Quantcast
Channel: zRYSIOwana ja
Viewing all 1083 articles
Browse latest View live

Przemoczony Richard Armitage na planie filmowym- jeszcze jedno zdjęcie.

$
0
0
Poprzednie tutaj
Zdjęcie zatytułowano: „Fraser i Ryszard nie wyglądają na zbyt szczęśliwych będąc mokrymi.” Chociaż ja mam wrażenie, że obaj świetnie się bawili pozując do tego zdjęcia.


Na dobry początek tygodnia…

$
0
0
... Harry Jasper Kennedy. 
Richard Armitage jako Harry Kennedy w “The Vicar ofDibley Christmas Special. The Handsome Stranger”. Mój screen

Och, czyż to spojrzenie nie jest hipnotyzujące? 
Ale to słodki Harry, który:
Chętnie ugości sąsiadów.



Zrobi piorunujące wrażenie na niejednej dziewczynie.
Chętnie pożyczy każdemu parę książek.  
Być może uporządkuje twoje rachunki, w końcu to świetny księgowy. Hmmm w każdym bądź razie nie pozwoli, abyś miała dług.;-)
Kolacja z nim może odkryć niejedną tajemnicę.
Dawn French jako Geraldine Granger Richard Armitage jako Harry Kennedy w “The Vicar of Dibley Christmas Special. The Handsome Stranger” Mój screen. 
Bez wątpienia to bardzo uczciwy facet, ale potrafi skraść całusa.
I musisz wiedzieć, że dość niecierpliwy z niego gentleman.

Miłego tygodnia Wszystkim!


Wszystkie zamieszczone tu zdjęcia to moje screeny z serialu.

Zdjęcia z prób do „The Crucible”.

$
0
0
The Old Vic Theatre na swoim facebookowym profilu udostępniło zdjęcia z prób do sztuki teatralnej „The Crucible”. Ja wybrałam kilka z moim naszym ulubionym aktorem, Richardem Armitage’em. Więcej zdjęć tutaj.



Richard Armitage jako John Proctor iSamantha Colley jako Abigail Williams. 

Richard Armitage jako John Proctor i Natalie Gavin jako Mary Warren.


















Nie mogłam się oprzeć, aby nie umieścić tu wszystkich udostępnionych ( do tej pory) przez The Old Vic Theatre zdjęć w tak dużym rozmiarze. 

Współczesny Thorin?

"Serce Góry", fanfik autorstwa Kate, część 20.

$
0
0
Poprzednia,  dziewiętnasta część tutaj


Thranduil krzyknął z bólu, gdy Arwena i Luthien zdjęły go z konia. Rana była spora, Bolg w ostatnim momencie zdołał uderzyć elfickiego króla w ramię i brzuch. Bolało, ale był z siebie dumny, bo zdołał obronić Thorina i jego ukochaną. Arwena od razu ruszyła na poszukiwanie zioła, które uśmierzyłoby ból i pomogłoby przyspieszyć gojenie rany.
- Pilnuj go – nakazała surowo Luthien – Niech w ogóle się nie rusza.
Dziewczyna patrzyła podejrzliwie na Thranduila, który leżał bez sił oparty o drzewo. Uważnie obserwował Luthien, a ona z niechęcią odwróciła się od niego. Kiedy jednak usłyszała pełne bólu westchnienie, podeszła i usiadła obok. Powoli, najdelikatniej jak umiała zaczęła zdejmować mu zbroję i ubranie. Thranduil w milczeniu obserwował jej poczynania, a kiedy odsunęła od krwawiących ran tkaninę, odwrócił wzrok. Luthien uśmiechnęła się kpiąco.
- Na sobie nie wygląda to tak przyjemnie, prawda? – powiedziała z wyraźną złośliwością – Boli, krwawi, nie wiesz czy przeżyjesz… Co innego zrobić komuś takie piękne rany, to musi być prawdziwa przyjemność, prawda? Szczególnie na krasnoludzkich plecach!
- Tak, wiem! Byłem podły, zaślepiony, zły do szpiku kości! – krzyknął Thranduil – Ale zmieniłem się! Nie jestem dumny z tego, co kiedyś zrobiłem Thorinowi, dlatego przyszedłem walczyć tu z nim, pokazać że jestem jego przyjacielem!
- Trochę późno, nie uważasz?
- Uratowałem cię, gdybym was nie zasłonił, leżałabyś tam martwa!
- Mam ci być wdzięczna!?
- Mogłabyś przynajmniej nie być niemiła – burknął urażony Thranduil – Na wszystkie świętości, jaki ja byłem głupi że chciałem cię zabrać Thorinowi! Jak ten biedny krasnolud to znosi…
- Co chciałeś zrobić!?
- A tak, chciałem się z nim wymienić, wolność za ciebie! Wybrał ciebie, a ja nie mogę wyjść z podziwu, dlaczego to zrobił!!!
- Ale… Jak to… - Luthien zabrakło słów i zaczęła krążyć w kółko, nie wiedząc, co zrobić – Ty podła świnio!
- Coraz bardziej przekonuję się, że Thorin nie wie, co go czeka…
- Może po prostu ma podejście do kobiet, a ty nawet nie wiedziałbyś co z kobietą zrobić!
- Zdziwiłabyś się! – odkrzyknął Thranduil. Uśmiechnął się pod nosem; ta niewysoka dziewczyna miała ogromny temperament i tak naprawdę uważał, że świetnie z Thorinem do siebie pasują.
- Tak? To proszę powiedz mi, co zrobiłeś ostatnio z kobietą… I ile to było wieków temu! – ironicznie odparła Luthien.
- Co zrobiłem? Syna – powiedział elf – I całkiem mi się udał!
- Właśnie widzę, chyba jest podobny do matki!
Thranduil posmutniał i zamilkł. Przypomniała mu się Nienna, szczęśliwie spędzone z nią chwile, to jak bardzo go kochała… Luthien spoważniała i domyśliła się, że kryje się za tym jakaś smutna historia. Przyklękła obok elfa i spojrzała na jego pełną bólu twarz.
- Co się z nią stało? – zapytała łagodnie.
- Odeszła za Morze – Thranduil spojrzał na nią ufnie – Kochała mnie niemożliwie mocno, ale nie udźwignęła presji bycia królową. Zanim się poznaliśmy, była zwykłą, prostą dziewczyną. Była tak krucha i delikatna… Nie tak ostra i pewna siebie, jak ty. Ty z godnością będziesz trwała u boku Thorina jako Królowa spod Góry, ale dla Nienny bycie Królową Leśnego Królestwa było ponad jej siły. Gdy urodziła Legolasa zaczęła blaknąć, niknąć w oczach. Pewnego dnia odeszła, a ja pozwoliłem jej na to… Od tego dnia moja dusza czerniała coraz bardziej i bardziej, aż do dnia, kiedy Galadriela przypomniała mi o tym, kim jestem, i powiedziała że Thorin na mnie liczy.

- Przykro mi, nie wiedziałam że przeżyłeś tak smutną historię, to musiało być straszne…
- Tak, ale teraz wszystko się zmieni – elf uśmiechnął się blado – Jeśli przeżyję, udam się do niej. Do mojej ukochanej Nienny, odpłynę za Morze choćby jutro i spotkam się z nią…
- Tak mi przykro – Luthien rozpłakała się i przytuliła Thranduila, który był zszokowany jej nagłą zmianą nastroju.
- Mnie nie jest przykro. Jestem szczęśliwy i wreszcie wolny!
- Może jesteś podłą świnią, ale masz dobre serce. Choć i tak mam ochotę cię zabić…
- Moja droga, pomyśl że blizny na plecach Thorina będą wieczną pamiątką po waszym przyjacielu. Nigdy się już nie spotkamy, ale choć w ten sposób zostanę z wami na zawsze.
- Jeśli to miał być żart, to kiepski – odparła Luthien, odsuwając się od niego – Choć lepsza taka pamiątka, niż żadna. Mimo tego wolałabym jako pamiątkę trzymać nad kominkiem twoją głowę.
- Mogę podarować ci kilka włosów.
- Dziękuję, obejdzie się – dziewczyna wstała i zdjęła kolczugę, a wtedy oczom Thranduila ukazał się pięknie zaokrąglony brzuszek. Uśmiechnął się i nagle wszystko zrozumiał.
- To dlatego masz humory! – roześmiał się – Nienna dokładnie tak samo zmieniała nastroje, kiedy nosiła pod sercem Legolasa! Gratuluję!
- Dziękuję – rozpromieniła się Luthien.
- Kim jest szczęśliwy tatuś?
- Chyba ktoś próbował mnie obrazić… - dziewczyna powoli sięgnęła po miecz.
- Żartowałem! – krzyknął elf – Naprawdę, cieszę się. Wiem, że z moich ust może to brzmieć niewiarygodnie, ale cieszę się. W końcu Thorin ma to, na co zasłużył: piękną kobietę, dziecko i odzyskane królestwo.
- I dwie nowe siostrzenice – dodała Luthien – Nie wiem czy wiesz, ale Kili i twoja strażniczka…
- Tauriel? Z krasnoludem!?
- Thranduilu, miałam cię za tolerancyjnego i nowoczesnego mężczyznę…
- Ech… A ten drugi? Z kim się spotyka?
- Nie wiedziałam, że mężczyźni lubią plotki – uśmiechnęła się ironicznie dziewczyna – Fili zakochał się w kuzynce Bilba, tego przemądrzałego hobbita.
- Ród Durina kompletnie zwariował… Co za czasy! Żaden z nich nie żeni się z krasnoludzicą? Swoją drogą, tak między nami… Nie dziwię im się – Thranduil roześmiał się wesoło – Widziałaś kiedyś krasnoludzkie kobiety?
- Nie, jeszcze nie.
- Jak zobaczysz, to padniesz z wrażenia!
- Jesteś okropny! Każda kobieta jest piękna! – oburzyła się Luthien.
- Tak? Nawet taka z brodą?
Oboje wybuchnęli śmiechem, i tak zastała ich zdumiona Arwena, niosąca ziele do uleczenia króla elfów. Odetchnęła jednak z ulgą, bo widziała, że między Luthien a Thranduilem panuje zgoda. Miała nadzieję, że tak też i będzie z Thorinem…
***
Słońce powoli wychylało się zza chmur. Był niesamowicie cichy i chłodny poranek, gdy Thorin wyszedł przed Górę i rozejrzał się wokoło. Wokoło pełno ofiar, i tylko nikłym pocieszeniem był fakt, że sojusznicy stracili o wiele mniej żołnierzy niż wróg. Od razu przeniesiono truchła orków w miejsce, gdzie uprzednio schowano rozczłonkowanego Smauga, i spalono ich z ogromną satysfakcją. Martwych krasnoludów, elfów i ludzi natomiast złożono we wspólnym grobowcu tuż za Samotną Górą. Dół został przysypany i pokryty ogromnym kamieniem, na którym wyryto w trzech językach: wspólnej mowie, sindarińskiej i w khuzdul, słowa: 

„Tu spoczęli bohaterowie polegli podczas obrony wolności w Bitwie Pięciu Armii 23 listopada 2941 roku Trzeciej Ery. Cześć ich pamięci, która nigdy nie zaginie i przekazywana będzie z pokolenia na pokolenie. Ich męstwo i bohaterstwo uratowało Śródziemie przed zagładą, a ofiara, jaką złożyli, będzie już na zawsze przypieczętowaniem przyjaźni i wiecznego sojuszu między Plemieniem Durina, Rivendell, Lothlorien, Zielonym Królestwem i Esgaroth”.
- Nigdy wam tego nie zapomnę – szepnął wzruszony Thorin, i zwrócił się donośnie do wszystkich obecnych – Drodzy przyjaciele! Ten dzień to nasze wielkie zwycięstwo, ale i porażka. Straciliśmy wielu dobrych ludzi, wielu wspaniałych elfów i krasnoludów. Straciliśmy naszych braci, ale odzyskaliśmy wolność. Sprzymierzyliśmy się przeciw siłom zła i wygraliśmy. Niech ten sojusz pozostanie w nas na zawsze i nigdy, przenigdy nie pozwólmy, aby cokolwiek nas poróżniło. W imię Durina, przysięgam dochować wierności i przyjaźni po wsze czasy, a po mnie dochowają ich moi potomkowie.
- I z naszej strony masz przysięgę lojalności – odparł Elrond, a Celeborn i Galadriela potwierdzili to skinieniem głów.
- Pragnę także wspomnieć mego drogiego przyjaciela, Bilba Bagginsa z Shire, hobbita który niejednokrotnie uratował nas od niebezpieczeństw, a nawet i od śmierci. I twoją krainę obejmuje przysięga wiecznej przyjaźni i sojuszu. Twoi potomkowie będą przyjaciółmi moich.
Targany wyrzutami sumienia Bilbo schował się za Bomburem. Postanowił wyznać Gandalfowi, że ma Arcyklejnot w kieszeni, jednak kiedy usiłował go odnaleźć, nie widział go. Wszyscy rozeszli się przygotowywać uroczystości, które miały się rozpocząć w południe. Thorin samotnie krążył dookoła Góry, podczas gdy reszta jego krasnoludzkich towarzyszy próbowała ogarnąć nieco bałagan, jakiego przysporzyła walka ze Smaugiem. Kili i Fili osobiście sprzątali salę tronową, przygotowując ją na uroczystość koronacji króla, a Bombur, Esmeralda i kilku elfów z Rivendell przygotowywali ucztę.
- Dlaczego się smucisz, Thorinie? – do krasnoluda dołączył Elrond.
- Nie smucę się… Myślę o przyszłości. Dlaczego w ogóle chcecie mnie koronować? Nie mam Arcyklejnotu, nie mogę…
- Przestań! – przerwał mu elf – Zrozum w końcu, że to ty jesteś ich przywódcą i nie chcą żadnego innego. Arcyklejnot był tylko symbolem, zresztą to niemożliwe, żeby zginął. Myślę, że w ciągu kilku dni odnajdzie się, musi gdzieś być, najpewniej przysypany złotem…
- A Luthien? Nie zgadzam się na żadne uroczystości bez niej, chcę żeby była! Odwołaj koronację, muszę ją znaleźć! I Thranduil, był ranny…
- Spokojnie przyjacielu! Tauriel i Legolas pojechali po nich, bądź spokojny. Do południa na pewno się zjawią. Ochłoń, uspokój się, bo czeka cię dziś jeszcze wiele wrażeń…
Tymczasem Bilbo nerwowo szukał Gandalfa. Znalazł go wreszcie w skarbcu z Celebornem i Galadrielą. Podszedł nieśmiało i chrząknął znacząco.
- Och tu jesteś, nasz mały bohaterze! – ucieszył się Gandalf.
- Musimy porozmawiać – odparł hobbit, zerkając nerwowo na królewską parę – Pilnie.
- Więc mówże!
- Ale to… prywatna sprawa – Bilbo drżał pod wpływem przenikliwego wzroku Galadrieli, co zwróciło również uwagę jej męża i czarodzieja.
- Ukrywasz coś cennego, hobbicie – szepnęła tajemniczo królowa – Tajemnica ciąży ci bardzo i boisz się czegoś…
- TAK! – krzyknął Baggins, nie mogąc wytrzymać, i wyjął z kieszeni Arcyklejnot, padając z rozpaczą na kolana – Mam go! Tak, jestem włamywaczem, złodziejem, ukradłem go, przejrzałaś mnie, o pani, wybaczcie!!!
- Bilbo… Skąd…
- Przysięgam, Gandalfie, chciałem go oddać, bardzo chciałem, ale… Ja nie mogłem, nie mogłem patrząc na niego, jak zżera go to paskudne choróbsko! Szukał go i łaknął jak powietrza, a ja bałem się, że jeśli oddam mu go od razu, to skończy się dla nas wszystkich źle! Ja przepraszam, nie chciałem zawinić, kierowałem się dobrem mojego przyjaciela, który pogrążony w smoczej chorobie był przerażający!
Bilbo zacisnął powieki i oczekiwał na wyrok. Wtedy Celeborn nachylił się i uniósł jego podbródek.
- Nie lękaj się, synu pięknego i zielonego Shire – powiedział – Wykazałeś się ogromną odwagą, która zostanie doceniona. Istotnie, gdybyś wczoraj oddał Thorinowi Arcyklejnot, mógłby przeważyć w złą stronę i dziś, zamiast króla, mielibyśmy jego wrak.
- I znowu losy ważyły się w rękach małego hobbita – z dumą powiedział Gandalf – Bilbo, Thorin powinien obsypać cię złotem i wykuć ci ogromny pomnik za twoje zasługi.
- Nie chcę tego… Chcę, żeby był zdrowy, szczęśliwy i… z Luthien. Czasem może wpaść do mnie z wizytą, ale zapowiedzianą – podkreślił – Nie potrzebuję złota.
- Doprawdy, poczciwy z ciebie hobbit, nie spotyka się często takich osób, jak ty – przyznał Celeborn, uśmiechając się pokrzepiająco – Głowa do góry, teraz musimy tylko oddać klejnot jego właścicielowi.
- Ale jak…? Ja mam go dać i przyznać się, że skradłem…!?
- Nie – Gandalf znacząco spojrzał na Galadrielę – Wydaje mi się, że mam plan…
***
Dochodziło południe. Wszyscy zebrali się już w sali tronowej, oczekując na rozpoczęcie uroczystości. Podniosła atmosfera udzieliła się wszystkim, oprócz Thorina, który nieco zagubiony i zdenerwowany krążył dookoła tronu. Po jego obu stronach ustawili się już dumni Kili i Fili, a ich ukochane stały kilka kroków dalej, z podziwem patrząc na nich i tylko czekając, aż będzie po wszystkim i w końcu będą mogły rozpocząć z nimi szczęśliwe, długie życie. Gandalf i Bilbo stali tuż przy siostrzeńcach króla, który nadal niespokojnie krążył wokół tronu. W końcu do sali wszedł pochód, na czele którego szedł Elrond, trzymający w dłoniach koronę Throra. Obok niego kroczyła Galadriela z Celebornem. Thorin w końcu przestał chodzić i stanął przed tronem, wyprostowany. Gdy Elrond odłożył koronę, usunął się na bok, podobnie jak Galadriela z Celebornem. Wtedy Thorin ujrzał Legolasa, prowadzącego swego ojca. Thranduil uśmiechał się ciepło.
- Żyjesz – z ulgą odetchnął krasnolud.
- Żyję… Zacząłem żyć. Dzięki tobie.
Thorin skłonił się elfickiemu królowi, który z synem stanął u boku Elronda, i… zaniemówił. Kilka kroków za nimi szła miłość jego życia. Niewyobrażalnie piękna, promienna, uśmiechnięta, miękkie loki okalały jej śliczną twarz. Niosła w dłoniach niewielkie zawiniątko, ale nie to przykuło jego uwagę. Zwiewna, błękitna suknia ukazywała jej kształty. Zobaczył po raz pierwszy to, czego w najśmielszych snach się nie spodziewał, zaokrąglony brzuch, który mógł wskazywać tylko jedno…
- Luthien – szepnął, robiąc kilka kroków naprzód – Moja Luthien…
- Thorinie, tak bardzo jestem szczęśliwa – odparła, wyciągając ku niemu rękę – Kocham cię…
Krasnolud padł przed nią na kolana i z niedowierzaniem patrzył na jej brzuch. Delikatnie, jakby bał się że zrobi jej krzywdę, dotknął go i uniósł pytający wzrok ku górze. Luthien szklącymi się oczami potwierdziła to, o co chciał zapytać, a wtedy Thorin, trzymając obiema dłońmi okrągły brzuch ukochanej, złożył na nim pocałunek. Luthien dotknęła jego rąk, a on objął ją w talii i przytulił się do jej ciała. Dziewczyna wplotła palce w jego włosy i napawała się tą cudną chwilą bliskości, jak gdyby byli zupełnie sami, nie zwracali uwagi na tłumy ich obserwujące. W końcu Thorin wstał i spojrzał w oczy Luthien z ogromną miłością i szczęściem.
- Tak bardzo cię potrzebowałem – powiedział – Ale już jesteś, jesteście… Kocham was tak mocno… Tak się bałem, że cię nie zobaczę, że zginę albo tobie coś się stanie. A ty przyszłaś, wróciłaś do mnie z najpiękniejszym prezentem, jaki mogłem sobie wymarzyć…
- Mamy kuzyna – Kili szturchnął brata w bok – Najprawdziwszego kuzyna!
- Kocham cię, Luthien – kontynuował Thorin – I mam nadzieję, że twoje uczucia do mnie się nie zmieniły, wyrządziłem ci tyle złego, zraniłem cię… A jednak tu jesteś.
- Robiłeś to wszystko dla mnie. Wiem o tym i tak naprawdę potrafiłam docenić to dopiero teraz. Zresztą… Odesłałeś mnie do Rivendell w najbardziej odpowiednim momencie – Luthien położyła dłoń ukochanego na swój brzuch.
- A ty jesteś tak nieodpowiedzialna, że mimo tego przyjechałaś tu na pewną śmierć…
- Nie potrafilibyśmy żyć bez ciebie. Woleliśmy zginąć u twojego boku niż żyć samotnie i cierpieć…
- Moja mała, słodka, niemądra dziewczynko! – Thorin z ogromną radością porwał Luthien w swoje silne objęcia – Tak bardzo cię kocham!!! – krzyknął.
- Ja ciebie też…
Dookoła rozległy się okrzyki i brawa. Wszyscy cieszyli się szczęściem Thorina i Luthien, wyglądali razem pięknie, miłość biła z nich na odległość. Krasnolud wpatrywał się w swoją ukochaną z błyskiem w oku, ale już nie szaleńczym, choć może szaleńczym, lecz z czystej miłości. Patrzył w jej oczy z podziwem, nie mogąc przestać. Czuł do niej tak ogromne pokłady uczuć, tak silnych, i widział w jej spojrzeniu to samo.
- Już czas – powiedział Gandalf – Czas na ceremonię.
Luthien zrobiła krok w tył i wysunęła dłoń, w której trzymała zawiniątko. Z niepokojem i obawą rozwinęła je i salę wypełnił blask. Thorin jak urzeczony wpatrywał się w jego źródło. Arcyklejnot… Najpiękniejszy kamień świata. Najwspanialszy, najcenniejszy…
Mój. Mój skarb. Moje serce, mój najdroższy… Mam cię w końcu, odzyskałem, ukochany… Moje szczęście. W końcu do mnie wróciłeś. Jesteś tu ze mną, tak piękny jak jeszcze nigdy, i tak mocno cię kocham! Niczego na świecie tak nie pragnąłem, jak ciebie…
Thorin nie mógł oderwać wzroku od klejnotu, co przeraziło Luthien. Zrobiła jeszcze jeden krok w tył, kiedy zauważyła w jego spojrzeniu coś dziwnego. Coś, co sprawiło, że poczuła lęk, i to tak duży, jak jeszcze nigdy… Krasnolud zauważył jej reakcję i przestraszył się sam swoich myśli. Wyciągnął drżącą dłoń w kierunku lśniącego Arcyklejnotu. Był tak piękny, zachwycający… Ale przecież ona była piękniejsza. Stała naprzeciwko przejęta, przestraszona i wycofana. Jakby niepewna jego uczuć, które rzeczywiście przez chwilę były pełne zwątpienia. Musiała zobaczyć w jego oczach to, co czuł do Arcyklejnotu. Ale czy tak naprawdę coś do niego czuł…? Czy tylko wmawiał sam sobie, że jest mu niezbędny? A może liczyło się coś zupełnie innego, a Arcyklejnot był tylko odległym marzeniem, był czymś, do czego Thorin całe życie ślepo dążył, a tak naprawdę nie był mu w ogóle potrzebny? Gdy zrobił krok w kierunku Luthien, ona odruchowo cofnęła się. Patrzył wprost w jej duże, zielone oczy, i widział w nich paniczny strach.
- Luthien – szepnął drżącym głosem – Podejdź do mnie…
- Nie – dziewczyna zrobiła krok w tył i cofnęła dłoń z Arcyklejnotem.
- Luthien…
Thorin był przerażony swoją reakcją. Jak mógł w ogóle pomyśleć coś takiego, mając przy sobie Luthien… Widział, jak zareagowała, widział że boi się go. Boi się, że uczucie do Arcyklejnotu jest silniejsze niż to do niej i ich dziecka. Bez namysłu zrobił krok w przód i mocno złapał ją za rękę.
- Jak możesz mi nie ufać – powiedział – Czego się boisz?
Dziewczyna spojrzała znacząco na lśniący kamień. Thorin chwycił go w swą dłoń i nie zastanawiając się ani chwili, rzucił go za siebie. Gdyby Kili nie złapał go w ostatniej chwili, Arcyklejnot rozprysnąłby się na drobne kawałki. Wszyscy zebrani z coraz większym zainteresowaniem przyglądali się scenie rozgrywającej się na samym środku sali tronowej.
- Złapałem go – powiedział Kili do Gandalfa – Czy to znaczy, że to ja ożenię się następny?
- O czym ty mówisz?
- Bilbo opowiadał mi, że w jego stronach kiedy panna młoda rzuca bukietem, ta dziewczyna która go złapie, pierwsza wyjdzie za mąż!
Luthien tymczasem patrzyła zszokowana na roztrzęsionego Thorina.
- Co ty zrobiłeś…? – zapytała cicho.
- Nie potrzebuję go – w głosie krasnoluda było słychać, że te słowa nie są dla niego łatwe – Wcale nie jest mi tak bliski. Luthien, podejdź do mnie… Nie bój się mnie, nie rób mi tego, potrzebuję cię… Teraz bardziej, niż kiedykolwiek. Kochanie, zginę bez ciebie, nie chcę skończyć jak mój dziadek… Ogarnięty szaleństwem, osamotniony wśród bogactwa… Bez was.
Luthien zrozumiała, co ukochany chce jej przekazać. Wtuliła się w niego, pozwalając łzom swobodnie płynąć. Thorin przyznał się do słabości, zrobił to przy tak wielu świadkach, pokazał wszystkim że tak naprawdę to nie Arcyklejnot jest najważniejszy, tylko właśnie ona… Krasnolud poczuł ogromną ulgę, spływającą na niego powoli. Spojrzał w oczy Luthien i pocałował ją delikatnie.
- Odnalazłem sens mojego życia, po latach poszukiwań – ogłosił twardo, tak aby wszyscy dokładnie go słyszeli – Znalazłem moje serce, wreszcie mam w dłoni Serce Góry. I nie jest to ten bezwartościowy kamień – wskazał na klejnot, lśniący w ręku Kiliego, po czym chwycił Luthien za ramię – TO jest Serce tej Góry. Moje serce, moja miłość. Moja ukochana i moje dzieciątko. Proszę ją tylko, aby nigdy nie zostawiła mnie samego i była ze mną, bo jeśli z mojej piersi zostanie wydarte moje serce, umrę. Luthien, czy zechcesz zostać królową Ereboru i żyć ze mną tu przez długie, szczęśliwe lata?
Dziewczyna oniemiała, słysząc to wyznanie. Wyznanie, które było szczere i zupełnie niespodziewane. Thorin patrzył na nią błagalnie, jego usta drżały, lecz zdawał się w ogóle nie oddychać. Widziała w jego oczach najprawdziwszy strach, i nie mogła pozwolić, by dłużej go paraliżował.
- Zgodzę się, ale będziesz traktował z szacunkiem Arcyklejnot – odparła z uśmiechem – To pamiątka po twoim dziadku, nie możesz tak po prostu nim rzucać dla jakiejś… kobiety!
- Dla matki mojego dziecka – podkreślił krasnolud – Jedynej kobiety, którą kocham.
Thorin złapał Luthien z szacunkiem za rękę i poprowadził ją do tronu, gdzie odebrał od siostrzeńca Arcyklejnot i umieścił go dokładnie w tym miejscu, gdzie tkwił za czasów Throra. Odszedł krok dalej i wyprostował się, po czym z czcią skłonił przed pięknym, lśniącym klejnotem. W ślad za nim to samo uczynili jego siostrzeńcy, Luthien i każdy obecny krasnolud. Wreszcie Gandalf wziął w dłonie koronę Throra i podszedł do Thorina, który przyklęknął i pochylił głowę.
- Thorinie, przyjacielu, dokonałeś wielkich rzeczy – rozpoczął podniosłym tonem czarodziej – To, co wydawało się niemożliwe, spełniło się dzięki tobie. Odzyskałeś waszą ojczyznę, odzyskałeś tron, koronę i Arcyklejnot, zgładziłeś wroga, pomściłeś swych przodków. Walczyłeś jak lew, i doskonale wiem, że nie walczyłeś dla siebie. Walczyłeś dla nich, dla wszystkich twoich krasnoludzkich braci, a także dla niej, dla kobiety, którą pokochałeś, której uratowałeś życie w mieście goblinów. Zawsze stawiałeś siebie na końcu, najważniejsze było dobro innych, dlatego dziś w końcu to TY zajmiesz odpowiednie miejsce. Dziś TY jesteś najważniejszy, oto na mocy wszelkich praw, działając zgodnie z wolą wielkiego króla Throra i księcia Thraina, oznajmiam wszystkim, że powrócił Król spod Góry!!!
Rozległy się wiwaty i okrzyki na cześć nowego monarchy. Gandalf uroczyście nałożył na głowę Thorina koronę, a kiedy krasnolud wstał i wyprostował się, prezentował się dumnie i majestatycznie. Zrobił na Luthien ogromne wrażenie, była przeszczęśliwa widząc go w końcu  na swoim miejscu. W całej tej radości poczuła niespokojne ruchy dziecka w brzuchu. Patrząc na swego ukochanego poczuła dumę, i aby wyrazić swój szacunek i oddanie dla króla, stanąwszy tuż przed nim, uklękła, oddając mu hołd, po czym wszyscy zgromadzeni uczynili to samo. Thorin zmieszał się i próbował podnieść Luthien, lecz ona uśmiechnęła się do niego znacząco, lustrując z góry do dołu jego sylwetkę. Krasnolud zarumienił się i poczuł rozpierającą jego serce radość. Ukochana, piękna kobieta u boku i odzyskany dom… Czego mógł chcieć więcej?
- Witajcie w domu, przyjaciele – powiedział do swych rodaków, i zwrócił się do elfów i ludzi – A was zapewniam, że wrota Ereboru zawsze będą dla was szeroko otwarte. Szczególnie dla przyjaciół z Zielonego Królestwa – dodał nieco ironicznie, patrząc na Thranduila, który podszedł do niego powoli – A teraz zapraszam na ucztę! Kili, Fili, czyńcie honory domu!
- Do twarzy ci z koroną – powiedział król elfów, zbliżywszy się do Thorina. Ten uśmiechnął się sarkastycznie.
- Lepiej niż tobie – odparł – Jak się czujesz?
- Boli, ale było warto. Przynajmniej wy jesteście cali – Thranduil przyjrzał się Luthien, którą Thorin właśnie wzrokiem przywołał do siebie – Ma charakter i temperament. Ciesz się, że widzisz mnie żywego, myślałem że nie przeżyję wczorajszego popołudnia, i to bynajmniej nie z powodu Bolga…
- Czyżby moja słodka dziewczynka dała ci popalić? Przykro mi, ale pociesz się, że ja będę miał to do końca życia.
- Jesteś okropny! – oburzyła się Luthien, lecz Thorin objął ją ramieniem i uśmiechnął się czarująco:
- Ależ kochanie, nie powiedziałem ani jednego słowa, że żałuję! Wiesz dobrze, jak lubię, kiedy dajesz mi popalić… Bardzo dobrze wiesz…
- Chyba zapomniałam…
- Za chwilę sobie przypomnisz – szepnął jej do ucha krasnolud.
- Moi drodzy, nie chciałbym wam przeszkadzać – Thranduil nieco posmutniał i westchnął – Chcę się z wami pożegnać.
- Chyba zostaniesz jeszcze trochę?
- Pożegnać… na zawsze – dodał – Odchodzę. Odpływam za Morze.
- Ale dlaczego? – Thorin wydawał być się poruszony tą nowiną – Co się stało?
- Zbyt dużo zła wyrządziłem, zbyt wiele osób skrzywdziłem, czuję że teraz, kiedy wam pomogłem, wypełniłem moje przeznaczenie i… po prostu czas na mnie.
- Daj spokój, zastanów się jeszcze, jesteś tu potrzebny… Nie wierzę, że to mówię, ale brakowałoby mi ciebie, gdybyś odszedł! Mam nadzieję, że to tylko przelotne pomysły, które się nie spełnią.
- Tam ktoś na mnie czeka – odparł elf – Kobieta, którą kochałem.
- Nie wiedziałem…
- Luthien ci później opowie, rozmawialiśmy o tym długo. Thorinie, chciałbym, abyś mi wybaczył to, że kiedyś odwróciłem się od was i zostawiłem w obliczu nieszczęścia, to że uwięziłem cię i poddałem strasznym torturom, że nienawidziłem cię tak bardzo… Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz. Kiedyś, niekoniecznie teraz, wiem że to trudne…
- Już ci wybaczyłem – odparł Thorin – W chwili, kiedy zobaczyłem cię na polu bitwy. To mi wystarczy.
Thranduil spojrzał na krasnoluda z wdzięcznością i nachyliwszy się ku niemu, zatonęli w przyjacielskim uścisku. Luthien z rozrzewnieniem patrzyła na piękny koniec ich wspólnej drogi, na to pożegnanie, które na zawsze zmieniło stosunki krasnoludów z elfami. Thranduil skłonił się jej z szacunkiem i bez słowa odszedł w kierunku swoich rodaków. Thorin przyciągnął do siebie swą ukochaną i musnął ustami jej czoło.
- Teraz przyznaj się, skąd miałaś ten kamyk – powiedział, patrząc na nią uważnie.
- Jaki kamyk? – Luthien udawała, że nie wie, o co chodzi, co rozbawiło Thorina.
- Tę błyskotkę, która jest nad tronem. Skąd go miałaś?
- Ja… Wiesz, znalazłam go kiedy tu wchodziłam, leżał sobie tak samotnie przy drzwiach… Pomyślałam, że dam ci go, a tu okazało się że to Arcyklejnot, taka niespodzianka!
- Oj nie umiesz kłamać, kochanie – westchnął krasnolud – Przyznaj się.
- Naprawdę znalazłam go…
- Luthien!
- To ja – nagle pomiędzy nimi bezszelestnie pojawił się Bilbo – Posłuchaj mnie…
- Z największą uwagą! Robi się coraz ciekawiej!
- Thorinie, znalazłem go przedwczoraj. Pamiętasz, kiedy przyszedłeś z Kilim, by uratować mnie przed Smaugiem? Skorzystałem z okazji, że odwróciliście jego uwagę i schowałem Arcyklejnot do kieszeni…
- Ty…? – oczy Thorina pociemniały i zrobił krok w kierunku hobbita, jednak Luthien przytrzymała go.
- Po prostu bałem się o ciebie! – kontynuował Baggins – Bałem się, że kiedy będziesz miał go w rękach, odwrócisz się od nas, ogarnie cię większy obłęd, zrobiłem to dla ciebie! Chciałem zwrócić ci go, kiedy będziesz bezpieczny i spokojny, kiedy… Kiedy Luthien będzie przy tobie. Nie zamierzałem go ukraść, zrobiłem to dla twojego dobra, Thorinie, uwierz mi…
- To prawda, nasz przyjaciel wykazał się ogromną odwagą – dodał Gandalf, podchodząc do nich – Na jego miejscu zrobiłbym to samo. Powinieneś być mu wdzięczny.
- Ale… Ale ja szukałem go, spędziłem długie godziny na szukaniu, nie powiedziałeś mi…
- Lepiej, że zająłeś się szukaniem, w innym przypadku mógłbyś doprowadzić drużynę do destrukcji. Nie byłeś sobą, wstąpiła w ciebie choroba, zrozum że Bilbo zrobił najlepsze, co mógł.
- Nie róbcie ze mnie wariata – Thorin nagle cofnął się o krok i wyrwał ramię z rąk Luthien – Nie jestem taki, jestem zdrowy, to minęło… Nie traktujcie mnie tak – zakończył cichym, drżącym głosem.
- Kochanie nikt cię tak nie traktuje – zapewniła Luthien, bojąc się o ukochanego – Już jest dobrze, jestem z tobą, nie bój się… Chodź, podaj mi rękę.
- Nie! Chcę być sam…
Thorin odwrócił się i niespodziewanie dla wszystkich wyszedł szybkim krokiem z sali tronowej. Bezwiednie podążył do komnaty, w której kiedyś mieszkał. Wszedł tam z ciężkim sercem i rozejrzał się. Prawie nic się nie zmieniło… Dotknął dłonią ścian i łzy popłynęły mu ciurkiem z oczu, tak bardzo tęsknił za tym miejscem… Spojrzał na dużą, złotą harfę stojącą w kącie i przypomniał sobie lata dzieciństwa. Podszedł do niej i położył na niej palce, zamknąwszy oczy, zaczął grać. W tym czasie przez głowę przechodziły mu różne myśli, wspominał przeszłość, zarówno tę odległą jak i tę bliższą, od poznania Luthien, myślał o przyszłości, o rodzinie, jaką stworzy z ukochaną, o ich dzieciach, o swych siostrzeńcach… Melodia była raz wesoła, raz smutna, dźwięki jakby same wypływały spod jego palców. W końcu był w domu, u siebie, po raz pierwszy od wielu lat to poczuł…
Tymczasem Luthien z niepokojem patrzyła na Gandalfa.
- Trzeba było kłamać! – powiedziała z wyrzutem – Co teraz? Siedzi tam sam, nie wiadomo jakie ma myśli, może się załamać!
- Nigdy więcej kłamstw, Luthien – odparł czarodziej – Thorin jest silny i zniesie to, a przede wszystkim zasługuje na prawdę.
- Boję się o niego… Nadal jest dziwnie rozedrgany emocjonalnie, jakby rozdarty. Nie wiem już, jak mu pomóc…
- Spokojnie, ochłonie i wróci. Zobaczysz.
Dziewczyna już chciała odpowiedzieć, kiedy z daleka dobiegł wszystkich piękny dźwięk harfy. Cała sala zamilkła, wsłuchując się w piękną, melancholijną melodię, która po chwili zmieniła prędkość i radośnie wypełniała serca wszystkich, po czym znowu zwolniła i dotykała najczulszych miejsc w duszach. Luthien z zachwytem w oczach słuchała pięknej gry i wiedziała, od kogo ona wychodzi.
- Korona błyśnie złotem, w stu harfach zabrzmi dzwon – wyrecytowała głośno– A w górskich grotach echo powtórzy dawny ton!
Bilbo spojrzał na nią znacząco i razem zaintonowali pierwszą zwrotkę według melodii granej na harfie:
- Podziemny król nad króle, pan wydrążonych skał i władca srebrnych źródeł odbierze to, co miał.
Wszyscy zgromadzeni zaczęli śpiewać na cześć powracającego króla, a Luthien pobiegła poszukać swego ukochanego, co nie było trudne, bo przepiękne dźwięki łatwo wskazywały drogę. Kiedy otworzyła drzwi, zamarła z zachwytu. Thorin, siedząc na podłodze, dotykał harfy z taką miłością, z takim uczuciem, tak delikatnie ale stanowczo – zupełnie tak, jak dotykał zawsze Luthien. Wyglądał przy tym pięknie, tak smutno, ale pięknie. Nie zauważył jej wejścia, zatracił się w muzyce tak mocno, że nie słyszał, jak podchodzi do niego i klęka naprzeciwko. Dopiero kiedy jej dłoń dotknęła jego mokrego od łez policzka, zadrżał i melodia ucichła.
- Kochają cię, słyszysz? – Luthien zamilkła na chwilę, aby Thorin mógł usłyszeć dźwięk pieśni – Oni wszyscy cię kochają. Wróciłeś jako król, wielki, oczekiwany przez lata król. Nie możesz ich zawieść. Nie zamykaj się tu samotnie…
- Daj mi czas, muszę się oswoić. Wróciłem tu po latach, wróciłem do domu, i mimo że nic się nie zmieniło, to jednak jest inaczej. Nie ma dziadka, nie ma taty, to ja ich zastępuję i nie bardzo mogę się w tym odnaleźć.
- Przecież tak dobrze dajesz sobie radę w dowodzeniu… Kiedy cię poznałam, byłeś prawdziwym przywódcą i królem.
- Teraz jest inaczej, zrozum… Wiele przeszedłem, otarłem się o śmierć, o chorobę, o obłęd, który zniszczył mego dziadka. Potrzebuję czasu i potrzebuję… ciebie.
- Jestem i zawsze będę – odparła Luthien, trzymając jego dłonie – Niczym się nie martw, poradzimy sobie razem. Fili i Kili nam pomogą, słyszałam że nasz młodszy siostrzeniec w ciągu ostatnich dwóch dni przejął dowodzenie i szło mu fantastycznie.
- Tak, mój kochany Kili… Bez niego bym zginął, te ostatnie dwa dni były decydujące, a on stanął na wysokości zadania. Prawdziwy książę z rodu Durina, nieustraszony i odważny. Ale teraz potrzebuję ciebie, mojej nieustraszonej, kochanej dziewczynki, która nie będzie bała się tego, co jeszcze gnieździ się na dnie mojej duszy i pomoże mi to z niej wyciągnąć i raz na dobre wyrzucuć…
- Będę z tobą zawsze, tak długo, jak będziesz żył, przysięgam że nigdy cię nie zostawię i odejdziemy z tego świata razem.
- Luthien, kochanie… - Thorin nagle spoważniał i wyglądał, jakby się czegoś przestraszył – Nigdy nie pomyślałem o tym, ale… Przecież nie dożyjemy razem starości. Ty jesteś innej rasy, niż ja, ludzie nie żyją tak długo… A ja nie poradzę sobie już bez ciebie!
- Proszę, nie smuć się – dziewczyna uśmiechnęła się pokrzepiająco – Widzisz, podczas pobytu w Rivendell dowiedziałam się, że w jakiś sposób płynie we mnie krew dawnych Numenorejczyków. Aragorn, ukochany Arweny i jej ojciec, Elrond, odkryli że 5 pokoleń temu krew Dunedainów zmieszała się z krwią mojej rodziny. Po prostu jakiś mężczyzna pozwolił sobie na niezobowiązującą… przygodę. W ten sposób jedna z gałęzi mojej rodziny była długowieczna, tylko że jakimś cudem ja o tym nie wiedziałam.
- To niemożliwe – szepnął Thorin, wpatrując się w ukochaną z niedowierzaniem.
- Też tak myślałam, w końcu moja mama zginęła młodo, ale jej matka żyła dużo ponad 100 lat i wszyscy dziwili się, że jeszcze nie umarła. Może gdyby nie zginęła nieszczęśliwie w wypadku, żyłaby jeszcze dłużej! Ale teraz, kochanie, będziemy razem! Arwena mówiła mi, że Dunedainowie są obdarzeni łaską długowieczności, że mogą żyć nawet 300 lat!
- Luthien, nie wierzę… To najpiękniejsze, co mogłaś mi teraz powiedzieć – Thorin przytulił ukochaną mocno do siebie – Nie zostawisz mnie samego!
- Ja ciebie na pewno nie, ale w drugą stronę…
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Zapewne wiesz, jako mądry, wykształcony krasnolud z królewskiego domu, że Numenorejczycy mieli niesamowicie szlachetną mieszankę we krwi. W ich żyłach, a także w moich, płynie krew ludzi, Majarów i… elfów – Luthien zakończyła ściszonym głosem, patrząc niepewnie na ukochanego, który wręcz przewiercał ją wzrokiem.
- Masz w sobie krew elfów? – Thorin jakby wzdrygnął się, widząc nerwowe przytaknięcie – I moje dziecko też?
- Tak, kochanie…
- I myślisz, że powstrzyma mnie to przed pokazaniem, jak bardzo cię pragnę i jak mocno tęskniłem!?
Luthien z obawą spojrzała w oczy Thorina, które były radosne, a on sam roześmiał się głośno i pocałował ją w usta.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę! – krzyknął – Nareszcie będę mógł zemścić się za wszystkie moje krzywdy, których doznałem z rąk TWOJEGO krewniaka, Thranduila!
- Nie czuję się jego krewniaczką!
- Ale moja zemsta będzie słodka… moja mała elficzko – z dzikością i pożądaniem w oczach Thorin zmierzył Luthien i sugestywnie oblizał swoje wargi.
- Nie obrażaj mnie! Nie jestem elfem!
- Jestem tolerancyjny, nie przeszkadza mi to…
- A ja jestem wierna mojej jedynej krasnoludzkiej rodzinie, wasza wysokość – Luthien wstała i odwróciła się tyłem do Thorina – Czuję się krasnoludem, i w imię Durina, zaklinam waszą wysokość, proszę mnie więcej nie obrażać!
- Powtórz to… – dziewczyna poczuła na swym karku oddech Thorina i zakręciło jej się w głowie.
- Co?
- W imię Durina, wasza wysokość…
- W imię… - głos jej zadrżał, gdy czuła na swoim brzuchu dłonie ukochanego – W imię Durina… Wasza wysokość…
- Pięknie, jeszcze raz…
- Wasza wysokość – Luthien obróciła się i ujrzała rozmarzone, błękitne oczy – Wasza wysokość, co mogę dla waszej wysokości zrobić…
- Może panienka wiele zrobić – szepnął zmysłowo Thorin – Ale to już bynajmniej NIE w imię Durina, tylko z moim imieniem na ustach…
- Kochanie, musimy wrócić do gości – Luthien otrząsnęła się, co było trudne, bo czuła się przy nim jak w niebie – Czekają na nas…
- Wrócimy, owszem, ale później. Książęta się nimi zajmują, więc są w dobrych rękach, ale ty… Ty jesteś w jeszcze lepszych. Chodź, pokażę ci coś.
- Co?
- Skarbiec – w oczach Thorina była najzwyklejsza, dziecięca wręcz radość – Jest piękny. Chodź, musisz go zobaczyć!
Ze śmiechem na ustach pobiegli w kierunku skarbca. Był jeszcze nieco podniszczony przez gonitwę ze Smaugiem i przez jego wieloletnie przebywanie tam, ale nie przeszkodziło to Luthien w dostrzeżeniu piękna tego miejsca. Krasnoludzkie budowle były naprawdę imponujące, i musiała szczerze przyznać, że Lothlorien i Rivendell były zachwycająco piękne, ale to tu czuła się jak w domu, i to krasnoludzka architektura sprawiła, że serce biło jej szybciej i nie mogła wyjść z podziwu nad misterną robotą rąk rodaków Thorina. A do tego ogromne ilości złota i klejnotów… Wpatrywała się w nie jak urzeczona, wcale nie dlatego że pragnęła bogactwa, ale dlatego że w skarbcu wyglądało po prostu jak w bajce. Thorin poprowadził ją na sam środek dużego pomieszczenia i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Luthien, kochanie… Chcę, żebyś była moją żoną – powiedział uroczyście – O niczym innym nie marzę, odkąd cię poznałem. Wiem, że nie mówiłem tego nigdy, ale już dawno cię pokochałem. I jesteś dla mnie najważniejsza. Wiesz, kiedy zdałem sobie z tego sprawę? Kiedy zobaczyłem cię w łapskach tego paskudnego orka, który próbował cię skrzywdzić. Kiedy trzymałem cię wtedy w ramionach, tak kruchą i delikatną, wtedy uświadomiłem sobie że… Że to ty jesteś moim Arcyklejnotem, że to ty jesteś sercem tej Góry, a więc moim. Zrozumiałem, że muszę cię chronić i nie mogę pozwolić, by coś ci się stało. Wtedy dotarło do mnie, że strasznie mocno cię kocham…
- Thorinie… Ja już wtedy czułam twoją miłość – szepnęła dziewczyna – Choć zwątpiłam w nią w momencie, kiedy…
- To już przeszłość. Liczy się to, co jest teraz. A teraz chcę ci powiedzieć, że jesteś najlepszym, co mi się w życiu przydarzyło. Nigdy nie kochałem nikogo i niczego tak bardzo, jak ciebie… i naszego dziecka.
- A Arcyklejnot i te wszystkie skarby?
- Luthien, moja mała, słodka, niemądra dziewczynko… Mówiłem ci już. To TY jesteś moim Arcyklejnotem. I nigdy NIC tego nie zmieni…
Thorin patrzył na swą przyszłą żoną z ogromną miłością. Wiedział, że nadal potrzebuje jej opieki i czułości, że jest w nim jeszcze ta cząstka ciemnej strony, którą tylko ona potrafi uleczyć. A Luthien wiedziała już, że Thorin nigdy jej nie zawiedzie i będzie ją kochał do końca swoich dni. Przyłożyła do swego brzucha jego dłoń, by mógł poczuć ruchy ich dziecka, wiercącego się niespokojnie, jednak kiedy poczuło dotyk swego taty i jego ciepły, niski głos, uspokoiło się natychmiast. Thorin z rozczuleniem spojrzał na swą ukochaną.
- Kocham was – szepnął – Dziękuję, że pojawiłaś się w moim życiu.
- To ja tobie dziękuję za uratowanie życia, mój wybawco…
Patrzyli na siebie tak zauroczeni, trzymając się za ręce, kiedy nagle usłyszeli przeraźliwie głośny krzyk Kiliego:
- Zaczynamy zabawę!!! Chłopaki, do instrumentów, polewajcie wina, śpiewajcie, piękne kobiety tańczą!!! Nie, nie o tobie mówiłem, Legolasie!!!
Thorin spojrzał zdziwiony na Luthien i wybuchnęli śmiechem.
- To może my też zaczniemy naszą zabawę… - zamruczał – Tylko ty i ja…

Przysunął ją do siebie i pocałował z miłością, po czym położył delikatnie, i jedyne co słyszeli to dźwięk spadających, złotych monet… Czuli tylko siebie, widzieli tylko siebie, i wreszcie Thorin poczuł, jak z jego serca odchodzi ostatnia czarna myśl. W końcu był wolny i szczęśliwy.



-------

Notka: Autorem opowiadania jest Kate, która publikuje swoją opowieść na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść oparta jest na postaciach z filmu „Hobbit: Niezwykła podróż” i „Hobbit: Pustkowie Samuga” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. Do zilustrowania opowiadania użyto screenów i przyciętych screenów Kate z filmów „Hobbit: Niezwykła podróż” i „Hobbit: Pustkowie Samuga”. 

-------

Nowe promocyjne zdjęcia pana Armitage’a do filmu „Into the Storm”/ „Epicentrum”.

$
0
0
Jak podało RACentralNathan Kress na twitterze udostępnił kilka nowych zdjęć promocyjnych m.in. z moim naszym ulubionym aktorem do „Into the Storm”/ „Epicentrum”. 



Aktualizacja:  nie mogła oprzeć się pokusie, aby nie dodać parę kropel deszczu do jednego ze zdjęć ;-)

"The Crucible" - premiera 21-06-2014.

$
0
0
Jak zapewne wiecie, wczoraj odbyła się premiera sztuki Arthura Millera„The Crucible” w której to mój nasz ulubiony aktor Richard Armitage zagrał Johna Proctora.
Pojawiło się kilka ciekawych tweetów z pierwszymi wrażeniami tych, którzy mieli szczęście uczestniczyć w tym wydarzeniu. Zajrzyjcie proszę na blog Servetus ( z Me and Richard Armitage), która na bieżąco śledziła te wpisy. Dla mnie wymowne jest to, że publiczność po trwającym trzy i pół godzinnym spektaklu, zgotowała całej obsadzie owacje na stojąco. Tutaj znajdziecie piękną szczegółową recenzję, która ostrzegam, zawiera spoilery. A Richard Armitage zapytany po spektaklu „jak było?” odpowiedział „nie tak źle jak na pierwszą noc…” ( źródło). I myślę, że wszystkich ucieszy fakt, że po spektaklu RA pozwolił zrobić sobie kilka wspólnych zdjęć, niektóre z nich możecie zobaczyć poniżej.
Źródło
Źródło

Źródło

Źródło

Źródło


   
Źródło
Źródło
Źródło
Źródło

Na dobry początek tygodnia ( #17) …

$
0
0
.. John Porter.
Richard Armitage jako John Porter w serialu "Srike Back"/"Kontra". Mój screen.

















… a w zasadzie piękne dłonie Johna Portera, takie:

Uspakajające.



Silne.


Delikatne.


Zwinne.
A swoją drogą, pięknie ta dłoń z obrączką wygląda, czyż nie?

Precyzyjne.


Hmmm…piękne.

Miłego tygodnia Wszystkim!

Wszystkie zamieszczone tu zdjęcia to moje screeny z serialu.

"Serce Góry", fanfik autorstwa Kate, część ostatnia.

$
0
0
Poprzednia, dwudziesta część tutaj.

Jednak zanim zaczniecie czytać, chciałabym Was ostrzec, że dzisiejsza część zawiera treści erotyczne, wiec jeśli nie macie skończonej odpowiedniej ilości lat (to jest 18 lat) aby czytać takie teksty, to proszę nie czytajcie dalej. 


Luthien zauważyła w jego oczach ulgę. Złe myśli opuściły jego duszę i poczuła, że w końcu jest od nich wolny. Tak, zdecydowanie była w stanie wyczuć wszystko nawet na odległość, kochała go tak mocno i czuła całym swoim ciałem. To było niesamowite uczucie widzieć, jak uchodzą z niego wszystkie negatywne emocje i każdy, najmniejszy nawet cień, zatruwający jego serce. Spojrzała na niego z miłością:
- Poczułeś się lepiej, prawda? – zapytała. On uśmiechnął się i odgarnął jej włosy z twarzy.
- O wiele, dzięki tobie – odparł – Teraz zamierzam zapomnieć o wszystkim, co mnie spotkało, zatracić się w tobie i po prostu żyć.
- Kocham cię – Luthien obsypywała jego szyję pocałunkami – I tak bardzo pragnę, tak mocno…
- Powiedz TO.
- Co?
- Już ty dobrze wiesz, co. Powiedz – oczy Thorina pociemniały i zapłonęła w nich czysta żądza.
- Nie wiem, o czym mówisz… - szepnęła Luthien, czując jak jego dłoń zaciska się powoli na jej włosach.
- Nie udawaj głupiutkiej, bo wiem, że taka nie jesteś. Jak powinnaś mnie tytułować?
- Wasza wysokość – odparła dziewczyna.
- Bardzo dobrze…
- Co mogę dla waszej wysokości zrobić?
- Wiele dobrego – zamruczał Thorin – Tylko się postaraj, bo…
- Wiem, majestat waszej wysokości jest bardzo zniecierpliwiony…
Krasnolud z lubością patrzył, jak jego ukochana powoli zdejmuje z niego ubranie. Niespiesznie, napawając się tą chwilą, choć sama miała ochotę po prostu zedrzeć z niego wszystko i zatonąć pod ciężarem jego nagiego ciała. Gdy po wielu tygodniach ponownie ujrzała jego umięśniony tors, zamarła z zachwytu. Wysunęła drżącą rękę i niepewnie dotknęła go, a wtedy Thorin przysunął ją do siebie i pozwolił jej na nowo badać te cudowne rejony, które niezmiennie ją zachwycały. Położył się na górze złotych monet i zmrużył oczy, ledwo wytrzymując rozkosz, jaką dawał mu sam dotyk palców jego ukochanej. W pewnym momencie Luthien zatrzymała się i uważnie spojrzała na niego.
- Dlaczego przestałaś? – zapytał, zdziwiony.
- Pamiętasz, jak ukradłam Bofurowi linę i… związałam cię?
- Jasne, że pamiętam – oczy Thorina zalśniły na samo wspomnienie – Twoje usta… Dotyk… To, co ze mną zrobiłaś…
- Nigdy wcześniej nic tak bardzo nie smakowało mi, jak twoje ciało – szepnęła cicho Luthien – To dziwne, ale nie czułam wstydu, i teraz nie czuję. Zrobiłabym to jeszcze i jeszcze…
- Co stoi na przeszkodzie!? – krasnolud był coraz bardziej zniecierpliwiony.
- Nie mam liny.
- Po co nam przeklęta lina!!!
Thorin wstał i przewrócił Luthien na górę złota. Przylgnął do niej całym ciałem i wpił się w jej usta, namiętnie i wręcz boleśnie. Drażnił jej delikatną skórę swym ostrym zarostem, miażdżąc jej wargi siłą swojego szaleńczo przepełnionego pożądaniem pocałunku. Nareszcie miał ją przy sobie… Miał wrażenie, że zaraz eksploduje z nadmiaru szczęścia i pragnienia, które przez te długie, samotne tygodnie skumulowało się z taką siłą, że teraz nic i nikt nie mógł przeszkodzić mu w połączeniu się z ukochaną.
- Wasza wysokość – zalotnie zamruczała Luthien.
- Słucham cię, kochanie…
- Strasznie tu gorąco, wasza wysokość…
- Coś na to poradzę – odparł Thorin, sadzając dziewczynę i odsuwając się od niej – Teraz wstań.
Luthien posłusznie spełniła rozkaz, czując na całym ciele dreszcze podniecenia. Uwielbiała jego rozkazujący ton i wzrok nieznoszący sprzeciwu…
- Rozbierz się. Powoli, bardzo powoli, o tak… - szeptał krasnolud – W imię Durina, przysięgam że w życiu nie widziałem nic piękniejszego…
- Miało nie być „w imię Durina”, wasza wysokość, tylko w imię waszej wysokości.
- Powtórz to!
- Wasza wysokość…
- Uwielbiam, kiedy tak mówisz… Podejdź do mnie, powoli. Chcę cię oglądać, moja mała…
Luthien posłusznie kroczyła ku królowi, bez wstydu eksponując swe nagie ciało, co przyprawiało Thorina o prawdziwy zawrót głowy. Dziewczyna kusząco rozchyliła usta i oblizała je językiem, odrzucając do tyłu swe długie, płomienne włosy. Powoli przyklękła tuż przy Thorinie i skłoniła mu się.
- Jestem cała do twych usług, wasza wysokość – powiedziała – Spełnię każde twoje życzenie…
- Jesteś… Jakby nie z tego świata. Nieziemska, piękna, tak idealna, a jednocześnie bezwstydna i nieprzyzwoita… Ty nie możesz być realna…
- Jestem, tak jak realna jest nieprzyzwoitość waszej wysokości – odparła namiętnym głosem – Ja i wasza wysokość dobraliśmy się idealnie spośród milionów na tym świecie. Pozwól mi być twą usłużną, najlepszą kochanką, Thorinie… Kochany…
- Na Durina, rób ze mną co chcesz – jęknął – Jestem cały twój…
- Czego więc pragnie twój majestat? Czym mogę sprawić ci przyjemność?
Nie czekając na odpowiedź, Luthien nachyliła się ku niemu i pocałowała go delikatnie. W tym czasie krasnolud pozbył się reszty ubrań i kompletnie nic już ich nie dzieliło, ani odległość, ani materiał. Byli tak blisko siebie, czuli drżenie i gorąco swoich ciał. Luthien pieściła twarz ukochanego, który zupełnie poddał się jej ustom, które wędrowały od jego ust przez całe policzki, czoło, powieki i nos. Dłońmi wędrowała po jego silnych ramionach i plecach, delikatnie drapiąc go, badając palcami ukochane ciało swojego mężczyzny. Wreszcie spojrzała mu głęboko w oczy i lekko pchnęła w tył, a Thorin posłusznie położył się na złocie, czując na plecach przyjemny chłód monet, podczas gdy jego tors opanowały gorące usta Luthien, wyczyniające cuda wraz z jej językiem. Krasnolud zamknął oczy i całym sobą czuł jej dotyk, pieszczoty, które z każdą chwilą były coraz gorętsze. Podczas gdy wargi dziewczyny pieściły jego brzuch, usta zwinnie powędrowały niżej, by dotknąć tego, czego tak bardzo pragnęła… Uśmiechnęła się i spojrzała na rumianą twarz Thorina.
- Czy nie będzie uwłaczało waszej wysokości, jeśli zechcę dotknąć Arcyklejnotu? – zapytała poważnym tonem. Krasnolud popatrzył na nią zamglonym wzrokiem.
- Błagam cię, dziewczyno, zrób to w końcu bo oszaleję…
- Czy król ma specjalne życzenia, wymagania…?
- Tak! – Thorin poderwał się i ścisnął mocno Luthien za ramiona – Chcę ciebie teraz, już! Dość już czekałem, nie przedłużaj tego…
- Proszę nie używać siły wobec kobiety w ciąży!
Krasnolud skapitulował i puścił ją, a wtedy ona z iskrami pożądania w oczach pocałowała jego brzuch, ponownie popychając go na pozycję leżącą. Muskała ustami jego biodra i wewnętrzną stroną ud, a on wariował pod wpływem tego dotyku. Długo specjalnie omijała najczulsze miejsce, by sprawić, że jej ukochany oszaleje z tęsknoty za tą intymną, wyjątkową pieszczotą, którą już kiedyś go obdarowała. Sama jednak nie potrafiła powstrzymywać się już dłużej i z lekkim zawstydzeniem spojrzała na jego podbrzusze. Tak wiele razy widziała go nago, jednak część jej zawsze reagowała niepewnością i wstydem, mimo że kochała Thorina bezgranicznie i uwielbiała każdy fragment jego ciała. I mimo, że zapewniała go, że wstydu nie czuje, jednak on zawsze gnieździł się w tyle jej głowy, i był może nie tyle wstydem przed tak zaawansowaną intymnością, a po prostu obawą, że Thorinowi nie spodoba się to, co mu robi. Subtelnymi, powolnymi ruchami muskała jego męskość nosem, próbując wczuć się i odrzucić wstyd, kiedy nagle spojrzała w górę. Thorin patrzył na nią, jakby chciał jej powiedzieć że jeśli nie chce, nie musi tego robić. Wtedy Luthien pocałowała jego najczulsze miejsce i powoli, z zaangażowaniem pieściła go swymi gorącymi ustami. Krasnolud jęknął głośno i jego głowa opadła bezsilnie na złoto, które z charakterystycznym dźwiękiem spadało w dół. Czuł niesamowitą błogość, kiedy język jego ukochanej kobiety wił się pomiędzy jego udami, doprowadzając do do stanu wrzenia. Uwielbiał to, i w takich momentach czuł, że kocha Luthien o stokroć bardziej niż zwykle, dlatego że tak bardzo oddaje mu się cała do samego końca, że wchodzi w tak niebezpiecznie intymną relację, tak intymną, jakiej nawet nie wyobrażał sobie nigdy przed poznaniem Luthien. Była pierwszą kobietą, która tak naprawdę otworzyła mu drzwi do raju, i on starał się jej rewanżować tym samym, zawsze jej rozkosz była dla niego priorytetem, uwielbiał patrzeć na jej ogarniętą uniesieniem twarz i reakcje jej ciała. Wiedział też, że Luthien tak samo ubóstwia sprawianie mu rozkoszy i podziwianie efektów. Była naprawdę wyjątkowa pod każdym względem… Kiedy pieściła go swymi ustami, Thorin pomyślał, że dla takich chwil, dla takiego życia warto byłoby poświęcić wszystko, całe to królestwo i bogactwa. Choć oczywiście zawsze lepiej mieć i jedno, i drugie… Uśmiechnął się błogo, pomrukując cicho, a Luthien po raz ostatni ucałowała jego czuły punkt i spojrzała na niego z czystym pożądaniem.
- Dlaczego się tak uśmiechasz? – zapytała, oblizując usta, co na Thorina zadziałało niesamowicie wręcz elektryzująco.
- Bo to najlepszy seks w moim życiu – odparł prosto z mostu, a Luthien zaczerwieniła się – Co się stało, kochanie? Zawstydziłaś się?
- Nie, ja tylko…
- Wolisz działać niż mówić? – zapytał, a kiedy przytaknęła, dodał – Ja też. Ale nie ma się czego wstydzić, robisz ze mną co chcesz, jesteś jedyną osobą która ma nade mną władzę, i to taką, jakiej nie mam nawet ja jako król nad moimi poddanymi. Doceń w końcu siebie, moja panno, a teraz połóż się…
Luthien posłusznie spełniła rozkaz. Thorin z żarem w oczach przylgnął do jej ciała. Bez pamięci zatracił się w smakowaniu jej delikatnej, jasnej skóry, całował zachłannie jej piersi, jak gdyby były najpyszniejszą na świecie słodyczą. W końcu zniżył się nieco i kiedy ujrzał jej jeszcze niewielki, ale tak cudownie zaokrąglony brzuch, pożądanie zamieniło się w rozczulenie i bezgraniczną miłość. Obsypał cały jego obszar pocałunkami, raz przy razie, nie było na brzuchu Luthien miejsca którego nie dotknęłyby usta Thorina. Kiedy znów ruszył w górę, do swych ulubionych słodkich wzgórków, Luthien czuła na swym łonie męskość ukochanego, i sugestywnie poruszyła biodrami, zniecierpliwiona. Krasnolud uśmiechnął się lubieżnie.
- Tak bardzo nienasycona – zamruczał – I tak piękna…
- Proszę, nie każ mi czekać. Czekałam już tak długo, cierpiałam bez twojej obecności, bez ciebie… we mnie.
- Moja mała, słodka dziewczynko…
Thorin szybkim, ale ostrożnym ruchem połączył ich znowu w jedność. Po długim czasie ponownie mógł czuć jej bliskość, kochać się z nią tak, jak kiedyś, patrzeć w jej oczy, kiedy mrużą się pod wpływem doznań, które jej ofiarowuje. Luthien przycisnęła go do siebie mocno, ściśle, tak że nie dzieliło ich kompletnie nic. Była spragniona jego bliskości, chciała by nigdy nie rozłączał ich rozgrzanych ciał, chciała zostać tak na wieczność… Czuła jego ruchy, mocne, zdecydowane, coraz szybsze, jego usta na swej szyi, pieszczące ją tak, że czuła się jak w niebie, jego silne dłonie trzymały jej policzki. Luthien w uniesieniu poruszała głową w obie strony, aż w końcu jej usta natrafiły na kciuk Thorina, który dziewczyna w nieświadomym odruchu przygryzła i nie wypuszczała z ust. Jej ukochany, widząc jej reakcję, przyspieszył, czując jeszcze bardziej narastające podniecenie. Była tak cudowna, krucha, drobna, niebiańsko piękna, tak niesamowicie oddana, a w dodatku miała w sobie jego dziecko. JEGO potomka. Zaokrąglony brzuch, który czuł pod sobą, był ich wspólnym dziełem. Nagle poczuł jeszcze większą miłość, jego ukochana wydała mu się tysiąc razy bardziej seksowna niż przedtem, będąc nie tylko niesamowicie gorącą kochanką, ale przede wszystkim najpiękniejszą na świecie matką jego dziecka. Czuł, że za ten piękny dar, który Luthien nosi pod sercem, jest jej winien najwspanialsze doznania, najbardziej rozkoszną z rozkoszy, chciał dać jej wszystko, co tylko potrafi, na co było go stać. A w tak uskrzydlającym stanie szczęścia było go stać naprawdę na wiele… Kochał się z nią jakby miał być to ostatni raz, jakby nie miało być jutra, każdy jego ruch był szaleństwem miłości, która iskrzyła między nimi. Jego czułe usta wyczyniały najróżniejsze wariacje na jej smukłej szyi, dekolcie, pieściły jej piersi z niezwykłą namiętnością, a gdy poczuł że powoli zbliżają się do końca, pocałował ją w tak zarazem czuły i wariacki, tak pełen miłości i czystej żądzy sposób, że Luthien nagle poczuła jak jej ciało ogarnia błoga niemoc, była w stanie tylko przycisnąć do siebie mocniej ukochanego i wpić się w jego usta, obezwładniona niesamowicie silną iskrą rozkoszy, jaką podarował jej Thorin, po raz ostatni zagłębiając się w nią z miłością i pożądaniem. Ich ciała pulsowały, nadal złączone i ściśle do siebie przylegające. Luthien poczuła, jak na jej twarz spada kilka kropel potu z czoła Thorina, ale nie zareagowała, tylko odchyliła głowę do tyłu i usiłowała złapać głębszy oddech. Trwali tak przez dłuższą chwilę, próbując dojść do siebie, po czym krasnolud wsparł się na dłoniach i spojrzał z góry na swą ukochaną. Wyglądała tak pięknie, pociągająco, a zarazem niezwykle niewinnie, że miał ochotę zrobić to jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze… Nachylił się jednak tylko nad nią i złożył subtelny pocałunek na jej rozchylonych ustach. Usiadł tuż obok niej i z dzikością w oczach lustrował jej ciało. Tak bardzo był nią zachwycony… Musiał przyznać, że teraz, kiedy była w ciąży, podobała mu się jeszcze bardziej. Delikatnie dotknął jej brzucha i masował go przez chwilę, po czym nachylił się i pocałował go kilkakrotnie. Luthien w tym czasie otrząsnęła się nieco i uniosła się, wspierając na łokciach. Z rozczuleniem patrzyła na Thorina.
- Mówiłem już, że was kocham? – zapytał. Dziewczyna przytaknęła ze śmiechem.
- Tak, dotąd nie mogłam się o te słowa doprosić, a dziś pobiłeś rekord.
- A mówiłem, że jesteś najbardziej podniecającą, bezwstydną, słodką dziewczynką, jaką spotkałem?
- Jeszcze nie…
- Wiesz, maleństwo – Thorin zwrócił się do brzucha, gładząc go delikatnie – Twoja mama jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Kocham ją tak, jak nigdy nikogo, zresztą myślę, że to przed chwilą poczułaś…
- Skąd wiesz, że to nie chłopiec? – zapytała Luthien. Thorin westchnął i odgarnął jej długie włosy na plecy.
- Marzę o córce – wyznał – Dwóch synów już mam. Chcę mieć piękną królową i piękną księżniczkę, takiego piękna Erebor jeszcze nigdy nie widział…
- Będziemy więc nieprzyzwoicie piękną rodziną – odparła Luthien – Tatuś jest najprzystojniejszym krasnoludem na świecie, a jego synowie to też prześliczne bestie. Tauriel i Esmeralda to również piękne kobiety…
- ŻADNA nie przebije ciebie, kochanie. To MOJA Luthien jest największym cudem Śródziemia, najpiękniejszym klejnotem i…
- Wystarczy – szepnęła dziewczyna, szybko kładąc jego dłoń na swym brzuchu – Czujesz? Jest szczęśliwa, poznała tatusia…
Thorin poczuł delikatny ruch dzieciątka i uśmiechnął się, szczęśliwy. Pocałował swą ukochaną i przysiągł sobie, że od tej chwili będą najszczęśliwszą rodziną na świecie, a powziąwszy to postanowienie, ponownie położył się tuż przy niej i znowu zatracili się w sobie pośrodku wielkiego skarbca, dziedzictwa wielkiego króla Throra, słysząc wokół siebie dźwięk spadających złotych monet…

-------
Notka: Autorem opowiadania jest Kate, która publikuje swoją opowieść na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść oparta jest na postaciach z filmu „Hobbit: Niezwykła podróż” i „Hobbit: Pustkowie Samuga” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
-------

Wywiad z panem Armitage’em dla „The Telegraph”.

$
0
0
W "The Telegraph” ( dzięki Servetus z Me+RA za wzmiankę o tym)  ukazał się wywiad z panem Armitage'em zatytułowany 'I think I'm quite a frightening person', czyli "Myślę, że jestem dość przerażającą osobą”. Wywiad możecie przeczytać tutaj. W wywiadzie tym można przeczytać:
W przeszłości, on opisywał siebie jako osobę nieśmiałą. „Już ani trochę” mówi stanowczo. „To znaczy … jeśli mam być bardzo, bardzo szczery, jestem dużym facetem, i myślę, że czasami jestem dość przerażającą osobą.”

Richard Armitage sfotografowany dla The Telegraph. Zdjęcie autorstwa Dan Burn Forti. Żródło
"Myślę, że jestem dość bezkompromisowy. Nie mogę znieść wygadywania głupot. I w pewnym sensie nieśmiałość jest moją ochroną innych ludzi przed tym. Czuję, że mogę zastraszyć moją wysokością i pełnią mojego głosu. Więc nauczyłem się przez te lata aby tonować to wszystko”.
I jeszcze jeden cytat, tym razem na temat ochrony jego życia prywatnego:

„Myślę, że jeśli ma się rzeczy do ukrycia, to jest poziom stresu w którym ludzie żyją. Myślę, że czytałem gdzieś, że ktoś powiedział, że zajadle chronię swoje prywatne życie, i pomyślałem, cóż nie ma nic zaciekłego w chronieniu prywatnego życia. Myślę, że warte jest by chronić – dla każdego, nie tylko dla kogoś o wysokiej pozycji”.

I o tym dlaczego powrócił na scenę: 


I po 13-tu latach koncentrowania się na filmie i telewizji, powrót na scenę jest wielką sprawą dla niego. „Właśnie dlatego teraz to jest interesujący powrót, dostać się do sali prób i działać: To jest to dlaczego to zrobiłem. Bym zapomniał. Mam naprawdę niesamowite objawienie robiąc to i myślę, że będę innym aktorem, kiedy skończę to”.


Nowy zwiastun do „Into the Storm.”/ „Epicentrum”.

$
0
0
Można go zobaczyć na Instagramie, tutaj. I przyznam się, że kiedy Todd Garner zapowiadał, że zostanie opublikowany nowy zwiastun liczyłam na znacznie więcej. 

Drugi zwiastun do „Into the Storm.”/ „Epicentrum”.

$
0
0
Możecie go zobaczyć tutaj lub poniżej. 


Musiałam zrobić kilka screenów z moim naszym ulubionym aktorem. 






Tydzień z "The Crucible".

$
0
0
A w zasadzie tydzień przy "stage door" z Richardem Armitage'em. Prawdę mówiąc zastanawiałam się, gdy po premierze "The Crucible" pan Armitage spotkał się ze swoimi fanami, o czym wspomniałam tutaj, czy mój nasz ulubiony aktor będzie każdego wieczora wychodził do fanów. 
Jednak on pomimo późnej godziny, po prawie czterogodzinnym spektaklu wychodził do oczekujących na niego fanów rozdając autografy jak również pozwalając robić sobie wspólne zdjęcia. Zawsze będę go za to podziwiać. Sporo tych zdjęć pojawiło się w sieci i ja nie jestem w stanie ich tu zamieścić, zresztą nawet nie mam takiego zamiaru. Za to wybrałam kilka, które mam nadzieję i Was zachwycą. 
Źródło

Źródło
Źródło
Źródło i relacja
Źródło
Źródło
Pojawiły się również zdjęcia pana Armitage’a w roli Johna Proctora, zrobione jak przypuszczam tuż po spektaklu. Możecie je zobaczyć tutaji tutaj.


Richard Armitage jako John Proctor podczas „The Crucible”. - zdjęcia.

$
0
0
Czekałam na takie zdjęcia. Na zdjęcia, które nie są zrobione gdzieś tam z ukrycia, ale oficjalne, zrobione za przyzwoleniem twórców spektaklu. I oto one ukazały się! Richard Armitage jako John Proctor podczas spektaklu „The Crucible”. Wielkie dzięki dla Servetus z Me+RA za info o nich. 





Wygląda na to, że zdjęcia zrobione są podczas prób, bo jakoś nie widzę publiczności, ale mam wrażenie, że niemal słyszę krzyk Proctora.









Źródło zdjęć: tutaj i tutaj

Richard Armitage jako John Proctor- jeszcze jedno zdjęcie.


Na dobry początek tygodnia (#18)…

$
0
0
Jeden poranek z Lucasem Northem….
Richard Armitage jako Lucas North w serialu BBC "Spooks" S8Ep.5/ "Tajniacy"S8Ep.5. Mój screen.


… słodkie przebudzenie…

…. propozycja wspólnej kawy…




… pomysł na śniadanie ;-) …. 



Miłego tygodnia Wszystkim!

Wszystkie zamieszczone tu zdjęcia to moje screeny z serialu.

Richard Armitage i reżyser Yael Farber w the Old Vic theatre- zdjęcia.

$
0
0



Zdjęcia zrobione 26 czerwca tego roku przez Lefteris Pitarakis. Źródło tutaj.


W artykule autorstwa Jill Lewless „Richard Armitage goesfrom 'Hobbit' to 'Crucible'” skąd pochodzą te niesamowite zdjęcia, umieszczono kilka wypowiedzi pana Armitage’a o granej przez niego sztuce. Ja zwróciłam uwagę na tą jego wypowiedź.

"Myślimy, że ‘Och, to część epoki o jakimś rodzaju histerii’, on dodał. (Ale) to jest dzisiaj w cywilizowanych zachodnich społeczeństwach. W Ameryce, w Anglii. To powolne karmienie lękiem, by nastawić sąsiada przeciwko sąsiadowi. I to nie jest tak dalekie jak nam się wydaje".

Moja nowa RA – tapeta na lipiec 2014r.

$
0
0
W lipcu na moim pulpicie będzie gościł ...

... Sir Guy of Gisborne. I chyba zaskoczę tu Wszystkich, bo tym razem nie będzie to sir Guy z drugiego lecz z trzeciego sezonu serialu BBC „Robin Hood”. Prawdę mówiąc nie miałam zbyt wiele czasu, aby zrobić tapetę na ten miesiąc, więc wykorzystałam kiedyś już zrobioną przeze mnie grafikę dodając do niej lipcowe dni. Zrobiłam dwie wersje i jutro a zasadzie dzisiaj sprawdzę, która najlepiej będzie współgrała z moim firmowym komputerem.



"Książę z lawendowych pól", fanfik autorstwa Kate. Część 1.

$
0
0
Jakiś czas temu, Kate podzieliła się tutaj z nami krótkim teaserem swojego opowiadania zainspirowanego postacią Johna Standringa z serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” a granego przez Richarda Armitage’a. 
Richard Armitage jako John Standring w serialu "Sparkhouse" / "Dom na wrzosowisku". Mój screen.



Dziś mam przyjemność opublikować pierwszą część jej fanfika pod tytułem „Książę z lawendowych pól". Mam nadzieję, że tak jak dla mnie i dla Was będzie to przyjemna lektura.


Do Terrington, małej miejscowości w hrabstwie Yorkshire, wróciłam po kilku latach pobytu w Leeds. Wcześniej mieszkałam tu z rodzicami, jednak kiedy poszłam na studia, wyprowadzili się razem ze mną. Ojciec dostał tam propozycję pracy na uczelni, mama łatwo znalazła zatrudnienie w tamtejszym banku. Przez 5 lat w ogóle nie widziałam Terrington na oczy… Zostawiłam tu dobrych znajomych i wielu życzliwych ludzi, których znałam od dziecka. Teraz zamierzałam wrócić…
Jak to się stało? Od razu po zakończeniu studiów dziennikarskich jakimś cudem dostałam pracę w poczytnym czasopiśmie w Yorku. Podejrzewam, że palce mógł maczać w tym mój tata, wolałam jednak myśleć, że przyjęli mnie, bo byłam po prostu dobra. Plusem było to, że mogłam pracować swobodnie, gdzie i kiedy chciałam, ważne żebym jeden lub dwa dni w tygodniu spędziła w redakcji, oddając moje teksty i wprowadzając ewentualne poprawki, choć prawdę mówiąc postęp w sprawach techniki i elektroniki (których nigdy za dobrze nie rozumiałam) był już tak duży, że swobodnie mogłam porozumiewać się z redaktorem naczelnym mailowo. Prawdę mówiąc średnio dało się z tego samodzielnie wyżyć, ale miałam nadzieję na znalezienie jakiegoś dorywczego zajęcia w Terrington, więc moja decyzja o powrocie w rodzinne strony była naturalna. Akurat ludzie, którzy przez 5 lat wynajmowali od nas domek w Terrington, wyprowadzili się. Dlaczego by z tego nie skorzystać? Bardzo chciałam tam wrócić, tam się wychowałam, tam zostawiłam wszystko, co kochałam, moje miejsca, moje wspomnienia… Mój rodzinny dom, który od teraz miał być moim własnym domem.
Kiedy jeszcze jako nastolatka mieszkałam w Terrington, we wsi głośno było o Carol Bolton i jej niezrozumiałej, całkowicie szalonej miłości do Andrew Lawtona. Krótko przed naszym wyjazdem do Leeds, Andrew założył rodzinę, a Carol próbowała namówić Johna Standringa, mężczyznę pracującego na jej farmie Sparkhouse, do małżeństwa. Totalnie zwichrowana historia… John miał sprzedać dom, odziedziczony po dziadku, a pieniądze zainwestować w upadającą farmę Carol. Kiedy już finalizował sprzedaż, Andrew postanowił porzucić wszystko, zabrać Carol i uciec gdzieś daleko. Prawdopodobnie od tamtego czasu nigdy już nie pojawili się w Terrington. Mówiono, że zamieszkali w Portsmouth, niektórzy twierdzili że w Plymouth, jeszcze inni przekonywali że wyjechali aż do Dublina. Jedno jest pewne – zniknęli z życia Terrington, zostawiając właściwie bez słowa wyjaśnienia Johna, który prawdziwie kochał Carol i z dziecięcą wręcz naiwnością dawał się manipulować. Widziałam się z nim kilkukrotnie po ucieczce Carol i Andrew, ale on zamknął się w sobie. Próbowałam z nim rozmawiać, pocieszyć, ale traktował mnie wtedy jak dziecko. Nic dziwnego, miałam dopiero 18 lat, on był o 10 starszy… A ponadto – strasznie skrzywdzony i tak mocno poturbowany przez los. Przez nią… To niesprawiedliwe, John był od zawsze najbardziej nieśmiałym, ale też najlepszym facetem, jakiego znałam, a wszystkie dzieciaki w moim wieku, i młodsze, śmiały się z niego, niektóre dokuczały mu na ulicy. A on… On po prostu pochylał głowę i szedł dalej, jakby czuł że to mu się należy. Byłam wtedy zła, często kłóciłam się z nimi, że tak nie można, że pan Standring zasługuje na szacunek, całe życie ciężko pracuje, a to że jest cichy i mocno zamknięty w sobie, to nie powód żeby go wyśmiewać… Prawdę mówiąc John był nie tylko cichy i skromny, nie tylko zamknięty w sobie, on był chorobliwie nieśmiały, bał się spojrzeć ludziom w oczy, kiedy mówił komuś „dzień dobry”, nigdy nie patrzył na drugą osobę. Jego wstydliwość była wręcz patologiczna, czasem zastanawiałam się, kto go w przeszłości tak mocno skrzywdził, że przez całe życie to się na nim tak mocno odbija… Było mi go żal. Właściwie ludzie szanowali go, choć był zwykłym farmerem, dorabiającym sobie w Sparkhouse, ale jego życie osobiste praktycznie nie istniało. Nikt go nigdy nie zapraszał, nikt nie interesował się nim za bardzo… Kiedy żył jeszcze ojciec Carol, utrzymywali kontakty, wprawdzie raczej na gruncie współpracy, ale to była jedyna osoba z którą John tak naprawdę mógł porozmawiać. Kilka razy próbowałam namówić rodziców, aby zatrudnili go do jakichś prac przy domu, ale zawsze patrzyli na mnie dziwnie i nie rozumieli, o co mi chodzi. A ja tak bardzo chciałam nawiązać kontakt z tym niesamowicie smutnym, ale przejmująco dobrym człowiekiem… Na szczęście udało mu się anulować finalizację sprzedaży jego domu i ostatecznie został w nim, ale stracił pracę w Sparkhouse, kiedy Carol wyjechała. Kilkanaście dni po niej, i my wyprowadziliśmy się do Leeds, i tak naprawdę straciłam kontakt z Terrington, z Johnem, choć często zastanawiałam się, co u niego, jak żyje i czy udało mu się znaleźć pracę… Ale, wstyd przyznać, na drugim roku studiów zupełnie o nim zapomniałam. Wspomnienia wróciły, kiedy postanowiłam wrócić do mojego rodzinnego domu…
Prawdę mówiąc John intrygował mnie nie tylko swoją nieśmiałością i dobrocią. Pod maską tego zaniedbanego, źle ubranego, dużego farmera o przydługich, kędzierzawych włosach krył się czuły, kochający i delikatny mężczyzna. Pomimo młodego wieku zawsze to widziałam. W każdym momencie, kiedy udawało mi się uchwycić jego spojrzenie, czułam jak przechodzą po mnie iskry. Niezaprzeczalnie był przystojnym facetem, tylko zaniedbał się tak, że nikt tego nie dostrzegał. A ja, wracając teraz do Terrington, chciałam go znowu zobaczyć…
Kiedy przyjechałam na miejsce, rodzina, która wynajmowała od nas dom, już na mnie czekała. Byli spakowani do wyjazdu, więc oddali mi tylko wszystkie komplety kluczy, objaśnili co i jak pozmieniali, i zaczął się nowy rozdział w moim życiu. W końcu byłam w swoim domu… Terrington. Miejsce cudowne z wielu powodów. Najpiękniejszym było Yorkshire Lavender, czyli ogromna plantacja lawendy. Miałam ogromne szczęście, bo właśnie kończył się czerwiec i wielkie pola z dnia na dzień były coraz bardziej fioletowe. Nie mogłam się już doczekać, aż pobiegnę tam i utonę w tych cudownych kwiatach… Ale najpierw musiałam przywitać moją wioskę! Ubrałam zwiewną, kwiecistą sukienkę, sandałki na wysokim koturnie i z rozpuszczonymi włosami pobiegłam na ulicę. Zewsząd witały mnie radosne okrzyki tak dobrze znanych mi ludzi; widocznie, mimo tego że wyrosłam, i może nawet trochę wyładniałam, poznawali mnie.
- Katie! Catherine Newman wróciła, wielkie nieba! – krzyczał mój ulubiony cukiernik, który zawsze wołał mnie do swojego sklepu na darmowe ciastko – Moje dziecko, gdzieś ty się podziewała!?
- To tu, to tam, panie Jackman – odparłam ze śmiechem – Skończyłam studia i wróciłam do was! Nie potrzebuje pan czasem pomocy? Mam etat w redakcji, ale nie utrzymam z tego domu, potrzebuję pracy.
- Powoli słońce, powoli! Najpierw wejdziesz na kremówkę, tak dobrej nigdy nie jadłaś!
Cały pan Jackman… Nigdy nie pozwolił, bym przeszła obok cukierni i nie spróbowała jego łakoci. Siedziałam w jego sklepiku przy ladzie i opowiadałam mu, co robiłam przez te wszystkie lata, on zrelacjonował mi wszystko, co działo się w Terrington, i ostatecznie szczęśliwie się złożyło, że pan Jackman potrzebował pomocy w cukierni przez 4 godziny dziennie. Nie sądziłam, że sprawy ułożą się tak idealnie! Nie dość, że wróciłam do siebie, to jeszcze praca sama mnie znalazła! Nie mogłam być bardziej szczęśliwa. A właściwie… Mogłam. Tylko musiałam trochę poszukać.
Kiedy już pożegnałam się z panem Jackmanem, ruszyłam dalej. Miłe, starsze panie, pamiętające mnie jeszcze jako dziecko, z sympatią witały się ze mną i pytały, co u moich rodziców. Musiałam przyznać, że ani miejsca, ani ludzie się prawie w ogóle nie zmienili. Koledzy i koleżanki z mojej dawnej klasy już mieli swoje rodziny, część wyjechała stąd na stałe… Tylko ja, wieczna niedostępna panna, wróciłam z sentymentu na stare śmieci. Wolałam to, niż w wieku 20 lat już być stateczną żoną z dziećmi i kłócić się z niedojrzałym jeszcze mężem o bzdury życia codziennego. To nie ja, to nie moje życie. Ja chciałam żyć pełnią życia, robić to co kocham, a kiedy spotkam tego jedynego… Wtedy razem z nim będę żyć pełnią życia. Tak wtedy myślałam, i wcale się wiele nie myliłam…
Właśnie przechodziłam obok kościoła, i właściwie chciałam wejść na chwilę do księdza, kiedy przez budynkiem zobaczyłam…
- John! – krzyknęłam, biegnąc do niego. Po drodze potknęłam się o jakiś kamień i już bym upadła, gdyby nie podtrzymały mnie jego silne dłonie – John, Boże, jak miło cię znowu widzieć…
- Kate… To ty… Dawno cię nie widziałem – odpowiedział, jakby z lękiem odsuwając się ode mnie.
- John co u ciebie, co robisz, gdzie pracujesz, jak się masz!?
- Wszystko w porządku – mruknął – Przepraszam, ale obiecałem księdzu… Muszę naprawić drzwi kościoła.
- John tak się cieszę że cię widzę! – krzyknęłam jeszcze za nim, kiedy nerwowym krokiem odchodził ode mnie. Zrobiło mi się tak smutno, on się w ogóle nie zmienił… Zrezygnowana poszłam prosto do księdza, mając nadzieję że może on powie mi coś więcej o kondycji psychicznej Johna.
- Moja droga Katie, tyle lat! – ucieszył się duchowny – Co cię tu sprowadza?
- Zamieszkam tu. Odebrałam dziś dom od tamtej rodziny, chcę tu mieszkać, pracować… Mam etat w gazecie w Yorku, a dodatkowo pan Jackman przyjął mnie dziś na 4 godziny dziennie. Mam zacząć od 1 lipca.
- Cudownie, moje dziecko! Tak się cieszę…
- Proszę księdza, ja… Tak właściwie chcę o coś zapytać. John… U niego wszystko w porządku?
- Katie, wiesz że nie mogę zdradzać tajemnicy spowiedzi!
- Absolutnie nie o to mi chodzi! Proszę o tyle, ile może mi ksiądz powiedzieć.
- Dlaczego o niego pytasz? – zapytał podejrzliwie duchowny.
- Zawsze go lubiłam. Zawsze martwiłam się o niego i uważałam za niesprawiedliwe, że spotkało go tyle złego ze strony Carol… W ogóle ze strony ludzi. Jak on sobie radzi?
- Cóż… Po jej wyjeździe dużo z nim rozmawiałem. Nie patrz tak, nie mogę ci powiedzieć wszystkiego – zastrzegł – Ale kochał ją, o tym wiedzą wszyscy. Był początkowo przekonany, że to jego wina, że za słabo się starał, i dlatego wyjechała… Długo zajęło mi przekonywanie go, że jest dobrym człowiekiem i to on został skrzywdzony. Ale rana pozostała, i o ile ty pamiętasz go jako nieśmiałego, wstydliwego chłopaka, to teraz jest gorzej.
- Mój Boże, biedny John… Co on teraz robi, gdzie mieszka?
- Mieszka w domu po swoim dziadku, został tam, wiesz że udało się anulować transakcję. Prawdę mówiąc, pomógł mu pan Lawton…
- Ojciec Andrew? – zdziwiłam się.
- Tak, do teraz są wściekli na syna, że tak postąpił. Pan Lawton postanowił, że chociaż tak może zmazać część win Andrew. Użył swoich kontaktów, i udało się zachować dom Johna.
- To miłe z jego strony… A gdzie pracuje John?
- Katie, jesteś bardzo ciekawska… Dlaczego on cię tak interesuje?
- Po prostu martwię się o niego. Powie mi ksiądz? Bo na Johna chyba nie mam co liczyć, wątpię czy odpowiedziałby mi na pytanie „która godzina”.
- Zmieniło cię to twoje dziennikarstwo, dziecko, kiedyś byłaś taka cicha i wstydliwa…
- Chyba jeden John w parafii księdzu wystarczy, prawda? – zapytałam ostro, ale po chwili zorientowałam się, że może nie było to zbyt grzeczne – Przepraszam, ale ja naprawdę się o niego martwię. Często o nim myślałam.
- Rozumiem… I podziwiam cię. Mało jest tu osób, które prawdziwie przejmują się losem drugiego człowieka. John pracuje na farmie starego Freemana, i okazjonalnie dorabia sobie to tu, to tam. Wiąże koniec z końcem, martwi mnie tylko jego samotność…
- Proszę się nie martwić, proszę księdza, już ja mu zapewnię rozrywkę – zapewniłam, mając jednak na myśli zgoła co innego, niż sądził nasz poczciwy dobrodziej. Tak, odkąd zobaczyłam go tu przed kościołem, pragnęłam go mocno. To dziwne, to uczucie trafiło mnie nagle jak piorun z jasnego nieba, ale taka była prawda: chciałam uszczęśliwić Johna.
- O jakiej rozrywce mówisz, droga panno? – ksiądz spojrzał na mnie podejrzliwie.
- No chyba ksiądz rozumie, mały remont, malowanie domu… Nie dam rady sama – wybrnęłam zwinnie z krępującej sytuacji.
- Oczywiście… Masz dopiero 23 lata – powiedział tonem, jakby przejrzał moje myśli na wylot i chciał mnie skarcić.
- Proszę się nie martwić, nie zamierzam wykorzystać Johna – odparłam prosto z mostu – Po prostu go lubię i chcę, żeby mi pomógł. Przepraszam, muszę już iść.
- Z Bogiem, drogie dziecko, z Bogiem…
Wyleciałam przed kościół jak z procy, i znowu potknęłam się o ten sam kamień. Niestety, John nie zdążył podbiec i upadłam, na szczęście tylko lekko zdzierając sobie kolano.
- Nic ci nie jest? – zapytał, pochylając się nade mną – Zawołam księdza…
- Nie John, nie potrzebuję jeszcze ostatniego namaszczenia – roześmiałam się, a on spuścił głowę ze wstydem. W myślach skarciłam siebie, że postępuję za szybko i są żarty, od których mogłabym się powstrzymać – John, mógłbyś mi pomóc? Wprowadzam się do naszego domu, myślę że przydałoby się pomalować przedpokój i sypialnię, reszta pokoi na razie wygląda dobrze. I coś jest nie tak z oknem w kuchni, jest jakieś luźne. Gdybyś nauczył mnie też obsługiwać kosiarkę do trawy, byłabym dozgonnie wdzięczna.
- Pomogę ci – odparł krótko, a po chwili zastanowienia dodał – Sam będę kosił ci trawę.
- John, daj spokój, to tylko trawa, a nie rąbanie drzew. Oczywiście za wszystko ci zapłacę, żeby była jasność.
- Kate, pomogę ci, już powiedziałem – powtórzył dobitniej, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że nie weźmie za to ani grosza. Ale znów jakby się zawstydził i spuścił wzrok, uroczo mrugając oczami. Miał niesamowity dar, nie chciał tego ale uwodził mnie nimi. Tymi błękitnymi, smutnymi oczami. Uwodził mnie zresztą nieświadomie całym sobą, tak bardzo chciałam go przytulić… Ale przecież nie mogłam! Spłoszyłby się od razu. Zresztą, nie mogłam tego zrobić tuż pod nosem księdza…
- John, w takim razie zapraszam cię dziś popołudniu na herbatę – wypaliłam, próbując oddalić od siebie grzeszne myśli – Przyjdziesz?
- Przyjdę skosić ci trawę – odparł, w ogóle na mnie nie patrząc, po czym wstał i odszedł, rzuciwszy tylko krótkie – Na razie!
To było niesamowicie karykaturalne: młoda, ładna dziewczyna w cienkiej, krótkiej sukience siedziała na chodniku przed kościołem ze zdartym kolanem, a pewien mężczyzna właśnie najzwyczajniej w świecie odchodził, zawstydzony! Zwątpiłam w tej chwili w swoją kobiecość, pozbierałam siebie i moją dumę z chodnika, otrzepałam sukienkę z pyłu i wróciłam do domu. Nerwowo przygotowywałam się na przyjście Johna, choć tak naprawdę nie wiedziałam, czego mam po tej wizycie oczekiwać. Zaraz, przecież miałam iść na lawendowe pola! Chryste, John tak zawrócił mi w głowie że nawet o tym nie pomyślałam… Nie mogę! Lawenda poczeka, teraz John. Przecież ja nawet nie miałam nic do herbaty, żadnego ciasta, co ze mnie za oferma… Szybko pobiegłam do cukierni pana Jackmana.
- Błagam o pomoc – krzyknęłam na samym wejściu, kiedy zobaczyłam moją dawną sąsiadkę – O, dzień dobry pani Turner! Panie Jackman, ma pan jeszcze te kremówki?
- Mam, Katie, a coś ty taka zabiegana?
- Mam zaraz gościa a jestem kompletnie nieprzygotowana! – powiedziałam na jednym wydechu – Niech mi pan włoży kilka kawałków. I może jeszcze te ciastka czekoladowe! Mam nadzieję że lubi czekoladowe…
- Kto, Katie? – zaciekawił się mój przyszły pracodawca.
- Mój gość – odparłam, czekając tylko na to aż poda mi moje ciastka – Dziękuję, jutro z rana do pana wpadnę. Do widzenia!
Szybko wybiegłam z cukierni, a kiedy już prawie byłam w domu, wpadłam na dawnego kolegę ze szkoły, Paula Turnera.
- Paul… Cześć! – bąknęłam, zupełnie się go nie spodziewając. Paul wyszczerzył zęby w ogromnym uśmiechu.
- Katie! Moja kochana Katie, jak się masz! Gdzie się podziewałaś przez te lata!?
Chłopak rzucił się na mnie, ściskając mnie i wycałowując w oba policzki za wszystkie czasy. Poczułam się strasznie dziwnie, bo przez całą ostatnią klasę chodził za mną i prosił, żebym została jego dziewczyną. Nie chciałam, nie w głowie mi wtedy byli chłopcy, szczególnie tacy w moim wieku. Byli tak nudni, przewidywalni i w ogóle nie pociągający. Ja już wtedy pragnęłam ognia i wyzwań, a nie pseudoromantycznego chodzenia za rękę po lesie i ukrywania się przed wszystkimi, jak to robili wszyscy rówieśnicy. Tak to wtedy postrzegałam, jako siedemnastolatka. Teraz moje poglądy może nieco się zmieniły, ale nadal nie gustowałam w chłopakach takich, jak Paul. Nadal pragnęłam wyzwań, tylko że wydawało się, że moje aktualne wyzwanie będzie wymagało ogromnej cierpliwości i bardzo długiego wytrzymywania w samym trzymaniu za rękę…
- Hej, Katie, co się tak zamyśliłaś? – irytujący głos Paula wyrwał mnie z zamyślenia.
- Przepraszam, mam za chwilę gościa… Paul tak się cieszę że wróciłam, że cię spotkałam, ale porozmawiamy innym razem, dobrze?
- Może wpadłabyś wieczorem do mnie?
- Wybacz, mam inne plany… Paul, odezwę się.
Odwróciłam się i z ulgą poszłam do domu. Paul był ostatnią osobą, którą miałam ochotę spotkać. Teraz po głowie chodził mi tylko John… Wszystko przygotowałam, herbata w dzbanku, ciastka na stole, z ogródka zerwałam jeszcze kilka kwiatków i postawiłam je w wazonie… Chyba wszystko. A moja sukienka, pewnie jest ubrudzona po upadku przed kościołem! Szybko pobiegłam do lustra; na szczęście wszystko było w porządku. Poprawiłam tylko nieco włosy i w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Boże, nie mogłam niczego zepsuć, musiałam zachować się w miarę normalnie, żeby go nie wystraszyć… Powoli otworzyłam drzwi.
- Cześć – powiedział, wbijając wzrok w swoje buty.
- Cześć, John – odpowiedziałam spokojnie – Wejdź, proszę.
- Kate, powiedz tylko gdzie masz kosiarkę…
- Prawdę mówiąc to… Jeszcze nie wiem – uśmiechnęłam się do niego – Lokatorzy trochę tu pozmieniali, a ja dopiero co weszłam i sporo się naszukałam, zanim znalazłam herbatę. Proszę John, wejdź, napijemy się i wtedy poszukamy kosiarki.
- Nie powinienem wchodzić, skoszę trawę i…
- John! Na litość boską, wróciłam tu po 5 latach i jesteś jedyną sensowną osobą, z którą można porozmawiać, nie uciekaj mi, tylko po prostu usiądź i pogadaj ze mną… jak przyjaciele.
- Nie mam przyjaciół – bąknął nieśmiało, a ja znowu poczułam się jak kretynka. Kolejny raz go uraziłam!
- No to właśnie masz – próbowałam naprawić sytuację, a on W KOŃCU spojrzał na mnie.
- Nikt nigdy do mnie tak nie powiedział – szepnął po chwili krępującej ciszy.
- John, daj spokój, jesteś młodym, fajnym facetem, zasługujesz na to żeby mieć przyjaciół. Fakt, zawsze mogłeś trafić lepiej niż na mnie, ale nie jestem chyba taka najgorsza – paplałam co mi ślina na język przyniosła, byle tylko zatrzeć jakoś złe wrażenie, które mogłam wywrzeć.
- Nie mów tak o sobie – powiedział z poważną miną – Jesteś… miła, ładna, wszyscy cię lubią i szanują. Skończyłaś studia, jesteś mądra i…
- Och John, przesadzasz. Z nas dwojga ty masz większe serce. Jesteś po prostu za dobry dla nich wszystkich – machnęłam ze złością ręką w kierunku wioski, wskazując na oddalone nieco domy. John zmieszał się.
- Kate, co z kosiarką – nieporadnie próbował zmienić temat, ale ja otworzyłam drzwi jeszcze szerzej i gestem zaprosiłam go do środka.
- Wejdź, albo sama skoszę tę trawę.
W końcu uległ i dał się zaprosić. Milczał i nerwowo mrugał oczami, kiedy nalewałam mu herbaty do filiżanki. Zdołałam zauważyć, że dłonie strasznie mu drżą. Nie był w stanie unieść filiżanki do ust, by odrobinę nie rozlać.
- Boże, przepraszam – zerwał się z krzesła, czerwieniejąc natychmiast – Nie chciałem, naprawdę przypadkiem…
- John! Spokojnie, wszystko w porządku, usiądź proszę.
- Dlatego nie mam przyjaciół, nie potrafię się zachować, nawet herbatę zawsze rozleję…
- Do cholery ciężkiej, przestań! – krzyknęłam, bo serce bolało mnie widząc, jak mocno ten człowiek nie wierzy w siebie – John, ja też jestem niezdarą. W samym zeszłym tygodniu poplamiłam mojej mamie 4 obrusy, stłukłam 2 szklanki i wylałam na podłogę całą whisky mojego ojca. Jeśli będzie ci raźniej, proszę! – ostentacyjnie przechyliłam moją filiżankę i wylałam jej zawartość na obrus – Mam to samo. Tylko że ja jestem niezdarna z natury, a ty strasznie czymś się denerwujesz i ręce trzęsą ci się niesamowicie. John, co się dzieje?
- Kate, ja… Ja po prostu nie chcę…
- Czego nie chcesz?
- Nie chcę, żeby mnie tu widzieli, żeby… To niestosowne, nie powinno mnie tutaj być. Będą mówić o tobie różne rzeczy…
- John… John! – uniosłam głos – Spójrz na mnie. Czy wyglądam, jakbym przejmowała się tym, co powie na mój temat stara Freemanowa albo pani Turner? Czy wyglądam na osobę, która przejmuje się tym, czy pani Smith z warzywniaka rozgada na mój temat plotki, że spraszam do siebie mężczyzn? John, to jest moje życie, nasze życie, nie ich. Masz prawo tu być, bo JA tak chcę. Chcę twojego towarzystwa, wróciłam tu po 5 latach i właśnie ciebie poprosiłam o pomoc. To chyba powinno ci dać jasno do zrozumienia, że chcę się z tobą przyjaźnić. Nie mam tu nikogo oprócz ciebie, komu mogłabym ufać.
- Kate, my się w ogóle nie znamy…
- Jakoś pamiętasz, jak mam na imię! I nie zapomnij, że ja bardzo chciałam cię poznać. Przypominasz sobie? 5 lat temu, po tym jak… jak ona cię zraniła. Próbowałam nawiązać z tobą kontakt, jako jedyna osoba w tej piekielnej wsi, ale ty mnie odrzuciłeś. A ja chciałam być twoją przyjaciółką.
- Przepraszam, nie wiedziałem że cię urażę… Katie, przepraszam…
- John, po prostu przestań przepraszać i pozwól mi być twoją przyjaciółką, dobrze? Albo inaczej, człowieku o ogromnym sercu: proszę cię, ty bądź moim przyjacielem. Może tak lepiej to dla ciebie zabrzmi. Ja ciebie potrzebuję, rozumiesz? Wiesz, różne męskie sprawy, naprawa kranu, rozpalanie w piecu – dodałam, aby John nie pomyślał, że potrzebuję go w innej kwestii, choć tak naprawdę o to mi głównie chodziło – Tak jak obiecałam pod kościołem, będę płacić ci za wszystko.
- Kate, ledwo przyjechałaś, zaczynasz życie, nie możesz bezsensownie wydawać pieniędzy na płatnego parobka – powiedział, a mnie krew wzburzyła się na to, jak sam siebie nazwał – Ja chcę ci pomóc, jak… przyjaciel.
Ochłonęłam. Naprawdę zrobiło mi się lżej, kiedy usłyszałam to słowo z jego ust…
- Dziękuję ci, John. A teraz proszę, usiądź i wypij herbatę. Kupiłam u pana Jackmana pyszne kremówki, musisz spróbować…
Nie posiedzieliśmy za długo, bo John aż palił się do roboty. W 5 minut wypił herbatę, zjadł ciasto i ruszył na poszukiwanie kosiarki. Przebrałam się szybko, bo sprzątanie ogrodu w zwiewnej, jasnej sukience nie było najlepszym pomysłem. Weszłam do warsztatu, który mój tata wybudował sobie za domem, tam John już szukał odpowiednich narzędzi. Stanęłam w drzwiach, patrząc jak swoimi silnymi dłońmi przekłada zbędne rzeczy na bok, intensywnie czegoś poszukując. Był naprawdę uroczy, taki nieporadny i zagubiony, ale w tym wszystkim niesamowicie pociągający, nawet pomimo ubrań, które absolutnie do eleganckich nie należały. Stare, znoszone dżinsy, niezdarnie pozszywane na kolanach i postrzępione u dołu, szara, rozciągnięta koszulka, a na niej jakaś okropna, robocza kurtka, którą nie wiem po co założył w środku gorącego lata. Czułam jednak, że pod warstwą tych ubrań kryje się niesamowite ciało i przystojny mężczyzna. Wiedziałam, byłam przekonana że w Johnie drzemie wulkan, który trzeba tylko odpowiednio… pobudzić. Boże, nachylił się do samej podłogi, wyciągając z szafki skrzynkę z narzędziami, a dżinsy tak niesamowicie opięły jego kształtne pośladki… Co się ze mną stało, ledwie zobaczyłam go po 5 latach a moje hormony wariowały, co prawda zawsze go lubiłam i miałam do niego słabość, mimo że on raczej mnie ignorował, ale nigdy nie sądziłam, że aż tak zacznie na mnie działać! Wtedy byłam, powiedzmy to szczerze, dzieckiem, nieopierzoną małolatą, która prawie w ogóle nie interesowała się męską częścią populacji, ale w ciągu tych kilku lat wyrosłam, dojrzałam i stałam się naprawdę pewną swoich potrzeb i przekonań kobietą. Chyba nawet nie wyglądałam źle, w każdym razie lubiłam siebie, i lubiłam podkreślać moje mocne strony. Teraz na przykład założyłam krótkie spodenki i przewiewną bluzkę na ramiączkach, i stałam w drzwiach chyba 3 minuty, zanim John spostrzegł, że nie jest sam. Kiedy odwrócił się, najpierw wytrzeszczył oczy, i sama nie wiedziałam co przedstawia jego wyraz twarzy: obrzydzenie, zażenowanie? Zaraz potem nerwowo spuścił wzrok, czerwieniąc się mocno. Co jest, do cholery? Czy według zaściankowych przekonań mieszkańców tej wioski wyglądałam nieprzyzwoicie!? Może w wieku 23 lat powinnam ubierać się od stóp do głów w ciemne kolory, najlepiej długie spódnice i dziergane swetry? Co jest nie tak z tym facetem…
- John… John? – odezwałam się – Coś nie tak?
Zerknął na mnie spode łba i znowu spuścił wzrok.
- Nie mogę znaleźć zapasowych ostrzy do kosiarki – mruknął.
Kłamał. Chodziło mu o mnie. Nie jestem głupia i widziałam doskonale, jak na mnie spojrzał… Podeszłam do niego i tuż przed nim schyliłam się, wypinając się tak bardzo jak tylko moja ograniczona kondycja fizyczna mi pozwalała. Udawałam, że szukam ostrzy, kiedy zachwiałam się i wpadłam na niego. Pewnie przewróciłabym się na stertę gratów, gdyby nie przytrzymał mnie w talii i nie postawił do pionu. Czując na sobie jego dłonie, obróciłam się przodem do niego i z wdzięcznością spojrzałam z jego smutne, niebieskie oczy. Oczywiście, znowu zaczął nimi nerwowo mrugać – zawsze intrygowała mnie ta jego reakcja, choć musiałam przyznać że jego mruganie było absolutnie słodkie i urocze. Nadal trzymał mnie w talii, mimo że spokojnie mógł mnie puścić, przecież stabilnie stałam już na podłodze i ani myślałam po raz kolejny się przewracać. On jednak sprawiał wrażenie, jakby nie chciał dopuścić do tego, aby coś mi się stało. Usta miał zaciśnięte, a byłam tak blisko, że pragnęłam tylko rozluźnić ten uścisk jego warg, posmakować ich, pocałować tego niesamowitego mężczyznę, jednak nie mogłam sobie na to pozwolić, wiedziałam że zdenerwowałoby go to, spłoszyło i zawstydziło, a tego przecież nie chciałam.
- Dziękuję, uratowałeś mi życie –powiedziałam wesoło – A przynajmniej moje drugie kolano.
- Kate, poradzę sobie. Odpocznij po podróży – odparł nerwowo, puszczając mnie. Zaprotestowałam.
- John, chcę nauczyć się obsługiwać kosiarkę.
- Może… Może następnym razem, dobrze?  Dziś poradzę sobie sam, chcę… Przepraszam cię, za 2 godziny muszę być u pana Freemana.
- Nie wiedziałam, nie prosiłabym cię o to gdybym wiedziała że jesteś zajęty…
- Nie, Kate! Ja chcę ci pomóc, skoszę dziś trawę i przygotuję wszystko na jutro.
- A jutro… Co zamierzasz robić? – zapytałam, uśmiechając się do niego tak słodko, jak tylko potrafiłam.
- Wspominałaś o malowaniu – mruknął poważnie – Do południa jestem u Freemanów, mógłbym przyjść do ciebie jakoś o 1 popołudniu, przebiorę się tylko szybko i coś zjem.
- Jasne… Będę czekać – rozpromieniłam się – Postaram się wszystko przygotować, przesunę meble i…

- Nie rób tego sama – poprosił z rozbrajającym wzrokiem. Wzruszyłam tylko ramionami i zostawiłam go. Nawet nie wiedziałam, co mogłabym w tym momencie powiedzieć, żeby zabrzmiało to mądrze, i żebym nie wyszła przed nim na jakąś napaloną małolatę, choć tak właśnie się czułam. Niesamowicie go pragnęłam, i może nawet bardziej podniecała mnie wizja wykrzesania z niego ognia, wizja zmiany jego charakteru i odrzucenia jego nieśmiałości i wstydliwości, niż sam fakt że przespałabym się z nim. Nie, absolutnie nie chodziło o sam seks. Ja po prostu czułam, że mogę mu pomóc, że chcę mu pomóc uporać się z samym sobą. Uporać się z tym, jak niesprawiedliwie został przez los potraktowany. Przede wszystkim czułam, że ten niepozorny, nieśmiały mężczyzna znaczy dla mnie bardzo wiele…


-----
Notka: Autorem opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. 
-----

The Crucible- Press Night.

$
0
0
Jak zapewne wiecie, wczorajszy spektakl „The Crucible”  w The Old Vic Teatre był dość wyjątkowym, ponieważ na fotelach dla widzów zasiedli krytycy teatralni. Tutaj, tutajtutaj  i tutaj możecie przeczytać recenzje dotyczące gry mojego naszego ulubionego aktora, Richarda Armitage’a a zebrane przez RichardArmitageCentral.

Richard Armitage jako John Proctor w szutce "The Crucible". Źródło i recenzja


















Pozwolę sobie przytoczyć tu jedną, napisaną przez Charlesa Spencera w The Telegraph.


Richard Armitage najlepiej znany z dramatów telewizyjnych oraz z filmów “Hobbit”, okazał się porywającym aktorem scenicznym, o płonącym spojrzeniu i usprawiedliwionej furii dotyczącej jego osoby, jak również manifestujący przyzwoitość. Jego głębokie poczucie winy spowodowane przez jego krótki romans z Abigail, która okazała się jego nemezis było mocno uchwycone. A jego ostateczne pojednanie z żoną, pięknie zagraną przez Annę Madeley, która przyznaje, że ma swój udział w ich problemach, okazuje się niezwykle intymny i poruszający.

Muszę przyznać, że zastanawiałam się czy pan Armitage wyjdzie, jak przez ostatnie wieczory po spektaklu do swoich fanów przy "stage door". Jednak, on nie zawiódł i znów spotkał się z fanami.
Źródło
Źródło


Pojawiły się również zdjęcia zrobione przez profesjonalistów, kilka z nich, te z GettyImages, możecie zobaczyć poniżej. Inne RexFeatures- tutaj, Wooller- tutaj i APImages- tutaj.

Viewing all 1083 articles
Browse latest View live