzeniem. Jak on mógł!? No tak, z taką twarzą i nikłym wzrostem nie miał innego wyjścia, jak używać siły wobec bezbronnych kobiet…
- Nie jest tępym brutalem, któremu okrucieństwo w takich sytuacjach odpowiada – warknął, niezadowolony – Nie muszę się do tego uciekać. Radzę sobie bez tego.
- Och! Wybacz, zapomniałem że mam do czynienia z rycerzem. Dobra, zejdź mi z oczu, romantyczny kochanku, i nie zapomnij o mojej Francuzce!
Guy zacisnął pięści, ale nie powiedział ani słowa. Czym prędzej opuścił komnatę szeryfa. Ten człowiek czasami obrzydzał go do tego stopnia, że miał ochotę nieco podrasować mu ten jego obleśny uśmieszek swoim mieczem. Co z tego, że miał zaraz po szeryfie najwyższe stanowisko w całym Nottingham, jeśli ten łysy pokurcz cały czas nim pomiatał i bawił się nim – a on, Guy, musiał na to pozwalać, jeśli chciał cokolwiek osiągnąć. Wściekły, skierował się do swej komnaty, ale gdy był przy drzwiach, coś przykuło jego uwagę. Jakiś cień przemknął po korytarzu i skrył się za filarem. Guy raźnym krokiem podszedł tam i chwycił skuloną postać za ramię, popychając ją do światła. Jego twarz wykrzywił okrutny, groźny uśmiech.
- Proszę, proszę… Kogo ja widzę? Witaj, przyjacielu. Zapraszam…
***
Jak zwykle wieczorem służące zebrały się w kuchni, by zjeść kolację. W pomieszczeniu było gwarno, przekrzykiwały się jedna przez drugą, a prym w tym wiodła, jakżeby inaczej, Mary, opowiadając dziewczętom niestworzone historie o wizytach w alkowie sir Guy’a.
- Jest uprzejmy, szarmancki, zawsze troszczy się o mnie – przechwalała się – Pyta mnie o zdanie, całuje mnie…
- Bzdura! – krzyknęła inna ze służek, Madeleine – Gisborne nie całuje! Zabrania zbytniej poufałości, co z tego że nie używa siły, skoro nie daje choć odrobiny czułości!
- Kiedy byłam u niego kilka dni temu, całował mnie jak szalony – uparcie obstawała przy swoim Mary, budząc zainteresowanie służby – Jak weszłam do jego komnaty, przytulił mnie, pocałował i powiedział „Witaj, piękna Mary”, i odtąd szeptał moje imię…
- Kłamie!
- Same kłamiecie!
- Gisborne nie pamięta imion ŻADNEJ z nas, pogódź się z tym, latawico! – prychnęła Madeleine.
- Spokój! – wydarła się Joan, nie mogąc znieść jazgotu służących – Mary, przestań kłamać, sir Guy gardzi tobą, bo jesteś zbyt łatwa! Pchasz mu się do tej alkowy i nawet nie udajesz choć trochę zawstydzonej! To, że jeszcze cię tam toleruje, to tylko dlatego, że wystarczająco szeroko rozkładasz nogi, i to się dla niego liczy! Gdyby było inaczej, nie spędzałabyś w jego komnacie dziesięciu minut, a dziesięć godzin!!!
- Dobrze mówi! – krzyczały dziewki – Głupia ladacznica!
- A wy, zamilknąć! – huknęła Joan – Nie chcę słyszeć ani słowa! Jeść i do łóżek!
Służki zamilkły, a Joan nareszcie mogła chwilę odpocząć. Mary denerwowała ją do tego stopnia, że najchętniej sama pozbyłaby się jej z zamku, niestety nie mogła tego zrobić. Ale miała nadzieję, że sir Guy dojdzie niedługo do podobnego wniosku, i każe się jej pozbyć, tak jak pozbył się Annie – choć ta odejść musiała ze zgoła innego powodu.
Nagle drzwi kuchni otworzyły się szeroko i stanął w nich sam Gisborne. Dziewczęta zamarły, wpatrując się w niego jak w święty obraz; wyglądał jak zwykle – niczym młody bóg. Zszedł powoli po trzech schodkach, kusząco kołysząc biodrami, stanął pośrodku kuchni i rozejrzał się dookoła.
- Anastazja – powiedział miękkim głosem, zwracając wzrok ku speszonej dziewczynie.
- Tak, panie – wstała od stołu i skłoniła się. Jej twarz rozpromieniła się; pan pamiętał jej imię, i wypowiedział je wobec wszystkich!
- Anastazja, pójdziesz ze mną.
- Ale… - dziewczę przeraziło się; oczyma wyobraźni już widziała, co może dziać się w jego komnacie. Nie chciała być jak Mary, nie chciała oddawać mu się, nie mogła…
- Anastazja! – powtórzył ostrzej, ale widząc strach w jej oczach, podszedł do niej i nachylił się do jej ucha – Nie bój się – szepnął po rusku.
Dziewczyna spojrzała na niego, zdumiona. Skąd znał jej język…? Boże, to wszystko w jego ustach brzmiało tak pięknie, a przede wszystkim – jej imię… Dlaczego musiał mówić do niej w tak cudowny sposób?
- Wybacz, panie – powiedziała – Już idę.
Posłusznie podążyła za nim do drzwi. Wszystkie służące patrzyły na nich z niedowierzaniem i poczuły bolesną wręcz zazdrość, kiedy Gisborne otworzył drzwi i przepuścił Anastazję przodem. Wzrok wszystkich podążył ku Joan, która uśmiechała się z zadowoleniem.
- Joan. Za dziesięć minut u szeryfa ma zjawić się jedna z Francuzek – rozkazał jeszcze Guy, po czym znikł za drzwiami, trzaskając nimi głośno.
- Skandal! – krzyknęła Mary – Dlaczego ta ruska dziewucha… Jak on śmie… On mówił do niej po imieniu!!!
Tego było za wiele. Joan poderwała się, podeszła do niej i wymierzyła jej siarczysty policzek.
- NIGDY nie waż się mówić tak o swoim panu! – syknęła – Jeszcze raz coś takiego usłyszę, Gisborne dowie się o tym. A wtedy prędzej, niż jego łoże, ujrzysz stryczek!
Guy tymczasem prężnym krokiem zmierzał ku swej komnacie. Anastazja ledwo mogła nadążyć za nim, a przy tym płonęła rumieńcem, gdy widziała przed sobą jego lekko kołyszące się biodra, jego krągłe pośladki, tak bardzo widoczne pod przylegającymi do ciała spodniami… Nigdy nie znała takiego uczucia, takich grzesznych myśli, mimowolnie zaczęła wyobrażać sobie, co byłoby, gdyby Gisborne zatrzymał się teraz, przycisnął ją do ściany i dotknął jej bioder swoimi…
- Siódme przykazanie, głupia!– zbeształa sama siebie w myślach – Nie cudzołóż… Ani nawet myślą! I dziesiąte, dziesiąte… Nie pożądaj żony bliźniego twego, nie pożądaj domu bliźniego twego, ani sługi jego, ani służebnicy jego, ani…
- Anastazja! – Guy nagle obrócił się i wyrwał ją z zamyślenia.
- Tak, panie?
- Dlaczego się rumienisz?
- Bo… ja, panie… Wybacz mi, czuję się niezręcznie. Zawołałeś mnie po imieniu przy innych dziewczętach…
- Co w tym nadzwyczajnego?
- Nic, panie, po prostu… Dziewczęta opowiadają, że nie pamiętasz ich imion…
- Co jeszcze opowiadają ci dziewczęta? – Guy oparł się dłonią o ścianę i uśmiechnął się ironicznie.
- Mówią… mówią… - zająknęła się dziewczyna – O tym, jaki jesteś w…
- Anastazja – powiedział dźwięcznym głosem, akcentując każdą sylabę jej imienia po rusku, i twardo wymawiając jej imię, nie zangielszczając go – Dokończ.
- Wstydzę się, panie… - szepnęła, ale widząc jego łagodny wzrok, przemogła się – Mówią o tym, jaki jesteś w alkowie, panie. Że dbasz o nie i… że jesteś dobry.
- Dobry. JA jestem dobry. Chodź, przekonasz się, jaki jestem dobry.
- Sir Guy, błagam – dziewczę padło na kolana – Ja nie mogę, ja nie chcę… Szanuję cię, panie, i zrobię dla ciebie co zechcesz, ale… Nie rób mi tego, umrę, jeśli…
- Anastazja, wstań! – krzyknął – I uspokój się. Jeśli dziewczęta tak dużo ci opowiedziały, to powinny też powiedzieć ci, że NIGDY żadnej do niczego nie zmusiłem. A zresztą… skąd przyszło ci do głowy, że po to cię wzywam?
Dziewczyna zwiesiła głowę. Zrobiło jej się strasznie wstyd, posądziła tego dobrego w swoim mniemaniu człowieka o tak niecne myśli… Jak mogła?
- Wybacz mi, panie. Powinnam wiedzieć, że nie wezwałbyś mnie po to. Nie mnie, skoro tyle pięknych kobiet jest na zamku…
Poczuła jednak małe ukłucie smutku, co przeraziło ją niezmiernie. Jak mogła żałować!? Dobry Boże, jak mogło przez myśl przejść jej, że chciałaby… NIE! Nie chciałaby, i nigdy tego nie zrobi! Nie ulegnie mu, nie ulegnie nikomu, to wbrew Bogu, wbrew jej zasadom…
Zatrzęsła się, kiedy Guy wyciągnął w jej kierunku dłoń i położył ją na jej policzku.
- Jeśli miałbym wybierać którąkolwiek z tych pięknych kobiet… Nie byłaby to na pewno Mary. Ale przyprowadziłem cię tu, bo zastanowiłem się nad twoją prośbą.
- Tak, panie? – oczy Anastazji pojaśniały – Podjąłeś decyzję?
- Oczywiście. Jak mógłbym zignorować twoją prośbę…
Chwycił ją za rękę i pociągnął kilka kroków do swej komnaty. Otworzył jej drzwi i pozwolił jej wejść do środka, a to, co tam zobaczyła, sprawiło, że zamarła. Guy zamknął drzwi i stanął obok klęczącego na podłodze Wasilija, który trzymany był przez jednego strażnika, podczas gdy drugi trzymał miecz tuż przy jego szyi.
- Tatku! – krzyknęła Anastazja a Guy, widząc że była gotowa rzucić się w stronę ojca, stanowczo gestem jej tego zabronił – Tatku, co ci zrobili…
- Córeczko, Nastenko moja – szlochał Wasilij – Przepraszam… Nie zdołałem cię uchronić przed tym porwaniem wtedy, ani uratować dziś…
- Tatusiu… Co z nim zrobiłeś!? – krzyknęła do Guy’a, zrozpaczona.
- Zamknij się i nie zwracaj się do mnie tym tonem – warknął – Powinnaś być wdzięczna, gdyby nie ty, twój tatuś od dwudziestu minut siedziałby w lochu, czekając na poranną egzekucję.
- Panie…
- Zamknij się! Zastanawiam się właśnie, co z wami zrobić… Ciężka sprawa.
- Sir Guy, miej litość, oszczędź moje dziecko, nie skrzywdź Nastenki…
- Skrzywdzić Nastenkę? – Guy zwrócił się do Wasilija i patrzył na niego z udawanym współczuciem – Nie mógłbym tego zrobić, Wasilij. To młoda, piękna kobieta, zasługuje na to, by żyć.
- Tatku, sir Guy to dobry człowiek – ze łzami w oczach przekonywała Anastazja – Nie robi mi krzywdy. Jest dobry…
- Słyszysz, Wasilij? Masz bardzo mądre dziecko, ale to ty masz problem. Za wtargnięcie na zamek i chęć zaszkodzenia mi, a przez to bezpośrednio szeryfowi Nottingham, grozi bardzo, bardzo surowa kara… Mogę z całą pewnością stwierdzić, że stracisz dla szeryfa głowę – Gisborne uśmiechnął się w najbardziej podły sposób – Ale wiedz, że jestem dobry, wszak mówi to twoja własna córka.
- Panie…
- Panie, błagam cię – szepnęła Anastazja, padając przed nim na kolana, i patrząc mu prosto w jego niewzruszone, zimne oczy – Zrobię wszystko, co zechcesz, tylko pozwól odejść mojemu ojcu. Nie chcę już nawet widywać ich, tylko pozwól mu żyć i wypuść go…
- Nastenko, prosisz mnie o zbyt wiele – ironia w głosie Guy’a była aż nadto wyczuwalna.
- Uczynię WSZYSTKO – podkreśliła – Zrobisz ze mną, co zechcesz, panie.
- Nastya, nie! – krzyknął zrozpaczony Wasilij – Nie wolno ci…!
- Wszystko? – Guy wyprostował się, poprawił rękawicę i jednym palcem uniósł brodę dziewczęcia ku górze – Naprawdę?
- Nie!
- Wszystko, mój panie.
Rycerz uśmiechnął się złowieszczo, wbijając wzrok w przerażonego Wasilija. Napawał się tą chwilą, tym, że i on, i jego córka są zdani na jego łaskę. Zrobi dla niego wszystko… Była tak uroczo naiwna! Guy podniósł wzrok na strażników i skinieniem głowy dał im znać, by wyprowadzili Wasilija na zewnątrz. Anastazja chciała zaprotestować, lecz Gisborne chwycił jej podbródek, kciukiem przytrzymując jej usta, i uniósł ją do góry. Strażnicy z jej ojcem opuścili komnatę Guy’a, który swoim zwyczajem okrążył zalęknioną Anastazję. Patrzył na nią z satysfakcją, aż w końcu stanął tuż przed nią.
- Chciałbym, byś powiedziała mi, co możesz dla mnie zrobić – powiedział spokojnie – Powiedziałaś, że zrobisz wszystko. Co miałaś na myśli?
- Panie, ja…
- Przestań udawać skromną i przestraszoną. Powiedz mi, co jesteś w stanie dla mnie zrobić.
- Jestem… Jestem w stanie uczynić dla ciebie wszystko, mój panie – dziewczę spłonęło rumieńcem i głośno nabrało powietrza – Jeśli taka będzie twoja wola, oddam ci się cała – powiedziała łamiącym się głosem – Choćby teraz.
Guy patrzył na nią i… poczuł dziwne, nieznane sobie dotąd ukłucie sumienia. Stała przed nim, nie mając wyjścia, ofiarowując mu jedyne, co miała – swoje ciało, swoją cnotę, którą zgodnie ze swoją religią pragnęła zachować i bronić jej. Teraz nie miała nic do stracenia, stojąc przed wyborem: stracić ojca lub stracić cnotę, nie zastanawiała się ani chwili. Guy’owi zaimponowała jej postawa, ale postanowił jeszcze chwilę się nią zabawić.
- Piękna Anastazjo – szepnął, nachylając się ku niej i ustami wodząc po jej skroni – To niska zapłata za życie twojego ojca, nie sądzisz?
- Panie, nie mam NIC innego! – zdenerwowała się.
- Posłuchaj mnie – chwycił jej nadgarstek i ścisnął mocno, patrząc na nią twardo – To, co mi ofiarowujesz, mogę mieć na każde skinienie palca. Sądzisz, że jeśli zostaniesz tu tej nocy, tylko za to daruję Wasilijowi życie? Jeśli zechcę, i tak tu zostaniesz, a twój ojciec zginie jutro rano.
- Nie zrobisz tego – Anastazja sama była zdziwiona swoim przypływem odwagi – Nie jesteś taki. Nie zmuszasz do tego… Nie weźmiesz mnie siłą. Jesteś dobry, panie…
- Przyjmij do wiadomości, że NIE JESTEM DOBRY! – wrzasnął, odpychając ją – I nie zmuszaj mnie, żebym ci to udowodnił!
- Nie zabijesz mojego ojca…
- Zrobię, co zechcę.
Anastazja bała się, jak jeszcze nigdy w życiu. Postanowiła jednak nie okazywać lęku, i postawić wszystko na jedną kartę. Przełamując wstyd, i w duszy błagając Boga o przebaczenie, podeszła do stojącego tyłem do niej Gisborne’a. Złapała go za rękę; przez grubą, skórzaną rękawicę nie czuła ciepła jego dłoni. Objęła go za szyję i delikatnie pocałowała w usta. Guy cały zesztywniał; jak ona śmiała to zrobić!? Żadnej służącej nie pozwalał na takie spoufalanie, a ona… Bezczelna smarkula! Ale… to było przyjemne. Nieznacznie tylko musnęła jego wargi, lecz poczuł się niespotykanie dobrze. Odsunął jednak od siebie dziewczynę i przez chwilę patrzył na nią groźnym wzrokiem.
- Straż!
Anastazja skuliła się pod wpływem jego srogiego spojrzenia. Bała się teraz bardziej, niż dotąd, a kiedy strażnicy weszli, trzymając jej ojca, serce podeszło jej do gardła. Wasilij był blady jak ściana, jego oczy były pełne łez, ból w nich był dla jego córki nie do zniesienia. Anastazja nieznacznie pokręciła głową, chcąc dać mu do zrozumienia, że nic nie obiecała Gisborne’owi, żeby ojciec nie martwił się o nią.
- Wyjdźcie – polecił Guy, a straż natychmiast spełniła jego polecenie. Anastazja stała pod ścianą, Wasilij klęczał przy drzwiach, a Gisborne chodził przez dłuższą chwilę po komnacie – Co przyszło ci do głowy, żeby wchodzić do zamku szeryfa i próbować uprowadzić jedną z naszych niewolnic?
- Panie, to moja córka – szepnął Wasilij – Musiałem choć zobaczyć, czy jest bezpieczna…
- I co? Przekonałeś się?
- Tak, panie, wiem, że pod twoją pieczą nic jej się nie stanie…
- Przestań pleść bzdury! – wrzasnął Guy – Mogę kazać ją ściąć w każdej chwili! To nazywasz bezpieczeństwem? Naraziłeś ją, głupcze! A teraz powiedz mi, kto cię na to namówił, bo miałem cię dotąd za rozsądnego kupca.
- Robin Hood obiecał mi…
- Kto!? – rycerz zatrząsł się z wściekłości na sam dźwięk tego imienia.
- Robin Hood, panie, obiecał że uwolni moją córkę, ale… za chwilę przyszła jakaś kobieta, nie pamiętam, jak miała na imię…
- Czyżby Marian?– pomyślał Guy, ale odrzucił ten pomysł; przecież na przeszpiegach w Nottingham była Djaq, i to na pewno o niej mówił Wasilij.
- Powiedziała, że król wraca, trzeba go ratować, Robin za nic miał obietnicę i moje dziecko, powiedział że to nie jest ważne, że król…
- Widzisz teraz, jak kończą się konszachty z banitami? – Guy chwycił mężczyznę za ramię i brutalnie poderwał go na równe nogi – Jedna rada: NIGDY nie próbuj mnie rozzłościć i układać się z Hoodem, rozumiesz? Jeśli nie chcesz zrywać kwiatków na pogrzeb swojej jedynej córki, NIE RÓB TEGO.
- Przysięgam, sir Guy, już nigdy…
- Straż!
W mgnieniu oka strażnicy pojawili się w komnacie, gotowi na każdą decyzję Gisborne’a. Ten zwrócił wzrok ku Anastazji, która patrzyła na niego z niemym błaganiem w oczach.
- Wyprowadźcie go stąd – warknął, wpatrując się w dziewczynę – Tak, żeby nikt nie widział. Za bramę miasta. A potem niech robi, co chce.
- Dziękuję ci, panie – powiedział z ulgą Wasilij, a Guy ze złością spojrzał na niego.
- Nie dziękuj, tylko módl się, żeby Hood już nigdy nie stanął na twojej drodze. Zabrać go!
Strażnicy brutalnie chwycili Wasilija, wyprowadzając go z komnaty. Guy zamknął za nimi drzwi i stanął na wprost Anastazji. Sam nie do końca wiedział, jak się zachować, miał kompletny mętlik w głowie.
- Nie zrobiłem tego dla ciebie – powiedział bez emocji – W ogóle mnie nie obchodzisz. Wasilij jest po prostu pewnym źródłem dochodu, tamta reszta kupców bez niego zginęłaby. Węgier jest za głupi, Wenecjanie nie potrafią sprzedawać, a Francuz jest zwyczajnie tchórzem, jedyne co potrafi, to płodzić kolejne bachory. Powiedz mi, Anastazjo, dlaczego tylko twój ojciec po ciebie przyszedł? Dlaczego tamci nie przyszli po swoje ukochane dzieci? W tej chwili jedna z twoich przyjaciółek Francuzek zabawia szeryfa. Jej niewinne usteczka dają Vasey’owi ogromną rozkosz…
Patrzył, jak dziewczę zaciska powieki. Trochę przesadził, mógł ją za bardzo przestraszyć. Postanowił zmienić taktykę i uspokoić ją nieco.
- Ty nie trafisz do szeryfa – powiedział stanowczo – Mogę ci to zagwarantować. Nie jestem dobry, Anastazjo, ale twój ojciec wykazał się sporą odwagą, popełniając tak wielkie głupstwo, by cię uratować. Ty też… jesteś odważna. Ale nie zrobiłem tego dla ciebie. To był mój kaprys.
Odwrócił się tyłem do niej i powoli zaczął się rozbierać. Chwilę potrwało, nim Anastazja otrząsnęła się z szoku. Guy zdjął rękawice i rzucił je na łoże, zaczął rozpinać swój skórzany kaftan, kiedy dziewczyna chwyciła jego ciepłą, delikatną dłoń, całując ją z szacunkiem.
- Dziękuję, panie. Za wszystko ci dziękuję…
Ucałowała jego dłoń ponownie, skłoniła się i wyszła, zostawiając go samego z jego sprzecznymi myślami. A ona, mimo że w niewoli, czuła się bezpiecznie – wiedziała, że u jego boku nie stanie jej się żadna krzywda. I pragnęła pomóc temu wyjątkowemu człowiekowi wyjść z mroku, którym się otoczył.
↧
Na dobry początek tygodnia (#43)…
↧
↧
17 marca data udostępnienia The Crucible.
DigitalTheatre.com ogłosiło, że 17 marca będzie można obejrzeć, jak również pobrać nagrany spektakl The Crucible z udziałem pana Armitage’a grającego Johna Proctora. Więcej szczegółów tutaj.
A dla przypomnienia, wywiad z panem Armitage’em w którym wypowiada się o granej przez siebie postaci jak również o swojej pracy nad tą rolą.
↧
"Czarny anioł", fanfik autorstwa Kate. Częśź trzecia.
![]() |
Keith Allen jako Szeryf Nottingham i Richard Armitage jako Sir Guy of Gisborne w serialu BBC “Robin Hood”. Źródło zdjęcia. |
Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść, "Czarny anioł" zainspirowana jest postacią Sir Guy'a Gisborne granego przez Richarda Armitage'a w serialu BBC"Robin Hood" i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
Świt nie zastał Guy’a śpiącego. Nie mógł zmrużyć oka przez całą noc, częściowo przez Marian, częściowo przez Anastazję. Ta pierwsza zaprzątała mu głowę z powodu oczywistych uczuć, jakie do niej żywił, i poprzez wątpliwości, jakie zasiał w nim Robin. Anastazja zaś spędzała mu sen z powiek z prozaicznych powodów: była piękna, młoda, a takie kobiety w swoim łożu Guy lubił najbardziej. Był jednak zbyt inteligentny, by siłą brać ją i słuchać jej protestów, płaczu, nie sprawiało mu to nigdy żadnej przyjemności. Wiedział, że może dostać to, czego oczekuje, bez użycia przemocy, a że był niezmiernie cierpliwy jeśli o kobiety chodzi, postanowił zaczekać, aż bogobojna Anastazja sama się przełamie. Z innym służkami nie miał problemu – dlaczego więc z nią miało być inaczej?
Kiedy tylko zobaczył wschodzące słońce, przypomniał sobie o Robin Hoodzie, i zerwał się na nogi. Szybko ubrał się i zszedł do lochów.
- Gdzie Hood? – zapytał strażnika, stojącego przy wejściu.
- Nie ma, panie.
- Jak to: nie ma!? Miał być wczoraj wieczorem! Gdzie ta banda nieudaczników!
Wściekły jak mało kiedy wybiegł na dziedziniec i skierował się do stajni. Nie było koni. Co, do diabła, stało się z jego wojskiem!? Kopnął ze złością stojącą w kącie beczkę i skrzywił się z bólu. Wyszedł ze stajni i rozejrzał się dookoła. Usłyszał jakiś hałas za bramą… Czym prędzej poszedł tam i o mało co nie wyszedł z siebie. Jego armia właśnie dotarła do murów Nottingham, brudna, poobijana, i – wnioskując po minach – bardzo niezadowolona. Przerazili się, widząc wściekłego Gisborne’a zmierzającego w ich kierunku.
- Gdzie jest Hood? – wrzasnął – Gdzie ta leśna banda!?
- Panie… Próbowaliśmy…
Guy chwycił przelęknionego żołnierza za szyję i przydusił go do muru.
- Gdzie. Jest. Hood – cedził powoli przez zaciśnięte zęby.
- Panie, uciekli nam – wydyszał z trudem żołnierz, w odpowiedzi na co poczuł bolesne uderzenie w brzuch.
- JAK!?
- Kobieta… Prosiła, by poluzować jej więzy, bo bolało – jęknął.
- Bolało ją!? – wrzasnął Guy, obdarowując go mocnym kopniakiem poniżej pasa – Tak ją bolało!?
- Sir Guy! – pisnął żołnierz, płacząc z bólu – Błagam…
- Mów dalej, co się działo.
- Ona skorzystała z okazji i… oswobodziła się. Siedziała na jednym koniu z Hoodem – mamrotał obolały żołnierz – Rozwiązała go i…
- Nie kończ!!!
Ogarnięty szałem Gisborne kopnął go ponownie, a żołnierz przeraźliwie krzyknął, opadając na ziemię.
- Babę bolało!? – wrzasnął Guy – Powinniście byli zrobić tak, żeby bardziej ją bolało! Nie wiecie, jak traktować wrogów państwa!? To bandyci, a wy… wypuściliście ją, bo ją bolało!!!
- Sir Guy, złapiemy ich…
- Jak!? Jak chcecie ich złapać!? – darł się Gisborne, będąc w przerażającym amoku – Wisząc na szubienicy, czy z odciętą głową!?
- Błagamy o litość, panie…
- Litość… Litość!? Przez waszą niekompetencję i skrajne zidiocenie będę musiał tłumaczyć się przed szeryfem, dlaczego leśna banda jeszcze nie wisi!!! Zabiję każdego z was z osobna!!!
Spojrzał na kulącego się na ziemi żołnierza, i z całej siły kopnął go parokrotnie. Mężczyzna wył z bólu, a reszta cofnęła się o parę kroków. Nigdy jeszcze tak mocno nie bali się go, był jak diabeł wcielony, a kiedy wydobył z pochwy swój miecz i zatopił go w boku leżącego żołnierza, jego oczy były pełne przerażającego szaleństwa i furii.
- Panie, zabiłeś go – szepnął jeden z żołnierzy – Nie żyje…
- I dobrze!!! Was też zabiję! – warknął, grożąc im zakrwawionym mieczem – Weźcie stąd to truchło, za pięć minut macie czekać na szeryfa na dziedzińcu!!!
Kiedy zniknął za bramą, żołnierze dopadli do swego towarzysza. Oddychał, czym prędzej więc zanieśli go do medyka, który niezwłocznie się nim zajął, sami zaś pokornie stanęli na dziedzińcu, czekając na decyzję szeryfa. Guy tymczasem podążył do jego komnaty, przestraszył się jednak jego spodziewanej reakcji, i krążył nerwowo po korytarzu, dość głośno stukając butami o posadzkę.
- Właź, nieudaczniku! – wydarł się Vasey – Niech cię piekło pochłonie, jeśli jeszcze chwilę będziesz łaził pod moimi drzwiami!!!
Guy zrobił głęboki wdech i otworzył drzwi do komnaty szeryfa. Stanął w progu, oszołomiony, bo z jego łoża właśnie wychodziła śliczna, młoda dziewczyna, całkiem naga – widząc Guy’a, okryła się szybko pledem.
- Obróć się, Gisborne. Daj dziewczęciu się ubrać – wyszczerzył się Vasey – Merci, belle Francaise. Twój język… Ton langue? Si, si, a nie, wybacz, „si” to po włosku. Ton langue est merveilleux. Ha ha, widzisz, Gisborne, całonocna nauka francuskiego we wszystkich odmianach nie poszła na marne!
- Panie, czy ona… może wyjść? – mruknął Guy.
- Odwróć się, kochasiu, już się ubrała.
Gisborne posłusznie obrócił się; Francuzka kończyła ubierać się, natomiast szeryf całkiem nagi wyskoczył z łóżka i szeptał jej coś do ucha. Zemdliło go na ten widok… Jak mógł pozwolić, by to młode dziewczę spędziło noc z tym obleśnym staruchem!? Wzrok zjechał mu niżej… Obrócił się z niesmakiem. Biedna… Nie dość, że musiała „to” dotykać, to jeszcze pewnie nie miała żadnej przyjemności… Nie to, co z nim. On nigdy nie wypuszcza z komnaty niezaspokojonych służek. No, może czasami… Ale to tylko wtedy, kiedy jest wściekły i myśli tylko o sobie. Ale mile łechtało jego męską dumę, gdy słyszał czasem na korytarzach rozemocjonowane dziewczęta, które zachwycały się nim i jego… umiejętnościami.
- Czy ta służąca może wyjść!?
- Uspokój się, Gisborne, nachodzisz mnie skoro świt, i śmiesz wyganiać moją kochankę? Do zobaczenia, Brigitte. Wpadniesz wieczorem, hmmm?
Służka skłoniła się pokornie i skierowała się ku drzwiom. Mijając Guy’a, spojrzała na niego błagalnie. Miał wrażenie, jakby prosiła go, by nie dopuścił, by kiedykolwiek znalazła się w tej komnacie. Po raz kolejny poczuł dziwne, nieznajome dotąd mu ukłucie sumienia, jakby odzywało się w nim głęboko skryte, wepchane w najgłębsze czeluście dobro i człowieczeństwo… NIE! To niemożliwe. Gardzi tą dziewczyną, i nie obchodzi go, co robi z nią szeryf, a on osobiście dopilnuje, by tego wieczoru ponownie znalazła się w komnacie Vasey’a.
- Patrz się na mnie, jak już przylazłeś! – krzyknął szeryf, bez cienia wstydu paradując nago po komnacie w poszukiwaniu ubrań – Czego chciałeś?
- Mój panie, Hood…
- Co, ptaszyna już pod szubienicą? Poczekaj, założę najlepszą kiecę i lecę!
- Hood uciekł tym przeklętym nieudacznikom – Guy zwiesił głowę – Jak mam ich ukarać…?
Vasey przystanął w miejscu i spojrzał na Gisborne’a z rozbawieniem. Im dłużej jednak wpatrywał się w jego przygnębioną twarz, tym radość go opuszczała i przekonywał się, że nie jest to jeden z ciężkich żartów rycerza – Robin naprawdę zdołał uciec. Szeryf wciągnął jedwabne spodnie od piżamy i podszedł do Guy’a.
- ICH ukarać? – zapytał cicho – O ile się nie mylę, byli pod TWOJĄ wodzą…
- Tak, mój panie, ale…
- Czy ja pozwoliłem ci ich opuścić? Kazałem ci gnać do zamku na złamanie karku, i zostawiać tych bezmózgich patałachów samych z piekielnie inteligentną bandą Robina!? JA, Gisborne, pytam!? JA!?
- Nie, panie – Guy zwiesił głowę, upokorzony. Nienawidził tych momentów, gdy Vasey pomiatał nim i dosłownie wgniatał go w ziemię a on, Guy, nie mógł nic poradzić, nie mógł się sprzeciwić.
- Gdzie ci nieudacznicy, którzy pozwolili na ucieczkę banitom? – szeryf silił się na spokój, choć w jego oczach pałała żądza krwi.
- Czekają na ciebie… na dziedzińcu.
- Świetnie. Pójdziesz teraz do nich, i powiesz, że są niewinni, bo to twoja wina, że Hood umknął.
- Nie, panie…
- Pójdziesz, do diabła!!! – wrzasnął Vasey – Może to cię czegoś nauczy! Zejdź mi z oczu, czarna niemoto!
Wściekły i poniżony Gisborne wyszedł z komnaty, trzaskając drzwiami. Szeryf był naprawdę zły, ale to nic w porównaniu z tym, co on czuł. Jak mógł go tak potraktować! Zawsze był wierny, wypełniał wszystkie rozkazy, a teraz musiał ponosić odpowiedzialność za to, że banda czterdziestu idiotów nie dopilnowała szóstki banitów! Wściekły, wybiegł na dziedziniec i stanął przed żołnierzami.
- Rozejść się – warknął groźnie – Ostatni raz puszczam wam płazem taką niekompetencję! Następnym razem polecą głowy!
- Nie tak, Gisborne – usłyszał cichy głos dochodzący gdzieś z góry.
Obrócił się gwałtownie i uniósł głowę, wpatrując się w okno szeryfa. Widział w nim jedynie czubek jego łysiejącej głowy. Zatrząsł się z wściekłości, ale postanowił nie dawać mu satysfakcji, że poniży się przed byle idiotami!
- Rozejść się!!! – wrzasnął – Już!!!
Nie czekając na wezwanie szeryfa, poszedł do stajni i dosiadł swego konia, po czym pognał przed siebie. Pędził przez godzinę, aż dotarł do Derby. Tam przywiązał konia przy niewielkiej, lichej chatce, i pokręcił się chwilę przed nią; wyjął z torby przytwierdzonej przy siodle niewielką sakiewkę i zapukał do drzwi. Nikt nie odpowiadał, wszedł więc do środka.
- Annie – zawołał cicho – Jesteś?
Z drugiej izdebki dobiegły go hałasy, wszedł więc tam bez namysłu. Kobieta o długich, jasnych włosach rozpromieniła się, wstając ze stołka, i mocniej przytuliła dziecko, które trzymała w ramionach.
- Sir Guy, jesteś wreszcie…
- Jak się czuje Seth? – zapytał, jakby z obowiązku.
- Dobrze, rośnie jak na drożdżach, spójrz, ma włosy czarne jak ty.
- Tak, rzeczywiście. Proszę, tu masz pieniądze – rzucił na stół sakiewkę – Jeśli czegoś wam trzeba…
- Sir Guy, zostań chwilę – kobieta złapała go za rękę – Proszę…
- Annie, spieszę się.
- Proszę… Poczekaj, potrzymaj chwilę Seth’a – wcisnęła mu dziecko w ramiona – Ja zaraz wrócę!
Zanim zdążył się odezwać, Annie wybiegła z domu. Zezłościł się; jak śmiała go stawiać w takiej sytuacji!? Najchętniej położyłby to dziecko na podłodze i wyszedł. Bezczelna! Zły, usiadł na stołku i niepewnie trzymał swojego syna w ramionach. Nie lubił dzieci i nie czuł absolutnie żadnych ciepłych uczuć do tego małego stworzenia. Ale musiał być za niego odpowiedzialny…
Rok wcześniej przez dwa miesiące łączył go z Annie ognisty romans. Była kucharką w zamku, spodobała się mu, bo była cicha, spokojna – taka, jak teraz Anastazja. Nie narzucała się, była ufna i uśmiechnięta, i on tę ufność wykorzystał. Uwiódł ją swoją delikatnością i uwagą, z jaką patrzył na nią, mijając ją na korytarzu. W końcu pewnego dnia Annie przyszła do jego komnaty, wyznała mu miłość, a on bez zastanowienia odpowiedział jej, że chce, by z nim była, że potrzebuje jej – a ona była gotowa spełnić każde jego życzenie. Słuchała jego czułych słów, zakochiwała się w nim z każdym dniem coraz bardziej, nie szczędziła mu ciepła, a jemu było z nią dobrze. Co prawda nie pozwalał jej na pozostanie w jego komnacie dłużej niż trzy godziny, ale były to bardzo intensywnie spędzane trzy godziny – on naprawdę się z nią kochał, nie wykorzystywał tak jak reszty, Guy naprawdę dbał o Annie, był dla niej czuły i troskliwy, lubił jej towarzystwo i lubił jej pocałunki. Jednak była to tylko namiastka normalności – kiedy po dwóch miesiącach romansu medyczka stwierdziła, że Annie jest bezsprzecznie w ciąży, Guy kategorycznie uciął jej wizyty w swej alkowie. Zwodził ją, obiecywał, że do rozwiązania będzie spokojnie mieszkała w Nottingham, a po urodzeniu on zajmie się nią i dzieckiem, może nawet ożeni się z nią – Annie wierzyła we wszystko, co mówił. Kiedy urodziła syna, Guy powiedział że muszą odesłać go do opactwa w Kirklees, ale tylko na kilka miesięcy, by sytuacja w Nottingham unormowała się – wszak był niezbędny szeryfowi, a wtedy sprowadzą syna, wezmą ślub i wyjadą razem daleko. Annie uwierzyła. Chciała wrócić do jego komnaty, ale nie zgadzał się na to – twierdził, że teraz nie chce narażać jej dobrego imienia, i dopiero po ślubie zbliży się do niej. Annie wierzyła, nie przypuszczając ani przez moment, że jej ukochany sir Guy może się nią po prostu zabawiać. Gdy maleńki Seth miał dwa tygodnie, Guy zorganizował mu podróż – oficjalnie do opactwa w Kirklees. Zabronił Annie jechać z nim, twierdził że musi jeszcze wypoczywać po porodzie i nie chce jej narażać – była mu wdzięczna za troskę i uczucie. Powóz z dzieckiem zatrzymał się jednak w lesie Sherwood, i małe zawiniątko wyrzucono w kępę trawy. Kiedy wieczorem Annie znowu próbowała zbliżyć się do niego, przystał na to, by spędziła u niego chwilę – znowu uchylił drzwi swojego zamkniętego i zimnego serca, i pozwolił jej przytulić się, pocałować, i w tym momencie do jego komnaty wszedł żołnierz, mówiąc, że zadanie zostało wykonane. Annie ucieszyła się, bo wydawało jej się, że mówił o dowiezieniu Seth’a do Kirklees, a Guy poczuł wtedy ogromne wyrzuty sumienia. Odepchnął ją i wsiadł na konia, pędził co sił do Sherwood, aż w końcu odnalazł swego syna – zziębniętego i zapłakanego. Zawiózł go z powrotem do Nottingham, zamknął się z nim i jego matką w komnacie, i pozwolił spędzić im tam noc. Gdy wyznawał dziewczynie, co zrobił, płakała, płakała również gdy wyjawił jej, że było mu przy niej dobrze, ale nigdy nie zamierzał się żenić, że nigdy jej nie pokocha, i że nie może liczyć, iż miłością obdarzy chłopca. Z rozbrajającą szczerością wyznał, że nie potrafi i nie chce potrafić kochać, ale obiecał, że zajmie się Annie i Sethem. Dziewczyna chciała uciec, ale on zaryglował drzwi i nie pozwolił na to. Wypłakała się i uspokoiła, w końcu zasnęła z synem na łóżku Guy’a, który noc spędził w fotelu. Rankiem Annie powiedziała mu, że wybacza mu wszystko, ale nie chce już więcej być w zamku. Gisborne błyskawicznie zadziałał, znajdując jej w Derby małą chatkę, i przysiągł, że będzie ją utrzymywać. Przyjeżdżał do niej co dwa tygodnie z sakiewką złota, choć nigdy nie interesował się dzieckiem, nią, nie chciał spędzać z nimi czasu – chciał zapłacić, by zagłuszyć wyrzuty sumienia. Annie nie wyzbyła się ciepłych uczuć względem niego, ale pogodziła się z tym, że nigdy nie będzie lady Gisborne, że nie poślubi człowieka, którego pokochała, przekonywała się też każdego dnia że chyba nie chciałaby spędzić życia z niebezpiecznym mężczyzną, którego duszę spowija mrok. Czuła, że chyba powoli przestaje go kochać, choć nadal była mu wdzięczna za pomoc, którą jej ofiarowywał. Tego dnia, gdy Guy przybył do niej już kolejny raz z pieniędzmi, Seth miał dwa miesiące. Mijał równy rok od rozpoczęcia ich gorącego romansu. Dlaczego był tak lekkomyślny… Pozwolił jej urodzić to dziecko! Po co mu to było? Patrząc na swego syna czuł tylko, że zrobił coś, czego nie powinien. Wcale go nie chciał, tak jak i jej, on chciał tylko Marian…
- Już jestem – wyrwała go z zamyślenia Annie – Dziękuję, sir Guy.
- Nigdy tego nie rób – wcisnął jej dziecko z obrzydzeniem – To, że was utrzymuję, nie znaczy że możesz robić ze mnie tatusia.
- Wybacz mi, panie, ja chciałam tylko… Przyniosłam ci świeże ciasto – szepnęła – Upiekłam rano, będąc u sąsiadki. Poszłam teraz do niej, chciałam, byś wziął ze sobą…
Zmiękł, widząc smutek w jej oczach. Och, doprawdy, dlaczego te nieznośne ludzkie odruchy odzywają się w nim zawsze, kiedy najmniej tego chce!?
- Dziękuję ci, Annie. Wezmę do… Nottingham – wysilił się na uśmiech – Przyjadę za dwa tygodnie.
- Już jedziesz?
- Spieszę się.
Odwrócił się i czym prędzej odjechał. Nie chciał spędzać tam zbyt wiele czasu, męczyło go to. Chciał tylko dać jej pieniądze, by uspokoić sumienie, i zająć się sobą. Tylko sobą… Swoją przyjemnością. Tak, zdecydowanie po kilku samotnych wieczorach chciałby zabawić się z jakąś służką. Poczuł się lepiej z myślą, że w końcu ktoś go zrelaksuje.
***
Zadowoleni z siebie banici dotarli do swojej leśnej kryjówki. Cudem wyrwali się wojsku Gisborne’a, ale kiedy już Djaq zdołała oswobodzić siebie i Robina z więzów, wszystko poszło łatwo. Nie wszyscy jednak byli dumni i szczęśliwi…
- Mówiłem, a ty jak zwykle nie słuchasz! – narzekał Will – Król, honor, król, honor, wszystko rozumiem, ale nie na siłę! Teraz masz, coś chciał, Gisborne upokorzył nas i tyle!
- To my jego upokorzyliśmy – podkreślił Robin – Uciekliśmy mu…
- Nie jemu, tylko jego bezmózgim żołnierzom – doprecyzował Alan – A to różnica. Nie chcę być zabawny, ale Gisborne miał na nas niezłego haka. Chciałem mu pogratulować, jak nas złapał, było zaskoczenie, nie?
- Zamknij się!
- Spokojnie, to tylko żart!
- To nie żartuj – warknął Robin – Djaq, Alan, musicie bardziej uważać na zwiadach w Nottingham. Wszyscy musicie uważać! Trzeba się bardziej maskować, żeby nie stwarzać podejrzeń, i żeby nikt was nie rozpoznał.
- To może choć raz TY idź na zwiady! – Will wściekł się na przyjaciela – Alan to, Much tamto, Djaq i John znowu coś innego, do diabła! Zamiast myśleć i planować, co ci często nie wychodzi, zajmij się może działaniem! Wiesz co? Zachowujesz się czasem jak… jak… jak Gisborne!!!
Robin spojrzał na Willa zdumiony. Jak to: zachowuje się jak Gisborne? Oczy całej drużyny zwróciły się ku chłopakowi, który jednak nadal ze złością patrzył na przywódcę.
- Wiesz, co jedynie cię od niego odróżnia? – syknął Will – Nie grozisz nam śmiercią. Ale komenderujesz nami jak on! Na Boga, jesteśmy drużyną!
- Nie chcę być zabawny, ale on ma rację. Spuść z tonu, bo czasem przesadzasz.
Robin nie odpowiedział jednak ani Alanowi, ani Willowi. Ze złością rzucił łuk na ziemię i pobiegł przed siebie. Biegł tak długo, aż stracił siły; zatrzymał się pod drzewem i siedział tam dłuższą chwilę, po czym zerwał się i pobiegł prosto do Knighton. Zaczaił się za murem i obserwował, czy teren jest czysty. Sir Edward, ojciec Marian, właśnie wychodził – Robin szybko wspiął się do okna swej ukochanej i zagwizdał w umówiony sposób. Dziewczę pojawiło się w mig w pokoju.
- Robin! – ucieszyła się – Wchodź!
- Moja Marian – westchnął, wskakując do środka – Moja ukochana…
- Co z królem?
- To był podstęp, Gisborne wymyślił to, bo wiedział, że nasi szpiedzy są w Nottingham. Chciał nas tam złapać…
- Dzięki Bogu, nie udało mu się! – Marian nerwowo chwyciła dłonie Robina.
- Nie do końca… Schwytali nas z zaskoczenia w ruinach nad brzegiem morza. Gisborne popełnił jednak zasadniczy błąd: popędził od razu do Nottingham, a jego wojsko nie należy do zbyt rozgarniętych… Dzięki Djaq szybko im się wyrwaliśmy.
- Och, Robin! – Marian przylgnęła do ukochanego – Mogłeś już nie żyć…
- Kochana, nie doceniasz mnie, zupełnie jak szeryf i jego przyjaciel. Zawsze im się wywijałem, dlaczego teraz miałoby być inaczej…
Siedzieli sobie i gawędzili miło, nie zauważając, jak mija czas. Byli młodzi i zakochani, jednak wiele przeszkód stało na ich drodze do wspólnego szczęścia…
- Marian, kiedy wreszcie to się skończy, kiedy będziesz moją żoną…
- Niedługo, ukochany. Wiesz, że teraz będzie to niebezpieczne dla nas obojga. Musimy zaczekać do powrotu króla, by ochronił nas przed szeryfem i sir Guy’em.
- Nie podoba mi się, że jesteś tak blisko niego!
- Robin, bądź rozsądny – Marian uśmiechnęła się słodko – Muszę. To jedyne rozwiązanie. Będąc blisko Guy’a, jestem blisko informacji. Jestem twoim szpiegiem, kochany.
- Igrasz z ogniem, nie powinnaś tego robić…
- Ja też chcę obronić króla, pozwól mi sobie pomóc…
- Dobrze! Dobrze, ale… bądź ostrożna. Wolę narazić siebie, niż ciebie.
- Marian! – dobiegł ich z dołu głos – Jesteś?
- Sir Edward! – Robin poderwał się z miejsca.
- Nie boisz się chyba mego ojca – roześmiała się Marian.
- Córeczko, masz gościa – usłyszeli – Sir Guy bardzo chce z tobą rozmawiać!
- Chwileczkę, ojcze!
- Znowu ta podła kanalia! – syknął Robin – Czy ten koszmar nie ma końca?
- Spokojnie. Już niedługo. Spotkamy się jutro?
- Przyjdę do ciebie – obiecał Robin – Kocham cię, Marian.
Powiedziawszy to, wyskoczył przez okno i wszedł na dach, pełzając na jego drugą stronę – tak, by ani Guy, ani ojciec Marian nie widzieli, że w ogóle był u niej. Ona zaś zeszła na dół, pełna obaw. Czego on mógł od niej chcieć?
- Sir Guy – dygnęła grzecznie, zerkając niepewnie na ojca – Coś się stało?
- Czy coś musi się stać, bym cię odwiedził? Chciałem cię zobaczyć – odparł Gisborne.
- Zostawię was na chwilę – odezwał się sir Edward – Będę przed domem.
Guy z ulgą patrzył na wychodzącego ojca Marian. Chciał z nią chwilę pobyć, popatrzeć na nią, porozmawiać… Była tak piękna, słodka i niewinna. Dlaczego nie potrafiła odwzajemnić jego gorącego uczucia?
- Marian – szepnął, chwytając jej dłoń – Dawno cię nie widziałem. Brakowało mi ciebie.
- Sir Guy, zawstydzasz mnie…
- Zechciej towarzyszyć mi dzisiejszego wieczoru na uczcie u szeryfa. Proszę, uczyń mi ten zaszczyt…
- Nie wiem… Mój ojciec ostatnio gorzej się czuje, nie chciałabym go zostawiać…
- Powiedz wprost, jeśli masz inne plany – puścił jej rękę, a jego twarz stała się poważna i smutna – Może spotykasz się już z kimś? Obiecałaś komuś innemu ten wieczór?
- Och Guy, ależ skąd! Jak mogłeś tak pomyśleć…!
- Nie wiem, co mam myśleć. Może… Hood ma pierwszeństwo przede mną?
- Jak mogłeś tak pomyśleć! – bez mrugnięcia okiem skłamała Marian – Nie zadaję się z banitami!
- Nie chciałbym, żebyś mnie zawiodła.
- Guy, dlaczego mi nie wierzysz?
- Unikasz mnie – Gisborne wyraźnie zdenerwował się – Unikasz mojego wzroku, dotyku… Wiesz, jakim uczuciem cię darzę.
- Pójdę z tobą na ucztę – Marian ucięła temat, bojąc się po raz kolejny usłyszeć z jego ust deklarację, której wcale nie chciała – O której mam przyjechać?
- Przyślę po ciebie – Guy ożywił się – Do zobaczenia wieczorem.
Skłonił się wchodzącemu sir Edwardowi i czym prędzej opuścił Knighton.
- Czego chciał?
- Ojcze, idę dziś wieczorem na ucztę z sir Guy’em – wyjaśniła Marian – Nie czekaj na mnie.
- Wolałbym, żebyś nie miała zbyt wiele wspólnego z tym człowiekiem… Nawet nie wiesz, jakie pogłoski na jego temat krążą po okolicy! Nie ma służącej, która nie odwiedziłaby jego alkowy choć raz!
- Ojcze, nie interesuje mnie on. Muszę jednak być blisko niego, żeby pomagać Robinowi…
- I to mi się nie podoba! – krzyknął sir Edward – Narażasz się na niebezpieczeństwo, pomyśl co będzie, jak szeryf lub Gisborne dowiedzą się o twoich kontaktach z…
- Nie dowiedzą się – syknęła Marian – Jeśli NIKT nie będzie mówił o tym głośno. Wybacz, ojcze, muszę się przygotować.
***
Anastazja i Brigitte krzątały się po sali, przygotowując wieczorne przyjęcie. Reszta służących chwilowo pomagała w kuchni. Dziewczęta przystrajały stoły; Anastazja widziała, że jej przyjaciółka jest jakaś nieswoja. Domyślała się powodu, ale nie chciała pytać wcześniej, przy innych służących.
- Brigitte, powiedz, co ci jest – odezwała się w końcu – Wiem, gdzie byłaś w nocy…
- Przestań, nic nie wiesz – dziewczyna odwróciła się gwałtownie.
- Porozmawiaj ze mną…
- Daj mi spokój!!!
Brigitte osunęła się bezsilnie na podłogę i rozpłakała się. Anastazja dopadła do niej czym prędzej i przytuliła ją mocno. Pozwoliła jej wypłakać się do woli, tuląc ją mocno i głaszcząc po głowie. Biedna, musiała przeżyć coś tak obrzydliwego… Anastazja jednak nie spodziewała się, co dokładnie wydarzyło się w komnacie szeryfa.
- Chcę umrzeć – łkała Francuzka – Jestem zbrukana, grzeszna, nie mogę patrzeć w lustro…
- Ja wiem, rozumiem cię. Wiem, co się stało, musiałaś z nim…
- Nic nie wiesz, Anastazja – Brigitte spojrzała jej w oczy; jej twarz była przepełniona obrzydzeniem – On… Zmusił mnie, żebym… Najpierw zrobił to ze mną tak… normalnie. Kazał mi potem leżeć, mówił do mnie, nie słuchałam go. Modliłam się przez całą godzinę. A potem… zmusił mnie, kazał…
- Co, kochana?
Brigitte przerażonym wzrokiem patrzyła na przyjaciółkę i sugestywnie dotknęła palcami swoich ust. Zacisnęła powieki i zebrało jej się na wymioty. Zatrzęsła się i wsparła dłońmi o podłogę, nabrała powietrza i wydobyła z siebie żałosny szloch.
- Dobry Boże… Nie wierzę – Anastazja chwyciła jej ramiona i uniosła ją – Powiedz, że to nieprawda…
- Nastya, pomóż mi umrzeć.
- Dlaczego nic nie mówiłaś cały dzień?
- Próbowałam nie myśleć, bo kiedy tylko o tym myślałam, miałam ochotę się zabić. Proszę, pomóż mi umrzeć, nie mogę z tym żyć…
- Brigitte, posłuchaj mnie. Pomogę ci, ale… inaczej.
- Jak!? – krzyknęła zrozpaczona dziewczyna – Dla mnie jedyną pomocą jest śmierć!!!
- Uspokój się – Anastazja, choć do cna zgorszona i przerażona tym, co zrobił jej przyjaciółce szeryf, zachowała zimną krew – Porozmawiam z sir Guy’em.
- Z tym potworem!? Nigdy! Gotów jeszcze zrobić to samo!
- Sir Guy jest dobry. Brigitte, rozmawiałam z nim dużo. Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego, ale… zrobił dla mnie coś wyjątkowego. To dobry, wrażliwy człowiek, uwierz mi.
- Rób co chcesz, Nastya. I tak nic już mi nie pomoże…
Anastazja nie wiedziała tak naprawdę, czy rozmowa z Gisbornem cokolwiek zmieni, ale postanowiła że za wszelką cenę spróbuje. Odprowadziła Brigitte do izby służących, kazała jej położyć się, okryć po same uszy i nie pokazywać nikomu na oczy, po czym wróciła do przygotowania sali. Poprosiła o pomoc inną z dziewcząt, by Joan nie zauważyła, że pracuje sama – to spowodowałoby podejrzenia. Wkrótce wszystko było gotowe. Na salę wkroczył Guy.
- Wszystko przygotowane? – zapytał ostro.
- Tak, panie – Anastazja skłoniła się; dopiero zauważył ją w pomieszczeniu.
- To ty – uśmiechnął się lekko, podchodząc do niej – Powiedz tamtej, żeby stąd wyszła.
- Emma – zawołała do służki, która ustawiała ostatnie krzesła – Jesteś potrzebna w kuchni.
Dziewczę skłoniło się Gisborne’owi i wyszło, zostawiając ich samych. Rycerz rozsiadł się na jednym z krzeseł, bacznie obserwując Anastazję. Ciekaw był, co zamierza mu powiedzieć – a widział po niej, że czymś się gryzie. Nagle klęknęła przed nim, niebezpiecznie blisko, pomiędzy jego szeroko rozstawionymi kolanami; Guy był zaskoczony i patrzył na nią z coraz większym zaintrygowaniem.
- Panie, pomóż mi – szepnęła – Tylko w tobie nadzieja.
- Chyba mnie z kimś notorycznie mylisz – uśmiechnął się sarkastycznie – Nie jestem miłosiernym Samarytaninem.
- Błagam, panie…
- Mów, bo nie mam dużo czasu, zaraz uczta.
- Moja przyjaciółka z Francji, Brigitte… Była dzisiejszej nocy u szeryfa.
- Posłuchaj mnie, ślicznotko – warknął, chwytając jej podbródek – Nie wtykaj nosa w sprawy szeryfa, rozumiesz? W innym przypadku sama do niego trafisz.
- Nie wyobrażasz sobie, co z nią zrobił… Jak bardzo upodlił…
- Zamknij się, głupia! Kim ty jesteś, żeby ze mną o tym rozmawiać? Bezczelnie twierdzić, że szeryf upodlił twoją przyjaciółkę? Uważaj, słonko, bo uklękłaś w takim miejscu, że jeden mój ruch i… możesz być tak samo upodlona.
Chwycił ją za włosy i przysunął do siebie. Anastazję zdjął strach, bała się go strasznie, ale przecież Brigitte była najważniejsza! Nie mogła pozwolić, by jeszcze raz musiała przechodzić przez to piekło w alkowie szeryfa. Błagalnie spojrzała na Gisborne’a.
- Panie, ona chciała się zabić. Prosiła mnie, bym pomogła jej umrzeć.
- Zrób to więc – syknął Guy – A wtedy do szeryfa trafisz ty, z mojego osobistego polecenia.
- Jesteś jedyną osobą, która może uratować Brigitte. Nie pozwól, by trafiła do szeryfa, błagam, zaklinam cię, panie. Zrobię wszystko…
- Naprawdę nie rozumiesz? Twoje „zrobię wszystko” jest dla mnie NIC nie warte! Mogę mieć wszystko, co zechcę, na kiwnięcie palcem. Zdajesz sobie sprawę, co mógłbym z tobą teraz zrobić, Anastazjo? – patrzył na nią groźnie, wręcz z nienawiścią – Mógłbym cię zniszczyć, odebrać ci tę twoją słodką cnotę, mógłbym sprawić, że twoje usta będą winne twojego ciężkiego grzechu, zadowalając mnie. Nie potrzebuję do tego twojej chęci ani tym bardziej pozwolenia. Przypomnę ci, że jesteś zwykłą, prostą służącą, która nie ma żadnej wartości. Pojmij to w końcu i przestań pozwalać sobie na zbyt wiele, bo twoja bezczelność przekracza wszelkie granice.
- Panie, błagam… - z jej oczu pociekły wielkie, słone łzy, co rozwścieczyło go niezmiernie.
- Ty głupia wywłoko! – wrzasnął z wściekłością, zrywając się z krzesła i szarpiąc ją za ramię, by wstała z klęczek – Jesteś gotowa rozłożyć pode mną nogi, żebym uratował twoją przyjaciółkę!? Nisko się cenisz. Wynocha!!!
Popchnął ją. Anastazja upadła na podłogę, ale szybko wstała i nie patrząc na niego wybiegła z sali. Guy trząsł się z wściekłości, nie rozumiejąc, jak zwykła służąca mogła być tak bezczelna i prosić go o pomoc! Błagać, by sprzeciwił się szeryfowi! Co go obchodził los jakiejś Francuzki, skoro taka była wola Vasey’a, to niech sypia z nim choćby co noc. Nie znaczyła dla niego NIC, była dla niego zerem, mogła być nawet martwa – nie widział żadnego powodu, by się nią przejmować. Jednak nie to nie dawało mu spokoju… Irytowało go to, że miękł, gdy widział przelęknione oczy Anastazji, a jednocześnie jej nadzwyczajną odwagę – w końcu mało kto pozwalał sobie na tak bezczelne spoufalanie się z nim. Jednak przypomniał sobie poranek w komnacie szeryfa, jego obrzydliwą i odrzucającą fizjonomię i niesmaczne aluzje, a jednocześnie przed oczami stanęła mu nieszczęsna Francuzka z nieobecnym spojrzeniem, zapuchnięta od płaczu.
- Gisborne! – wydarł się szeryf, wkraczając do sali – Czy wszystko gotowe?
- Tak, panie – odparł z niechęcią – Życzysz sobie czegoś?
- Tak, Gisborne. Mojej francuskiej żabci. Ale to później. Nie zapomnij o tym.
- Z przyjemnością ją do ciebie przyprowadzę, panie.
Zaproszeni goście pojawiali się na zamku; szeryf wezwał wszystkich ważnych ludzi, baronów, rycerzy, wszystkich którzy popierali jego politykę, oraz – rzecz jasna – wspierali księcia Jana. Sam książę nie przyjechał do Nottingham z powodów zdrowotnych, nie przeszkodziło to jednak jego poplecznikom świetnie się bawić, oraz spiskować przeciwko bratu księcia, królowi Ryszardowi. Szeryf brylował tego wieczoru, bezpardonowo próbując uwodzić kobiety, na co Guy patrzył z wyraźnym niesmakiem.
- Nie masz nastroju, sir Guy – głos Marian wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Cieszę się, że ze mną jesteś – odparł – Rozjaśniasz mi ten wieczór.
- Przestań…
- Moja piękna lady Marian… Nie mogę się doczekać chwili, kiedy przełamiesz się i pokochasz mnie, będziesz chciała być lady Gisborne. Wiem, że nie jestem ci obojętny, lubisz ze mną przebywać, prawda?
- Jesteś moim przyjacielem, Guy.
- Liczę, że w niedługim czasie przyjaźń przerodzi się w coś więcej – szepnął jej do ucha, po czym krzyknął do stojącej przy drzwiach służącej – Donieść wina!
Służka dygnęła posłusznie i wyszła. Po kilku minutach wróciła wraz z kilkoma innymi, niosąc dzbany z winem. Joan kazała iść i Anastazji, która nie chciała pojawiać się na uczcie, nie chciała pokazywać się Gisborne’owi na oczy, ale nie mogła sprzeciwić się rozkazowi. Ku jej rozpaczy dziewczęta skierowały się do różnych zakątków sali, dla niej zaś pozostał stół, przy którym siedział Guy. Zwiesiła głowę i podeszła tam pokornie. Mężczyzna zauważył, że to Anastazja, i chwycił Marian za rękę, którą z szacunkiem ucałował.
- Dolej wina lady Marian – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu – Mnie również.
Dziewczę dygnęło, spełniając jego rozkaz.
- Marian, ukochana, kiedy za mnie wyjdziesz? – zapytał, patrząc jej w oczy – Kiedy uczynisz mi tę radość?
- Sir Guy, ja… - spojrzała niepewnie na Anastazję, która bez mrugnięcia okiem wlewała im wino do kielichów – Wiesz przecież. Kiedy król Ryszard powróci cały i zdrów do kraju, zostanę twoją żoną.
- Moja Marian – Guy pocałował ją w policzek, co speszyło dziewczynę; Anastazja zaś poczuła ukłucie zazdrości, za które od razu zganiła się w myślach.
- Sir Guy!
- Marian, wybacz, nie umiem powstrzymać się w twoim towarzystwie – uśmiechnął się ciepło, po czym spojrzał piorunującym wzrokiem na służącą – Możesz odejść – warknął.
Anastazja czym prędzej wyszła i skryła się w spiżarni, gdzie skuliła się w kącie i rozpłakała się. Wierzyła w niego, wierzyła że jest dobrym, wrażliwym człowiekiem, w końcu darował życie jej ojcu i nie wykorzystał jej – choć miał do tego prawo i kilka okazji. A teraz? Co miała o nim myśleć? Z przerażeniem doszła do wniosku, że kiedy go widzi, serce bije jej mocniej, że pragnie by się do niej uśmiechnął, by na nią spojrzał, by jej dotknął… Wstydziła się tych grzesznych myśli, ale marzyła, by jego delikatna dłoń spoczęła na jej policzku, wbrew rozumowi i rozsądkowi pragnęła też, by ją pocałował, przytulił… Czuła, że nie tylko go podziwia, nie tylko szanuje go i jest mu wdzięczna, ale po tych kilku dniach spędzonych na zamku w Nottingham chyba zakochała się w nim. Nie znała wcześniej tego uczucia, ale grzeszne myśli przerażały ją, pragnienie bliskości z tym niebezpiecznym, okrutnym człowiekiem napawało ją lękiem i poczuciem winy, jednak kiedy o nim myślała, docierało do niej, że ponad wszystko chciałaby odkryć jego drugą twarz, którą niezaprzeczalnie miał, i chwilami nawet uchylał rąbka tajemnicy, zdradzając swe łagodniejsze oblicze. Czy to jednak miłość? Czy można pokochać człowieka tak zdeprawowanego, nie liczącego się z innymi?
- Panie Boże, co mam robić? – łkała – Nie chcę grzeszyć, nie chcę robić niczego wbrew tobie. Pomóż mi, ześlij mi jakąś podpowiedź! Jeśli w tym zamku moje serce ma opętać grzech, zabierz mnie stąd, zabierz mnie do siebie. Ale… nie chcę go zostawiać. On musi mieć w sobie dobro. Pragnę mu pomóc. Boże, jeśli to miłość, i jeśli ma być grzechem, to zabierz ją ode mnie… On kocha inną… Nawet, jeśli ona go nie kocha, nie widziałam w jej oczach tego, co zauważyłam w jego spojrzeniu. Ona nie jest szczera, okłamuje go… nie chce za niego wyjść!
Kompletnie rozbita, siedziała w spiżarni jeszcze długi czas. Ogarnięta sprzecznymi myślami, modliła się, dumała i płakała na zmianę. Wyrzucała sobie, jak mogła być tak głupia i pozwolić sobie na słabość, na zakochanie się w sir Guy’u, który przecież skrzywdził ją, porywając od rodziców. A teraz traktował ją tak podle! Poniżał, miotał przekleństwami, wyzwiskami… A jednak nie miała do niego żalu. Pomyślała sobie, jak bardzo musiał być nieszczęśliwy, że krył się za maską twardego, nieustępliwego, okrutnego człowieka, i jak kruchy i wrażliwy musiał być w środku.
Nagle jej przemyślenia przerwało gwałtowne otwarcie drzwi. Do spiżarni wkroczyła Joan.
- Co tu robisz, smarkulo? – krzyknęła – Do roboty!
- Przepraszam – dziewczę otarło rękawem łzy – Już idę.
- Uczta się kończy, trzeba sprzątać, a ty siedzisz tu w kącie i… Anastazja, ty płaczesz?
- Nie, nie płaczę.
- Dziecko, spójrz na mnie – rozkazała Joan i przytrzymała ją – Co się dzieje?
- Nic.
- Mów! Ktoś ci zrobił krzywdę? Mów szczerze!
- To tylko… Sir Guy trochę dziś na mnie krzyczał – szepnęła niepewnie – Nic poza tym.
- Dlaczego tak się przejmujesz sir Guy’em? – Joan uważnie patrzyła na dziewczynę – Co ukrywasz?
- Nic. To mój pan, przejmuję się i chciałabym, by był ze mnie zadowolony.
- Oj, Anastazjo… Nie chcę, żebyś cierpiała. Nie zakochaj się w nim.
- Nie ma mowy! Ja nigdy…
- Dziecko, żyję na tym świecie trochę dłużej, niż ty, i znam Gisborne’a kilka lat. Znałam też kucharkę, która się w nim zakochała… Nieważne. Gisborne ma w sobie odrobinę człowieczeństwa, w przeciwieństwie do szeryfa, nawet na swój sposób go lubię, ale nie zapominaj, że to nadal niebezpieczny człowiek.
- Nigdy się w nim nie zakocham – z przekonującą pewnością odparła dziewczyna – Nic mnie do tego nie zmusi. To całkowicie sprzeczne z moją wiarą i moim rozumem…
„Szkoda, że nie z moim sercem”– dopowiedziała sobie w myślach. Joan uwierzyła jej, i odesłała ją do pomocy przy sprzątaniu sali. Gdy dziewczyna weszła tam, wszystkie służące krzątały się już, sprzątając stoły, a szeryf siedział na krześle, rozmawiając ze stojącym obok Gisbornem. Spojrzeli obaj na niepozorną postać, zbliżającą się do nich.
- To nasza Rusinka? – zapytał cicho szeryf; Guy skinął głową – Podejdź no tu! – krzyknął do Anastazji.
Dziewczę spojrzało na Guy’a, który gestem pokazał jej, żeby spełniła rozkaz Vasey’a. Spuściła więc głowę i podeszła, kłaniając się. Szeryf oblizał usta, lustrując ją z góry do dołu.
- Pięknie, pięknie! – uśmiechnął się – Jak ci się tu podoba?
- Bardzo, panie – odparła – To wielkie szczęście służyć na twoim zamku.
- Grzeczna i ułożona! Myślałem, że Rusinki to rozdarte baby. Dobrze, dobrze, cieszę się że jesteś szczęśliwa. Mam nadzieję, że Gisborne dba o twoje dobre samopoczucie tutaj.
Anastazja podniosła wzrok i spojrzała na Guy’a. Już chciała otworzyć usta, ale odezwał się pierwszy.
- Zadbam – powiedział z jadowitym uśmieszkiem – Należycie – podkreślił z mocą.
Przestraszona dziewczyna skłoniła się i oddaliła kawałek, by pomóc sprzątać. Guy i szeryf jeszcze przez chwilę obserwowali ją, po czym Vasey wstał i z satysfakcją kopnął krzesło.
- No, tośmy się zabawili, co nie, Gisborne? Ale to nie koniec na dziś. Czy moja francuska kochanka gotowa na kolejną noc uniesień?
Anastazja kątem oka spojrzała na Guy’a, który stał wyprostowany bokiem do niej. Ten mężczyzna zdecydowanie był zbyt idealny, zbyt piękny… I zbyt podły. Spodziewała się, że zaraz pójdzie do izby służących i siłą sprowadzi Brigitte do alkowy Vasey’a…
- Niestety, panie, doniesiono mi, że jest chora – powiedział – Jakiś straszny kaszel i katar, rozgrzana do czerwoności, ledwo żyje. Podobno cała opuchnięta…
- Gisborne, chciałem właśnie ją! – jęknął żałośnie szeryf – Świetnie operuje językiem! Masz jakiś zamiennik?
- Owszem, panie – rycerz odwrócił się w stronę Anastazji i uśmiechnął się do niej – Za chwilę pojawi się w twojej komnacie. Daj mi pięć minut. Będziesz… wniebowzięty.
↧
Zdjęcia pana Armitage’a dla DA MAN MAGAZINE- kolejna odsłona.
↧
Richard Armitage nominowany do Olivier Awards!
W kategorii Best Actor ( Najlepszy Aktor) za rolę Johna Proctora w spektaklu The Crucible graną w The Old Vic Theatre w zeszłym roku.
![]() |
Richard Armitage jako John Proctor. Autor zdjęcia Johan Persson. Źródło zdjęcia. |
Dlaczego to takie ważne wyróżnienie? Otóż Olivier Award to coroczna najbardziej znacząca brytyjska nagroda teatralna, która jest „uhonorowaniem doskonałości w profesjonalnym teatrze” a przyznawana przez Society of London Theatre (Zrzeszenie teatrów londyńskich). Więcej o tej nagrodzie tutaj.
Mam nadzieję, że 12 kwietnia w dniu ogłaszania zwycięzców, będziemy mogli zobaczyć pana Armitage’a z taką statuetką w ręku. Trzymam kciuki panie Armitage!
![]() |
Statuetkę zaprojektował rzeźbiarz Harry Franchetti. A przedstawia L Oliviera jako Henryka V w spektaklu z 1937 roku. |
Dodam również, że The Crucible zostało nominowane w kategorii Best Revival (co myślę, że można przetłumaczyć jako Najlepsze Wznowienie).
Więcej informacji na temat nominowanych do Olivier Awards możecie znaleźć na oficjalnej stronie OlivierAwards.com
↧
↧
Na dobry początek tygodnia (#44)…
…Słodki Harry Kennedy, czyli skrupulatny księgowy. ;-)
![]() |
Richard Armitage jako Harry Kennedy w „The Vicar of Dibley Christmas Special. The Handsome Stranger”. Mój screen. |
A skoro mowa o księgowym, to chciałabym przypomnieć, że rozliczając podatek za zeszły rok możecie zrobić dobry uczynek przekazując swój 1% podatku na Fundację Sztuki Osób Niepełnosprawnych. Więcej informacji tutaj. Fundację, którą wspiera Justyna, której tu bardzo dziękuję za tłumaczenia wywiadów pana Armitage’a na nasz język. YouTube kanał Justyny tutaj.
Miłego tygodnia Wszystkim!
↧
Zwiastun ekskluzywnego wywiadu z Richardem Armitage’em dla Digital Theatre.
Cały 45-cio minutowy wywiad będzie można zobaczyć 17 marca za odpowiednią cenę, jak rozumiem.
The 45 minute interview will be available to rent for £1.99 and download in HD for £4.99 from 17 March 2015. #TheCrucibleOnScreen
— Digital Theatre (@DigitalTheatre) marzec 13, 2015
A tutaj kilka wskazówek jak przygotować się do obejrzenia The Crucible na ekranie.
↧
"Czarny anioł", fanfik autorstwa Kate. Część czwarta.
Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj.
Opowieść, "Czarny anioł" zainspirowana jest postacią Sir Guy'a Gisborne granego przez Richarda Armitage'a w serialu BBC "Robin Hood" i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
![]() |
Richard Armitage jako sir Guy w serialu BBC "Robin Hood". Screen Kate. |
***
Poprzednia, trzecia część tutaj.
Guy z satysfakcją patrzył na szeryfa opuszczającego salę, ale jeszcze większą satysfakcję czuł, widząc, jak Anastazji drżą dłonie. Wiedział, że ma ją w garści, że może zrobić z nią, co zechce, wybornie się nią bawił. Pytanie tylko, co zrobić z nią teraz… Ale nad tym zastanowi się później.
- Ruchy! – wrzasnął na służące – Nie ociągać się! Za pięć minut ma tu błyszczeć!
Uśmiechnął się jadowicie do Anastazji i wyszedł, kusząco bujając biodrami na swój specyficzny sposób. Dziewczę oparło się o krzesło i westchnęło głośno; wiedziała doskonale, że wpadła w jego pułapkę, że jego piękno, ruchy, spojrzenie, głos, powiązane z jego niebezpiecznym charakterem sprawiały, iż kompletnie traciła głowę. Co chwilę w duszy błagała swojego Boga o wybaczenie, i męczyła się ze swoimi uczuciami, a jej rozpacz potęgował fakt, że Guy przed momentem jak gdyby nigdy nic obiecał szeryfowi…
- Zbieraj się! – warknęła nagle Mary – Posprzątałyśmy za ciebie, królewno. Joan wzywa do kuchni!
Wszystkie dziewczęta zebrały się w kuchni, czekając na przybycie swojej przełożonej. Anastazja drżała ze strachu, oczyma wyobraźni widząc, jak Joan rozkazuje jej przebrać się i iść do szeryfa. Ale dziękowała w duchu Bogu, że przynajmniej uchroniła przed tą męką Brigitte, która leżała cały wieczór skulona na swoim posłaniu. Joan zaś wparowała do kuchni z impetem, ale w dobrym humorze.
- Należy wam się pochwała, dziewczęta – oznajmiła – Bardzo ładnie wam to poszło, oby tak dalej.
- Jedna wcale nie pomagała – Mary wyszła przed szereg i oskarżycielsko wskazała palcem na bladą Anastazję – Snuła się cały wieczór, a kiedy raczyła się pojawić, gdy sprzątałyśmy, tylko trzęsła się i gapiła w stół!
- To nie twój interes, smarkulo! JA tu rządzę i JA oceniam pracę, tobie NIC do tego!
- W rzeczy samej, Joan – rozległ się za nią głos Gisborne’a, który wkroczył do kuchni – Masz jakiś problem ze służbą?
- Absolutnie, sir Guy. Radzę sobie.
- Świetnie! – uśmiechnął się, a wszystkim dziewczętom zmiękły kolana; wszystkim, prócz przerażonej Anastazji, na którą mężczyzna skierował swój wzrok – Potrzebna mi jest jedna z dziewcząt.
- Zawsze do usług, sir Guy – Mary skłoniła się i zalotnie poprawiła sukienkę. Rycerz spojrzał na nią i ponownie uśmiechnął się ciepło.
- Wspaniale. Joan, przygotuj…
- Mary.
- Przygotuj Mary, i niech biegnie do szeryfa. TERAZ.
Dziewczę cofnęło się o krok, a Joan z satysfakcją patrzyła na nią. Tak, nareszcie najbardziej nieznośna wywłoka dostanie to, na co zasłużyła – zamiast upojnej nocy z sir Guy’em, o której marzyła, dostanie noc z obrzydliwym szeryfem. Dla Joan ten wieczór nie mógł być piękniejszy!
- Rusz się, pan czeka – zwróciła się do niej uprzejmie, a Mary tupnęła nogą i poszła do izdebki sług.
- Joan…?
- Pójdzie, panie, nie martw się. Osobiście ją tam zaprowadzę.
- Cieszę się – Guy zwrócił wzrok ku zaskoczonej i zmieszanej Anastazji, patrzył na nią intensywnie i nie odrywając od niej oczu, odezwał się znowu – Przyślij i do mnie jedną z dziewcząt.
- Z przyjemnością, panie.
- Dziękuję, Joan.
Spojrzał na przełożoną służby znacząco; doskonale wiedziała, o co chodzi Gisborne’owi. Czuła, że nie chodzi mu o pierwszą lepszą z dziewcząt, ale o tę konkretną. O Anastazję. Prawdę mówiąc obawiała się trochę, bo polubiła tę dziewczynę, a kiedy przypomniała sobie historię Annie, która nieszczęśliwie zakochała się w Gisbornie, przez co musiała opuścić Nottingham… Nie. Anastazja jest rozsądniejsza niż Annie, jeśli będzie na tyle silna – odmówi mu, a jeśli zechce – odda mu się. Ale Joan nie sądziła, by Anastazja mogła zakochać się w kimś, kto porwał ją, traktował nie zawsze dobrze – liczyła na rozsądek dziewczęcia i na to, że będzie potrafiła oddzielić współżycie z sir Guy’em od uczuć. Tak trzeba. Tak wygląda życie na tym zamku, każda musiała do tego przywyknąć…
- Nigdzie nie idę! – rozległ się wrzask Mary, gdy tylko Gisborne zamknął za sobą drzwi.
Joan zatrzęsła się ze złości. Wparowała do izby dla służby i szarpnęła obrażoną dziewkę.
- Nie zmuszaj mnie, żebym sprawiła, że Vasey przyjdzie po ciebie OSOBIŚCIE – krzyknęła ostro – A wtedy nie będzie miał ŻADNEJ litości, i weźmie cię TU, przy wszystkich. Nie pamiętasz, że jest do tego zdolny?
- Ale ja chciałam iść do sir Guy’a…!
- On cię nie chce, głupia wywłoko! Jazda mi stąd, szeryf czeka!
Wściekła Mary wybiegła z pomieszczenia. Joan rozkazała jednej z dziewcząt biec za nią i przypilnować, by poszła do szeryfa, a sama wróciła do kuchni i stanęła przed skonsternowanymi dziewczętami. Uśmiechnęła się do nich pokrzepiająco.
- Z szeryfem się nie dyskutuje, pamiętajcie – powiedziała spokojnie – Z Gisbornem… też nie radzę. No dobrze, Anastazjo, przygotuj się.
- Ja…? – cofnęła się i poczuła, że kręci jej się w głowie.
- Przygotuj się, powiedziałam, i idź do sir Guy’a.
Nie śmiała odmówić, ale drżała z przerażenia. Kompletnie niczego nie rozumiała; jak to? Przecież to ją chciał wysłać do szeryfa, przecież… Dlaczego to zrobił? Ochronił Brigitte, i nie pozwolił, by i ona znalazła się w komnacie Vasey’a. W co on grał? Bawił się nią? Nawet jeśli, to była mu wdzięczna, i czuła że potwierdzają się jej przypuszczenia: sir Guy to dobry, wrażliwy człowiek.
- Oczywiście – skłoniła się pokornie – Już idę.
Dziewczęta z niesmakiem patrzyły na Anastazję, która zniknęła w izbie dla służby. Najporządniejsza, najbardziej świętoszkowata – a do Gisborne’a leci jak na skrzydłach! Nie posiadały się z oburzenia. Ona tymczasem dopadła do posłania Brigitte i odsunęła pled, którym ta okryła się po sam czubek głowy.
- Brigitte, już po wszystkim – uspokajała przyjaciółkę – Sir Guy uratował cię.
- Jak… jak to!? – Francuzka poderwała się i patrzyła na Rusinkę z niedowierzaniem.
- Powiedziałam mu o wszystkim, a on… kochanie, pomógł nam, rozumiesz? Przejął się! Kazał iść Mary do szeryfa, ona to bardzo lubi – Anastazja wzdrygnęła się z niesmakiem – Choć na własne uszy słyszałam, że szeryf prosił o ciebie! Sir Guy skłamał, że masz jakąś paskudną chorobę.
- Nie wierzę, przecież… to podły, okrutny człowiek! Musi chcieć czegoś w zamian!
- Nie chce – niepewnie odparła Rusinka – Ale idę mu podziękować.
- Nastya, nie rób tego! Błagam, nie idź, on cię upodli tak, jak szeryf mnie…!
- Co ty mówisz! Sir Guy jest dobry! Nie mów tak o nim. Przysięgam, że nie zrobi mi nic, czego sama bym nie chciała.
- Nastya…
- Zaufaj mi, Brigitte – Anastazja wstała i poprawiła suknię – Śpij, kochana. Niedługo wrócę, a rano porozmawiamy.
Wyszła z izby, powitana w kuchni wbitymi w nią kilkunastoma parami oczu, które patrzyły na nią z niechęcią. Jedynie w Joan widziała zrozumienie i otuchę; skłoniła się jej i udała się do komnaty sir Guy’a. Idąc do niego długimi, zimnymi korytarzami cały czas zastanawiała się, co powinna zrobić. Na pewno oczekiwał od niej jednego… Bała się. Miała nadzieję, że uszanuje ją tak, jak potrafił uszanować Brigitte. A jeśli… jeśli ona, Anastazja, miała być zapłatą za spokój swojej francuskiej przyjaciółki? Jeśli ona zgodzi się być zabawką sir Guy’a w zamian za to, że Brigitte już nigdy nie wejdzie do komnaty szeryfa? Nie, to niemożliwe. On jest dobry, właśnie to pokazał…
Zapukała do jego drzwi i od razu usłyszała zaproszenie. Wzięła głęboki oddech, weszła do środka i stanęła w progu. Zamarła. Gisborne zdejmował właśnie koszulę, prężąc swe ciało w boleśnie podniecający sposób. Zamknęła oczy, ale usłyszała jego cichy śmiech.
- To nic nieprzyzwoitego – powiedział – Zamknij drzwi. I otwórz oczy.
Spełniła rozkaz. Stał kilka kroków od niej, nagi od pasa w górę. Jednak skórzane spodnie, opinające jego obłędne nogi, były nie mniej zachwycającym widokiem. Czuła, jak krew zaczyna szybciej w niej krążyć, jak serce jej bije…
- Więc to ty jesteś moją dzisiejszą kochanką – stwierdził sarkastycznie – Dziwne, bo kilka dni temu stanowczo protestowałaś…
- Panie, chciałam ci podziękować. Uratowałeś Brigitte, nie pozwoliłeś, by…
- Anastazjo, uratowałem ją, ale ty jesteś tu. Chcesz mi podziękować? Przecież dzieje się to, czego tak bardzo chciałaś uniknąć, cnotliwa panienko.
- Dlaczego to zrobiłeś? – nie zważała na jego złośliwości – Dlaczego powiedziałeś szeryfowi, że Brigitte jest chora? I dlaczego nie posłałeś do niego… mnie, zamiast niej.
- Zadajesz za dużo pytań, jak na służącą. Ale jesteś inteligentna i bystra, więc rozmowa z tobą nie jest dla mnie żadną ujmą – Guy złapał ją za rękę i wpatrywał się w jej szczupłe palce – Widziałem twoją francuską przyjaciółkę, gdy wychodziła z jego łoża. Widziałem jej oczy. I widziałem szeryfa nago – dodał z ogromnym niesmakiem – Nie jestem potworem. A tobie obiecałem, że nigdy nie trafisz do jego alkowy, prawda?
- Mówiłeś też…
- Przestań. Od początku się tobą świetnie bawię, nie widzisz tego? Mówię różne rzeczy. Mógłbym cię mieć już pierwszej nocy, mógłbym też cię zabić, zabić twojego ojca, twoją przyjaciółkę…
- Dlaczego więc tego nie zrobiłeś, panie?
Guy patrzył na nią z zaintrygowaniem. W przeciwieństwie do innych dziewcząt Anastazja nie była tchórzliwa. Owszem, bała się, przede wszystkim bała się jego, tego co z nią zrobi, i co zrobi jej bliskim, ale przy tym zupełnie nie hamowała się przed rozmową z nim, przed zadawaniem pytań, za które przy jego gorszym humorze mogła nawet zawisnąć. Ufała mu – ale dlaczego?
- Anastazjo, Joan wybrała ciebie; zostajesz, czy odmawiasz i wychodzisz?
- Zostaję, panie – odparła z całą pewnością, czym zbiła Guy’a nieco z tropu.
- Zostajesz? – położył jej dłoń na swoim barku; nabrała powietrza i spojrzała mu w oczy.
- Zostaję – powtórzyła – Chcę ci podziękować za to, co zrobiłeś. To bardzo szlachetne, zresztą ta sytuacja z moim ojcem… Nie wiesz nawet, jak jestem ci wdzięczna, panie.
- Tak bardzo wdzięczna, że chcesz mi się oddać? – spojrzał na nią uważnie.
- Nie chcę ci się oddać w ramach podziękowania, panie. Chcę podziękować ci normalnie, po ludzku, bo jeszcze nikt nigdy tyle dla mnie nie zrobił.
Ku wielkiemu zdziwieniu Guy’a Anastazja przytuliła go. Nie czuł oburzenia, jak to zwykle było gdy któraś ze służących przekraczała granicę spoufalania się, poczuł się dobrze, błogo, choć dziwnie – dawno nikt go nie przytulał, dawno już nie czuł na swojej szyi oplatających go z ufnością ramion. Nie bardzo wiedział, jak się zachować, stał sztywno, mając ręce opuszczone wzdłuż ciała, jednak jej bliskość była dla niego jak wybawienie. Kiedy dotarło do niego, że ona bardzo pragnie wzajemności, i gdy zorientował się, jak cudownie czuć jej ciepły policzek przy swojej szyi, położył niepewnie dłonie na jej plecach i przysunął ją do siebie. Anastazja poczuła dziwne ukłucie radości, ekscytacji – sir Guy odwzajemnił jej uścisk! Odchyliła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Były zamknięte, zacisnął powieki, a dziewczyna nie wiedziała, czy robi to z odrazy do niej, czy wręcz przeciwnie. Nie bała się go już jednak ani trochę; delikatnie pocałowała jego zaciśnięte usta. Guy otworzył oczy.
- Co ty robisz? – zapytał, zdumiony – Nie rozumiem cię…
- Wybacz, panie, że się ośmieliłam – szepnęła – Ale nie znajduję słów, by ci podziękować.
- Anastazja…
- Nigdy nie przestanę być wdzięczna. Wiem, że to dla ciebie może mało istotne, ale dla mnie to znaczy wiele.
Odsunęła się od niego i pochyliła lekko głowę, zawstydzona. Guy obserwował ją z mieszanymi uczuciami. Pierwszy raz naprawdę dobrze jej się przyjrzał: długie, lśniące włosy w kolorze ciemnego blondu splecione były w opadający na prawe ramię warkocz, słodkie, wydatne usta kusiły go swym niewinnym różem, długie rzęsy okalały duże oczy, które hipnotyzowały go swym błękitem. Jej cera była delikatna i blada, sylwetka kobieca, ale szczupła – przez suknię nie widział zbyt wiele, ale wyobrażał sobie jej kształtne piersi, wąską talię i krągłe biodra. Dziewczę było niższe od niego o głowę, i kiedy tak na nią patrzył z góry, nie czuł tylko pożądania, było coś więcej, czego nie potrafił nazwać. To było dziwne, i w ciągu tych paru chwil próbował zrozumieć swoje odczucia, niestety nie potrafił. Jedyne, co krążyło mu po głowie, było to, że Anastazja jest wyjątkowa. Patrzył na nią i zastanawiał się, co robić – miał ochotę kochać się z nią, ale nie potrafił zrobić tego wbrew jej woli; wiedział, że tego nie chce, że się bała, że…
- Nastya – wyrwało mu się całkiem nieświadomie; dziewczyna podniosła wzrok i patrzyła na niego, zaskoczona.
- Tak, panie?
- Pewnie chcesz wyjść – starał się, by jego głos brzmiał pewnie i twardo – Możesz to zrobić.
Anastazja nie wierzyła w to, co słyszy. Mężczyzna, który miał prawo zrobić z nią wszystko, tak po prostu pozwala jej odejść…? Zrobiło jej się niespodziewanie przykro. Tak naprawdę nie chciała go zostawiać, jasne że bała się tego, co miało nastąpić, i już teraz miała wyrzuty sumienia z powodu nieczystych myśli, i jakaś część jej chciała uciec z zamku, wrócić do mamy i schronić się w jej ramionach, podczas gdy druga część pragnęła podarować miłość, czułość i bliskość człowiekowi, który stał przed nią i patrzył na nią łagodnym wzrokiem. Nie był potworem, nie był barbarzyńcą ani okrutnikiem – w oczach Anastazji był dobrym człowiekiem, zagubionym, który potrzebował ponad wszystko ciepła. Czy była w stanie poświęcić dla niego swoje przekonania, swoją wiarę, ideały, to, jak wychowali ją rodzice?
Guy odwrócił się od niej, chcąc, by nie czuła presji. Pragnął tej dziewczyny mocno, a jednocześnie w zdumiewający dla siebie samego sposób szanował ją i jej przekonania. Widział jednak, że Anastazję coś ciągnie w jego stronę. Wiedział, że jeśli nie zachęci jej, nie przekona, nie pokaże jej, że powinna zostać… ona wyjdzie. A bardzo tego nie chciał; czuł się przy niej inaczej, niż przy reszcie dziewcząt.
- Anastazja – odwrócił się nagle i chwycił ją mocno za rękę – Nie idź – poprosił.
Patrzyła na niego, a jej oczy rozbłysły: zrozumiała, że chciał jej obecności, potrzebował jej! Zrobiła krok w jego kierunku, a Guy chwycił ją za ramiona i lekko pchnął w dół, by usiadła na skraju jego łoża. Przykucnął przy niej i odsunął jej długi warkocz na plecy. Palcem dotknął jej skroni i zsunął go niżej, do samej szyi, w kierunku której nachylił się i pocałował ją pod uchem. Anastazja głośno nabrała powietrza i zesztywniała. Guy wyczuł jej zmieszanie i stanowczo chwycił ją za ramiona, po czym pocałował delikatną skórę na jej szyi drugi, trzeci, czwarty raz, zmierzając powoli do jej ust, a gdy dotarł do nich, musnął je nieznacznie i spojrzał prosto w przepełnione lękiem oczy dziewczęcia.
- Nie musisz tego robić, Nastya – szepnął – Nie zmuszę cię do niczego…
Niepewnie złapała jego dłoń, ściskającą jej ramię, i odsunęła ją; po chwili to samo zrobiła z drugą. Złożyła obie na swoich kolanach i uważnie patrzyła mu w oczy. Musiała upewnić się, kim jest ten człowiek. Czy jest potworem, czy wrażliwym, samotnym człowiekiem? Ale co do tego nie miała wątpliwości. Ujęła jego szorstkie policzki w swoje drobne dłonie i skupiła wzrok na jego rozchylonych wargach. Nie zastanawiała się długo – pocałowała go tak, jak tylko potrafiła, choć jako cnotliwa panienka w ogóle nie miała o tym pojęcia. Guy’owi to jednak nie przeszkadzało, bo odwzajemnił jej pieszczotę powoli, nie nachalnie, tak, by naprowadzić ją na właściwy rytm. Sam był trochę oszołomiony, bo już dawno nie całował żadnej kobiety, ale ona zdecydowanie była tego warta.
- Nie zmuszasz mnie do niczego, panie – powiedziała, zarumieniona – Pragnę zostać z tobą, i…
- I?
- Nie robię tego z wdzięczności ani w ramach podziękowania – zawahała się przez chwilę – Chcę uczynić dla ciebie wszystko, czego będziesz chciał.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Dlaczego, Anastazjo?
- Ponieważ… Jesteś moim panem.
Wiedział, że to nie tylko to. Coś więcej musiało się kryć za jej słowami, ale nie chciał drążyć. Była już tylko jego, w jej pięknym spojrzeniu prócz strachu było też pożądanie – a taki widok w oczach niewinnej panienki był niesamowicie podniecający. Bez cienia wysiłku uniósł ją i położył na swym łożu. Pełna sprzecznych uczuć, wstydu i pożądania, a także obaw i wstrętu do samej siebie, zapomniała o wszystkim, gdy ujrzała nad sobą ponownie jego oczy, lśniące łagodnym błękitem. Guy nachylił się nad jej twarzą i subtelnie ucałował jej usta; czuła, jak na jej ciało powoli opada jego ciężar, to było dla niej zupełnie obce doznanie, ale niezwykle ekscytujące. Objęła go za szyję i z pasją odwzajemniła pocałunek. Zdziwiła go jej nagła inicjatywa, ale bardzo mu się to podobało. Nim zetknął ze sobą ich ciała, podwinął jeszcze materiał jej sukni do góry, by mogła na własnej skórze poczuć, jak bardzo na niego zadziałała. Anastazja zadrżała, gdy jego biodra dotknęły jej bioder, gdy poczuła nieznane sobie dotąd pokaźne wybrzuszenie w jego skórzanych spodniach. Strach zagościł w jej oczach, ale Guy uśmiechnął się do niej czule.
- Nie zrobię ci tym krzywdy – szepnął uspokajająco – Wręcz przeciwnie.
- Wybacz, panie, ja…
-Ciii… Będę delikatny, i zobaczysz, jakie to przyjemne. Wierzysz mi, Anastazjo, prawda? Ufasz mi…
- Ufam ci, panie, jak nikomu – odparła – I… pragnę cię – dodała cichutko.
Gisborne spojrzał na nią z rozczuleniem. Podniósł się i pociągnął za sobą Anastazję, a gdy już siedziała, zdjął z niej suknię. Nie protestowała, choć wstydziła się – nikt nigdy nie widział jej nago, żaden mężczyzna, i powróciły wyrzuty sumienia. Poczuła się winna, choć im dalej w to brnęła, tym bardziej pragnęła zbliżenia z sir Guy’em. Całkowicie rozdarta poddała się jednak i spojrzała na mężczyznę, który z lekkim uśmiechem na twarzy podziwiał jej ciało, równocześnie rozsznurowując swe spodnie. Anastazja zacisnęła powieki i tylko czekała na ciąg dalszy; słyszała, jak Gisborne podnosi się, staje na podłodze, słyszała stukot butów rzucanych w kąt i szelest zdejmowanych spodni, a w końcu usiadł ponownie przy niej i chwycił jej nadgarstek, który pociągnął w swoją stronę.
- Otworzysz oczy czy wolisz… dotknąć? – zapytał tonem ociekającym ironią.
Nie odpowiedziała. Po chwili poczuła pod palcami miękką skórę, gorącą, pulsującą… Podniosła powieki i napotkała jego wzrok. Patrzył na nią z nieskrywanym zaciekawieniem, ale nie był w stanie dłużej już bawić się nią i czekać. Nie przerywając kontaktu wzrokowego sięgnął dłońmi na tył jej głowy, gdzie rozplątał jej warkocz; miękkie, falujące włosy opadły luźno na plecy, a gdy pchnął ją na łoże, rozpostarły się dookoła jej głowy niczym złocista korona. Nie miał jednak czasu na podziwianie jej, zbyt mocno pragnął Anastazji, by skupiać się na szczegółach. Pocałował ją namiętnie, sam będąc zaskoczony, że to robi, i już po chwili kochał się z nią powoli i delikatnie. Wystarczyła chwila, by przestała odczuwać dyskomfort i zażenowanie, Guy sprawiał, że czuła się niesamowicie – obco, ale wyjątkowo. Nie sądziła nigdy, że zbliżenie z mężczyzną może być tak cudownym doświadczeniem, raczej sądziła, że to przykry obowiązek, szczególnie że nasłuchała się od służek, że Gisborne wykorzystuje je dla własnej przyjemności i w ogóle nie całuje, ale teraz… Guy dawał jej czułość i ciepło, obdarowywał ją dotykiem swoich ust, czuła na sobie jego ciepłe dłonie, długie palce, które przytrzymywały jej głowę, a ruchy jego bioder były niesamowicie cudowne dla niedoświadczonego dziewczęcia. W dodatku czuła… TO w sobie. I nie było to niczym przykrym, a wręcz przeciwnie – było dziwnie, ale błogo. Nie chciała, by to się kiedykolwiek kończyło, by jeszcze kiedyś pan wezwał do alkowy Mary lub inną z dziewcząt, pragnęła być jedyną. I pragnęła, by przestał kochać lady Marian, i przelał swe uczucia na nią…
- Panie – jęknęła cicho, gdy odsunął od niej usta – Mój panie…
- Nic nie mów – odparł łagodnie – Poczekaj…
Długo jeszcze kochał się z nią czule i namiętnie – nie tak, jak z Mary. Nie wykorzystał jej, a pragnął, by z nim była i czuła jego opiekuńczość, to, że o nią dba – bo dbał jak o żadną ze służek wcześniej. Tamte nie wychodziły zazwyczaj z jego komnaty niezaspokojone, ale nie poświęcał im tyle troski i uwagi, nie ofiarowywał im tyle czułości, co Anastazji. Nie całował ich, podczas gdy był gotów pieścić ustami całe kształtne ciało dziewczęcia, które właśnie za jego sprawą wydało z siebie stłumione westchnienie. Spojrzał na nią z góry; jej śliczna twarz była rumiana i przepełniona radością i spełnieniem. Palce Anastazji przeczesywały jego włosy, a jej uda coraz bardziej zaciskały się na jego biodrach, kiedy w środku poczuła nieznajome uczucie, jego mięśnie naprężyły się i… otworzyła oczy: nigdy wcześniej nie widziała czegoś piękniejszego. Jego twarz była ogarnięta ekstazą, otwarte usta łapały powietrze, a przymrużone oczy patrzyły na nią. Pocałowała go gorąco, a po chwili opadł na nią, wtulając twarz w jej włosy rozpostarte na poduszce. Anastazja chwyciła jego dłoń, leżącą przy jej twarzy, i czule ucałowała jej wnętrze. Guy podniósł głowę i patrzył na nią z rosnącą fascynacją, w końcu uniósł się i położył obok niej, patrząc przed siebie. Zerknęła na niego, wydawał się być nieobecny. Zawstydzona, zakryła piersi i usiadła na łożu, chcąc wstać i wyjść, ale niespodziewanie chwycił ją za rękę.
- Zostań – szepnął ledwo słyszalnie.
Obróciła głowę i zobaczyła jego wzrok skupiony na jej plecach.
- Nie wychodź – powiedział stanowczo – Wróć do mnie.
- Ale, panie… Będą plotkować…
- Nie zajmuj się tym. Nie obchodzi mnie to, i ciebie również nie powinno. Zostajesz ze mną.
Uśmiechnęła się, uszczęśliwiona, i ponownie położyła się przy nim. Guy okrył ich oboje i przygarnął Anastazję do siebie, całując ją w czoło.
- Dziękuję – powiedział.
- Za co, panie?
- Za to, że zostałaś. Że przełamałaś się i… jesteś tu. Przecież się bałaś, prawda? Jeszcze niedawno błagałaś mnie, bym cię nie dotykał, nie krzywdził…
- Nie krzywdzisz mnie, panie – odparła, zawstydzona – A twój dotyk jest dla mnie nagrodą. Twoja obecność i twoja bliskość to dla mnie najpiękniejsze, co mogło mi się przydarzyć.
- Co cię tak odmieniło, moja prawosławna, bogobojna niewolnico? – uśmiechnął się złośliwie – Czy dogadzanie swemu panu to jedno z waszych przykazań?
Nie odpowiedziała, oblewając się rumieńcem, i natychmiast poczuła jego usta na swoich. Znowu ją całował… Co się z nim stało? Przecież według dziewcząt NIGDY tego nie robił… I odsyłał je od razu po fakcie – a jej kazał zostać! Czyżby… czuł coś do niej?
- Panie… - oderwała się od niego – Masz jakieś życzenie?
- Chcę tylko, żebyś została. Nie wychodź.
- Dlaczego?
Spojrzał na nią łagodnym wzrokiem i przejechał palcami po jej policzku.
- Jest mi z tobą dobrze – powiedział cicho i niepewnie – Nie jestem potworem, mówiłem ci już.
- Panie, nigdy tak nie pomyślałam! Jesteś wspaniałym, dobrym człowiekiem…
- Nie jestem, Anastazjo – westchnął – Nie jestem…
Dziewczę podparło się łokciem i patrzyło na Guy’a pytającym wzrokiem. O co mogło mu chodzić? Był jakiś nieswój, zdawał się być w tej chwili skrzywdzonym, wrażliwym, bezbronnym chłopcem, a nie tym groźnym, bezwzględnym mężczyzną. Jaka była jego prawdziwa twarz…? Czy to, co widziała na co dzień, czy też ten moment słabości, na który sobie teraz pozwolił? Patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem, ale widziała, że jego oczy powoli się zamykają. Przeczesywała powoli palcami jego czarne włosy, czekając, aż zaśnie. Widziała, że bardzo chciał na nią patrzeć, może nawet coś powiedzieć, ale przegrywał ze snem, nie mógł utrzymać otwartych powiek. W końcu poddał się zmęczeniu. Anastazja obserwowała go, czując wzbierające w niej silne i sprzeczne ze sobą emocje. Wstyd, upokorzenie i bunt próbowały przebić się przez ścianę, jaką wokół jej serca zbudowały sobie jej dobroć, miłość i… tak, musiała to przyznać – pożądanie, które czuła. Po raz pierwszy w życiu wiedziała, jak to jest pożądać mężczyzny, i mimo że obiektywnie rzecz biorąc było to uczucie bardzo przyjemne i duchowo, i fizycznie, to jednak głęboko wpojone jej moralne zasady krzyczały głośno, że oto otwiera się pod nią piekło. Popatrzyła na Guy’a ze zwątpieniem i odsunęła się od niego.
- Co ja robię…?
Zerwała się z łoża i skuliła się w chłodnym kącie, naga i roztrzęsiona. Łkała cicho, nie chcąc zbudzić swego pana, choć tak naprawdę wolała, by usłyszał jej płacz, przyszedł do niej, przytulił ją – wtedy może przestałaby mieć wątpliwości. A teraz…
- Panie Boże, przepraszam. Wybacz mi, ciężko zgrzeszyłam – szeptała cicho, czyniąc znak krzyża – Ja wiem, że to złe, że nie powinnam, że sama się upodliłam… Jest mi tak strasznie wstyd! Zeszłam na drogę grzechu, splamiłam się cudzołóstwem z człowiekiem, który… wyrządził mi tyle zła – brnęła, ale bez większego przekonania; sama dostrzegła, że wcale w głębi duszy nie czuje tego, co wypowiadają jej usta – Jak mogę zmyć z siebie ten wstyd i grzech? Jak spojrzę rodzicom w oczy, jak spojrzę w lustro…? Boże, pomóż mi, i wybacz, bo z własnej woli cudzołożyłam jak najgorsza nierządnica…
Płakała, modląc się w duszy słowami wszystkich znanych sobie modlitw. Modliła się o siebie, o wybaczenie tego strasznego grzechu, o odsunięcie tej okropnej pokusy, ale także o niego, o Guy’a – by zawrócił z drogi zła, by odnalazł spokój, dobro, i przede wszystkim miłość, która pomoże mu wyjść z mroku. Ale… przecież to ona go kocha! Przecież to jej miłość ma szansę pomóc mu, to przy niej złagodniał i jego oczy świeciły innym blaskiem – nie tylko widziała w nich pożądanie, ironię, złość, okrucieństwo, ale pokazał jej, że potrafi być czuły, łagodny, że potrzebuje bliskości i ciepła, że właśnie przy niej jest inny. Czyżby to Anastazja była jego szansą…? Poderwała się i podeszła do niego. Uklękła przy łożu, wpatrując się w jego piękną, ogarniętą snem twarz. Czy rzeczywiście to, co zrobiła, było aż tak złe i godne potępienia? Nikogo nie skrzywdziła, a wręcz przeciwnie – przy niej pan zmieniał się na lepsze, tak jej się przynajmniej wydawało. A i ona, ku swojemu zdziwieniu, nie czuła się ani wykorzystana, ani skrzywdzona, a tym bardziej upokorzona. Zdawała sobie sprawę, że ciężko zgrzeszyła, ale kiedy patrzyła na śpiącego Guy’a, jej uczucia skutecznie stłumiły głos rozsądku i wypchnęły z jej głowy myśli o żalu za to, co uczyniła.
- Nie zostawię go, Boże – powiedziała po rusku, gładząc jego policzki – Wybacz mi, ale nie umiem. Nie wiem, czy tego chce, czy potrzebuje, i w jaki sposób będzie mnie… potrzebował. Wiem, że to złe, ale nie potrafię żałować. Jest mi wstyd, ale… Kocham go.
Zamknęła oczy i ponownie zapłakała, a po chwili poczuła na swoim ramieniu jego dłoń. Podniósł się i patrzył na nią z niepokojem.
- Anastazja…
- Panie – podniosła wzrok i zauważyła autentyczne przejęcie na jego twarzy – Wybacz…
- Anastazja, co ci się stało? – zapytał, chwytając ją za ramiona i sadzając na łóżku – Przecież… sama chciałaś!
- Chciałam, panie. I nadal chcę. Ja po prostu jestem… szczęśliwa.
Przetarł oczy i wpatrywał się z nią, nie ukrywając swego zdumienia. Jak to: szczęśliwa!? Co prawda każda ze służek, odwiedzających jego komnatę, była zadowolona i zaspokojona, wiedział też doskonale że dziewczęta są w stanie zrobić wiele, by się do niej dostać, ale JAK ona mogła powiedzieć, że będąc w tak beznadziejnym położeniu jest… szczęśliwa?!
- To nieprawda. Jak możesz być szczęśliwa?
- Jestem, panie. Przy tobie jestem szczęśliwa.
- Przy… przy mnie…?
Kiwnęła głową, ocierając łzy. Guy był kompletnie zmieszany; nigdy nie był w takiej sytuacji. Nigdy zresztą żadna kobieta nie zostawała w jego łożu na noc… Nigdy też żadna nie mówiła do niego w ten sposób. Prócz Annie… Ale nie miało to dla niego wtedy znaczenia. Świetnie się nią bawił, co prawda jej słowa były dla niego miłe, ale nie brał ich do końca na poważnie. A to, co teraz powiedziała Anastazja, było szczere i takie naturalne, niewymuszone, że zrobiło mu się ciepło na sercu. Przysunął ją do siebie i pocałował delikatnie.
- Ja też jestem… - zawahał się, szukając odpowiedniego słowa – Też jestem…
- Wiem – przerwała mu, nie chcąc, by zmuszał się do wyznań – Widzę.
- Jak?
- W twoich oczach, panie.
- Nie pierwszy raz mówisz o moich oczach – powiedział poważnie – Słyszałem, jak kiedyś mówiłaś sama do siebie po rusku.
- Skąd znasz ruski, panie? – przestraszyła się.
- Byłem tu i ówdzie, miałem kontakty z różnymi ludźmi. Osłuchałem się. Sam zresztą uczyłem się kilka lat temu od starego popa, którego szeryf przymknął w lochu na kilka miesięcy. Nie masz przede mną żadnych tajemnic, Anastazjo, i tak wszystko rozumiem. Nadal jednak nie wiem, co takiego widzisz w moich oczach…
Dziewczę zarumieniło się mocno; spojrzała na niego i ścisnęła jego dłoń.
- Widzę w nich wszystko, panie – szepnęła – Dlatego tu jestem.
Uśmiechnął się; nie chciał wyciągać z niej więcej. Przygarnął ją do siebie i przytulił mocno, okrywając dokładnie pledem. Był już pewien, że ta ruska dziewka będzie bardzo częstym gościem w jego komnacie. Dlaczego? Czuł się przy niej nadzwyczajnie dobrze i bezpiecznie – tak, jak jeszcze nigdy od lat. Dawała mu ciepło, którego łaknął ponad wszystko, i którego nie chciał stracić. Może dzięki temu, czym obdarowywała go Anastazja, zmieni się, i wtedy Marian go pokocha?
-----------------
Informacja od Ani: Chciałabym Was poinformować, że Kate dziś nie może być z Wami, ale na wszystkie Wasze komentarze odpowie najszybszym możliwym terminie.
↧