Czyli krótki wywiad mojego ulubionego aktora z okazji premiery spektaklu „Love, love, love” w reżyserii Michaela Mayera. Całość możecie przeczytać tutaj.
Ja wybrałam dwa fragmenty.
„To jest pierwsza dla mnie, ale to przyjemna sztuka. To jest dobra sztuka. Jest w niej kilka ważnych tematów, ale jednocześnie dużo zabawy. Przez cztery tygodnie będąc w sali prób myślę, że śmiałem się codziennie, co było prawdziwie krzepiącym” –dodał. „Od dłuższego czasu chciałem pracować z Michaelem Mayerem. Również byłem wielbicielem prac Mike’a Bartletta od pewnego czasu, więc myślę że możliwość pracy nad brytyjską sztuką w amerykańskim kontekście była naprawdę dobra, chciałem również przez chwilę pracować w Roundabout, więc te wszystkie trzy rzeczy jakby spadły w jedno miejsce”.
O radości mieszkania w Nowym Jorku.
„Jest super. Miło jest móc wyjść z domu, wsiąść do metra i dotrzeć do 42-giej Ulicy aby dostać się do pracy. To jest trochę jak sen dla aktora. Muszę uszczypnąć się każdego dnia. Więc tak, kocham to. To bardzo ekscytujące” – on zauważył.
A skoro za cztery godziny odbędzie się premiera „Love, love, love” nie pozostaje mi nic jak życzyć mojemu ulubionemu aktorowi „połamania nóg” - Break a leg dear Mr.Armitage!