![]() |
Richard Armitage jako sir Guy w serialu BBC "Robin Hood"S2Ep.13.Screen Ani. |
Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść, "Czarny anioł" zainspirowana jest postacią Sir Guy'a Gisborne granego przez Richarda Armitage'a w serialu BBC "Robin Hood" i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
***
Poprzednia, szósta część tutaj.
Nikt nie widział, jak Guy popołudniu dosiada konia i jedzie do Derby. Chciał pozostać niezauważony, potrzebował czasem chwili oddechu i samotności – szczególnie, jeśli chodziło o wizytę u Annie. Jak zawsze wziął ze sobą sakiewkę złota; nie planował zabawić tam długo, chciał tylko rzucić jej pieniędzmi i wyjść, wrócić do Nottingham, by w ramionach Anastazji spędzić kolejny, upojny wieczór. Tego właśnie potrzebował. Nie bardzo uśmiechało mu się, by jechać do Annie, ale powinność była dla niego priorytetem. Duma nakazywała mu, by opiekować się byłą kochanką i dzieckiem, które spłodził. Nie, nie umiał i nie chciał nazywać go synem. To było dla niego zbyt wiele. Jednak teraz, gdy zauważył Annie klęczącą przed chatką i trzymającą w dłoni lichy krzyżyk zrobiony z dwóch patyków, ogarnęło go dziwne uczucie. Czyżby coś się stało…?
- Annie! – zeskoczył z konia i podbiegł do niej.
Podniosła wzrok z niedowierzaniem, jakby nie spodziewała się, że go zobaczy.
- Sir Guy – jęknęła głosem pełnym cierpienia – Boże, dlaczego to na mnie spadło…
- Annie, spokojnie – przyklęknął obok niej – Co się stało? Gdzie Seth?
- Panie, on…
Z żałością wzniosła wzrok ku górze i podała Gisborne’owi krzyżyk. Rycerz patrzył na związane słomą patyki i przez chwilę nie wiedział, co myśleć. Wielkie łzy płynące po twarzy kobiety uświadomiły mu, że coś niedobrego musiało stać się z jego… jego dzieckiem. Pierwszy raz poczuł, że to małe stworzonko naprawdę było JEGO!
- Przestań płakać – powiedział, zniecierpliwiony – Mów, co się stało. Mów!
- Panie, nasz synek umarł – odparła cicho – Nie żyje…
Poczuł, jakby ktoś uderzył go w twarz. Słowa, które wypowiedziała, dźwięczały mu w głowie niczym nieznośny dzwon, którego niczym nie mógł uciszyć. Nie żyje… Nie żyje. Mały chłopiec, który niczemu nie był winien, który urodził się przypadkiem, wbrew woli swojego ojca, którego nawet nie chciał dotykać czy na niego patrzeć – nie żyje. Myślał, że znowu zobaczy go, usłyszy jego denerwujący płacz, krzyk, a tu martwa cisza. Dosłownie martwa… Guy poczuł dziwny ucisk w gardle. Nie rozumiał tego, przecież na co dzień był obyty ze śmiercią, sam ją nawet zadawał, a teraz okazuje się że dotknęło go to, że jakieś dziecko umarło. No i co z tego!? Setki dzieci umierają codziennie! Ale… nie każde było jego dzieckiem. Spojrzał bezradnie na Annie i poczuł ogromny żal.
- Powiedz mi – odezwał się w końcu, łapiąc ją za rękę – Jak to się stało?
- Chorował od kilku dni – łkała, nie patrząc mu w oczy – Wczoraj wieczorem… nie obudził się.
- Chorował? Dziewczyno, trzeba było posłać kogoś do Nottingham, poinformować mnie!
- Panie, nie chciałeś tego…
- Ale przysłałbym ci medyka!
- Medyk był, sąsiedzi zatroszczyli się o nas i pomagali, sprowadzili medyka ale powiedział, że jeśli nie poprawi się do wczorajszego popołudnia, Seth… - urwała, zanosząc się płaczem – Czym zawiniłam, panie!? Kochałam go, opiekowałam się, byłam z nim codziennie, a teraz Bóg zabrał mi go…
- Annie, nikt ci niczego nie zabrał! – Gisborne potrząsnął nią, nie wiedząc, jak ma się zachować.
- Odbierz mi życie, panie! – krzyknęła z żalem – Nie chcę już żyć! Zabij mnie i połóż obok mojego dziecka… Chcę do niego dołączyć…
Rzuciła mu się w ramiona, lamentując głośno. Guy z pewnym oporem otoczył ją ramieniem, podniósł z ziemi i wprowadził do chatki. Normalnie zostawiłby ją z hukiem i odjechał, ale… nie potrafił. Sam poczuł się okropnie przytłoczony śmiercią Setha. Nie znał tego dziecka, nie czuł z nim żadnej więzi i nigdy nie chciał, jednak teraz wszystko się odwróciło. Bądź co bądź, to był jego syn. Jego krew. Nie chciał go, nie kochał, ale teraz poczuł się, jakby jakaś część jego gdzieś odeszła.
- Annie, przestań płakać – silił się na twardy ton – To nic nie zmieni. Uspokój się, bo zaraz stąd wyjdę!
Usiadła na krześle przy stoliku i ukryła twarz w dłoniach. Niewiele do niej docierało, ale tak bardzo nie chciała zostać sama… Otrzeźwiła ją groźba, że Guy wyjdzie i zostawi ją. Spojrzała na niego ze strachem.
- Zostanę z tobą do rana – powiedział, odwracając wzrok – Boję się, że zrobisz coś głupiego. Jutro pomyślę, co z tobą zrobić.
- Panie, jesteś dla mnie tak dobry…
- Przestań!
Uciszył ją jednym, srogim spojrzeniem. Była mu jednak niezmiernie wdzięczna, tak bardzo, że podeszła do niego i przytuliła się mocno. Zaskoczyła go; zesztywniał, nie miał ochoty na spoufalanie się, nie miał jednak serca by ją odtrącić. Zdecydowanie jednak wolałby, żeby miejsce Annie zajęła Anastazja albo Marian. Najlepiej, gdyby była to Marian… Jedyna kobieta, na której tak bardzo mu zależało. A Annie była tylko dawną kochanką, która przypadkiem zaszła w ciążę. Nie chciał jej, i gdyby nie to, że umarło ich dziecko, nie byłoby go tu. Guy jednak delikatnie okrążył ją ramionami i przycisnął do siebie. Ponownie popłakała się cichutko, a on głaskał jej włosy. Zrobiło mu się smutno; przypomniał sobie, jak ostatnim razem Annie wcisnęła mu Setha w ramiona i wyszła. Był malutki, spokojny, i choć Guy nie przyglądał mu się jakoś szczególnie, zauważył, że dziecko było do niego trochę podobne. To był jego syn…
- Annie – westchnął ciężko – Połóż się. Odpocznij, wyśpij się…
- Nie zostawisz mnie, panie?
- Nie.
Puściła go więc i spojrzała w jego oczy z wdzięcznością, po czym położyła się na sienniku. Gisborne usiadł obok na podłodze, trzymając ją lekko za rękę. Patrzył gdzieś w dal, nie chcąc nawet nawiązywać kontaktu wzrokowego z dziewczyną; czuł się dziwnie, ale pomyślał, że chociaż tyle musi dla niej zrobić, w końcu już raz prawie pozbawił jej dziecka, chcąc je wywieźć, i wtedy odezwały się w nim wyrzuty sumienia. Teraz było to samo, czuł się winny tego, że nie dość opiekował się Annie i Sethem, że za rzadko przyjeżdżał, że nie patrzył na syna…
- Był dla mnie wszystkim – szepnęła drżącym głosem Annie – Przecież tak bardzo go kochałam… Kochałam go za nas dwoje. Opowiadałam mu o tobie, panie, że troszczysz się o niego, a on słuchał, a teraz… Nie ma go. Odszedł, nie wyobrażasz sobie, jaką pustkę czuję, jak boli mnie serce, nie wiesz, jak bardzo chcę umrzeć…
- Nie wiem i zapewne nigdy nie zrozumiem – przytaknął – Ale nie myśl, że w ogóle mnie to nie obeszło. Zajmę się tobą, Annie, wymyślę coś…
- Dlaczego mówisz o mnie? Ja mogę umrzeć, nie chcę już niczego, bo to nie wróci mi Setha…
- Śmierć dziecka to nie koniec świata! – zniecierpliwił się – Życie toczy się dalej!
- Jak możesz tak mówić!
- To prawda, lepiej się z tym pogódź. Nie pomogę ci umrzeć, możesz o tym zapomnieć.
- Sir Guy, jesteś okrutny! Nie rozumiesz, czym jest śmierć kogoś, kogo się kocha!
- Zamknij się, głupia! – krzyknął donośnie – JA nie wiem!? JA!? Na moich oczach spłonął dom, w którym była moja matka, mój ojciec… Ty bezmyślna, głupia gąsko! Jak śmiesz tak mówić!?
- Panie, wybacz… - przeraziła się; nie wiedziała o tym, że Guy jako dziecko widział śmierć swoich rodziców!
- Wybacz! Na drugi raz zastanów się, co mówisz – warknął – Nie zabiłem się po ich śmierci, i widzisz, kim się stałem? Jestem najważniejszą po szeryfie osobą w Nottingham. Jak mogłem przerwać swoje życie? Było zbyt cenne.
- Sir Guy, naprawdę mi przykro – chwyciła go za ramię i wtuliła się w nie – Przepraszam…
- Po prostu śpij. Nic już nie mów.
Annie posłusznie zamilkła. Chlipała jednak jeszcze jakiś czas w poduszkę, na co Guy kompletnie nie zwracał uwagi, myśląc, co z nią zrobić. Wysłać do jednego z baronów na służbę? Ale do którego? Nie chciał, by trafiła do kogoś, kto mógłby ją skrzywdzić… Ale nad tym zastanowi się jutro. Teraz marzył tylko o tym, żeby zasnąć, zapomnieć i wreszcie odpocząć…
***
Anastazja bezskutecznie pukała do drzwi. Wzywał ją, dlaczego więc nie otwierał? Zdenerwowała się trochę, prawdę mówiąc zmartwiła się, że coś się stało. Czyżby był na nią zły? A może po prostu go nie było? Albo… wybrał inną? NIE! Nie on! Zeszłej nocy jasno dał jej do zrozumienia, że jest jedyną kobietą, którą pragnie mieć w swoim łożu. Nie zrobiłby tego, nie po tym, jak jej zaufał i wpuścił do swojego serca…
- Gdzie sir Guy? – krzyknęła, gdy zobaczyła przechodzącego kawałek dalej strażnika.
- Co ci do tego? – warknął niechętnie.
- Uważaj, co mówisz, bo pożałujesz! Sir Guy wzywał mnie do siebie. Pytam grzecznie gdzie jest!?
- A co tu się dzieje?
Anastazja odwróciła się; zmierzał ku niej szeryf w jedwabnej piżamce i klapkach. Obserwował ją uważnie i uśmiechał się ironicznie. Rusinka skłoniła się grzecznie.
- Co się stało, Anastazjo? – zapytał dobrotliwym tonem – Czy ta niedojda robi ci krzywdę?
- Nie chce mi powiedzieć, gdzie jest sir Guy, panie – odparła – Jest niemiły!
- Ty podły szczurze! – wrzasnął Vasey – Jesteś niemiły dla niewolnic! Jak śmiesz!
- Panie…
- Zjeżdżaj stąd, albo każę cię ściąć!
Strażnik czym prędzej ulotnił się. Szeryf okrążył Rusinkę kilkakrotnie; ona zaś drżała, będąc dziwnie zaniepokojoną. Czego mógł chcieć od niej Vasey?
- Anastazjo, szukasz Gisborne’a?
- Wzywał mnie, więc jestem, ale nie otwiera.
- Proszę – szeryf otworzył szeroko wrota do komnaty rycerza – Jest? Nie ma. Wystawił cię. Ja bym tego nie zrobił.
- Z pewnością, panie…
- Zapraszam cię więc do siebie.
- Ale… Wybacz, panie, ja…
- No, już, co to dla ciebie za różnica, ja czy Gisborne? Jesteśmy obaj tak samo męscy, przystojni, zabawni, interesujący, Gisborne ma tylko nieco więcej włosów, ale czy to zaleta?
- Panie, nie jestem godna by towarzyszyć ci…
- Och, Anastazjo, nie krępuj się! – roześmiał się szeryf – Jesteś jak najbardziej godna tego, by mi towarzyszyć! Skoro ta pusta Mary może, to dlaczego nie ty? Piękna, słodka i inteligentna… Takie najbardziej ceni Gisborne, prawda?
- Ja… nie wiem, panie…
- Mnie wpycha te głupie, a sam spija śmietankę. Gdybym był podły, wziąłbym cię do siebie siłą i pokazałbym mu, że też potrafię podkradać skarby. Ale, Anastazjo, masz przed sobą człowieka uczciwego i prawego, nigdy nie skrzywdziłbym nawet muchy, a co dopiero mojego serdecznego przyjaciela Gisborne’a…
- To doprawdy wspaniałe z twojej strony, panie.
- Cóż, chętnie przygarnąłbym cię na czas, gdy Gisborne zabawia się gdzieś poza murami zamku z… inną – podkreślił jadowicie – Ale ty jesteś wierna i czekasz. Nie zarośnij tylko pajęczyną, piękna Anastazjo!
Gwiżdżąc donośnie, szeryf oddalił się. Rusinka patrzyła za nim z rosnącym obrzydzeniem. Jak śmiał tak mówić o sir Guy’u!? Jak mógł próbować namawiać ją na coś tak ohydnego? Gdyby Guy wiedział, gdyby słyszał ich rozmowę… Na pewno by coś zrobił. Nie wierzyła, że mógłby być teraz z inną. To niemożliwe, nie chciał innych! Chciał teraz tylko jej, była o tym przekonana. Weszła do jego komnaty i rozejrzała się dookoła. Bez niego było tam tak pusto… Położyła się na jego łożu. Chciała czekać, chciała, by kiedy wróci, widział ją, by wiedział że była tu cały czas. Zasnęła, śniąc o nim do samego rana…
***
Guy patrzył na śpiącą Annie, na której twarz padały delikatne promienie słońca. Jak to możliwe, że dał się ponieść wyrzutom sumienia i został przy niej na noc? Co prawda nic między nimi nie zaszło, ale nie poznawał sam siebie – został z nią, czuwał, troszczył się o nią, robił coś, czego nigdy by dla nikogo nie zrobił. Ale ona potrzebowała jego pomocy…
- Sir Guy… - Annie otworzyła powoli jedno oko – Jesteś tu…
- Obiecałem przecież – mruknął – Co sobie myślałaś?
- Wybacz, panie, nie chciałam cię urazić.
- Posłuchaj mnie teraz: jutro przyślę po ciebie powóz, spakujesz się i wyjedziesz do Londynu. Znam tam pewnego barona, który jest mi winien przysługę za uratowanie życia. To spokojny, starszy człowiek, na pewno cię nie skrzywdzi i nie wykorzysta. Powołasz się na mnie, przekażesz mu list ode mnie, myślę że wszystko się uda. Pojedziesz tam i zapomnisz o wszystkim, rozumiesz?
- Panie… Jak mam zapomnieć o swoim dziecku? – zapłakała cicho.
Guy zirytował się.
- Po prostu przestaniesz rozpaczać! To nie do zniesienia! Ja muszę już jechać do Nottingham, ale pamiętaj, by być przygotowaną na jutro.
Wstał i przeciągnął się lekko. Od spania na wpół zgiętym bolały go wszystkie kości, miał jednak nadzieję, że rozprostuje je na koniu. Nie patrząc na Annie wyszedł przed chatkę, by zaczerpnąć świeżego powietrza, ona jednak wybiegła zaraz za nim i przytuliła go.
- Dziękuję, panie, za wszystko, co dla mnie zrobiłeś – powiedziała niepewnym głosem – Jesteś wspaniały. Nikt nigdy nie zatroszczył się o mnie tak, jak ty.
- Dobrze, daj mi już spokój, chcę jechać – odganiał się od niej jak od natrętnej muchy, ale ona nie ustępowała.
- Będę się za ciebie modlić.
Guy uśmiechnął się sarkastycznie.
- Nie potrzebuję twoich modlitw.
Annie zmieszała się lekko, ale postanowiła spróbować jeszcze raz. Wspięła się na palce i delikatnie pocałowała Gisborne’a w usta. Mężczyzna odepchnął ją, zirytowany.
- Co to miało być? – warknął – Na co ty sobie pozwalasz!? NIGDY nie wykorzystuj sytuacji, rozumiesz?
- Panie, wybacz…
- Nigdy!
Odwrócił się gwałtownie i wskoczył na konia, gnając w kierunku Nottingham. Annie natomiast usiadła przed chatką i płakała, czuła jakby wszystko zepsuła, zdenerwowała sir Guy’a i zasmuciła go… Rozpacz z powodu śmierci Setha zmieszała się z poczuciem winy i smutkiem, że Gisborne ją odepchnął; prawdę mówiąc gdzieś w środku tliła jej się nadzieja, że może spojrzy na nią jak na kobietę, że może coś jeszcze może między nimi być… Nie wyzbyła się tak do końca ciepłych uczuć względem niego i w głębi serca marzyła, że jeszcze kiedyś otworzy się przed nią i będzie wszystko dobrze. Nie wiedziała, że Guy ma już kogoś, przed kim się otwiera, i nie zamierza z tego łatwo zrezygnować…
***
Anastazja obudziła się dość późno. Od razu, gdy tylko otworzyła oczy, poderwała się by sprawdzić, czy Guy wrócił – nie było go jednak. Co się stało…? Przestraszyła się, bała się o niego, w końcu nie wrócił na noc, mogło mu się coś stać…
- Anastazja! – do komnaty wkroczyła z hukiem Joan – Co ty tu robisz!?
- Wybacz, pani! Czekałam na późna na sir Guy’a, ale on nie wrócił…
- Wiem, głupia, bo właśnie wjechał na dziedziniec! Co ty sobie wyobrażasz? Śpisz w komnacie pana, podczas gdy go nie ma!
- Ja czekałam na niego, wzywał mnie, więc czekałam…
- Wyjdź stąd natychmiast, zanim wróci i zobaczy!
Anastazja posłusznie wyszła z komnaty Gisborne’a, choć tak bardzo chciała go zobaczyć… Po wczorajszej przykrej sytuacji z Mary potrzebowała go bardzo. Nie, nie chciała się skarżyć, ale bała się, a on dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Kiedy szła na dół, do izby dla służących, Guy przechodził właśnie korytarzem. Zatrzymał się, gdy zauważył Rusinkę, i przypomniał sobie, że wczorajszy wieczór miał spędzić właśnie z nią.
- Sir Guy, tak się cieszę, że cię widzę – szepnęła, rozpromieniona – Jak się czujesz?
- Przyjdziesz do mnie wieczorem – uciął krótko, lustrując ją podejrzliwie z góry do dołu – Coś ci się stało?
- Nie, panie, cieszę się, że jesteś…
- Wracaj do swoich obowiązków.
Oddalił się sprężystym krokiem. Anastazja z takim samym jak zawsze zachwytem obserwowała go tak długo, aż zniknął za rogiem. Jak to możliwe, że ten mężczyzna był tak bardzo powalający, że zawładnął nią nawet nie wiadomo kiedy?
Tymczasem Gisborne z uśmiechem wszedł do komnaty szeryfa.
- Miłego poranka, mój panie – przywitał się – Czy coś mnie ominęło?
- Przede wszystkim, czarna zarazo, nie zapytałeś mnie o zgodę na wyjazd – syknął Vasey – Co ty sobie wyobrażasz?
- Ważne sprawy – westchnął Guy – Nie mogły czekać.
- Jakieś wymierne korzyści dla mnie?
- Niestety, panie.
- Jesteś zwyczajnym baranem, Gisborne! Tępym ciemniakiem! A tak na przyszłość, to zabieraj swoje zabawki ze sobą, bo plączą mi się pod nogami i kołatają do mojej alkowy przez pół nocy!
- Jak… jak to!? – krzyknął rycerz – Kto śmiał zakłócać ci spokój, panie?
- Kto, kto… ta twoja ruska wszetecznica, Gisborne. Nawet nie wiesz, jak się przymilała, jak starała się, żebym zaopiekował się nią tej nocy… Powiedziałem: nie! Gisborne jest moim przyjacielem, nie zdradzę go, nie tknę cię palcem, jawnogrzesznico!
- To niemożliwe… Anastazja…?
- A co ty myślałeś, że jesteś jej jedynym ukochanym? Chłopcze, to dziewuszysko chce tylko piąć się wyżej i wyżej, dla niej nieważne jest, przez czyje łoże! To ten typ ruskiej baby, która zrobi wszystko dla dobrego ożenku!
- Wybacz, panie, jeszcze dziś zrobię z nią porządek, nie będzie ci się więcej narzucać.
Guy ani przez chwilę nie uwierzył szeryfowi w jego podłe oszczerstwa. Za dobrze znał Anastazję, by w to uwierzyć. Była najszczerszą i najbardziej uczciwą osobą na świecie, i brzydziła się Vasey’em. Musiał jednak udawać przed nim, że jego zdanie jest dla niego ważne, i że wierzy mu, jakiekolwiek bzdury by opowiadał.
- Gisborne, dziś mam dla ciebie zadanie – szeryf wstał z krzesła i okrążył rycerza kilkakrotnie – Ja będę leżał i pachniał w otoczeniu moich niewolnic, a ty pojedziesz do Locksley i zedrzesz z tych śmierdzących wieśniaków trochę złota. A! I znajdź mi jakąś nową towarzyszkę, zupełnie nową, może być któraś ze wsi. Lubię przełamywać lody z nowo poznanymi kobietami…
Guy skłonił się lekko i wyszedł. Vasey był wyjątkowo z siebie zadowolony; uwielbiał psuć humor swojemu ulubionemu rycerzowi i próbować jego cierpliwość, uwielbiał bawić się nim i doprowadzać do szału. Tego dnia jednak Gisborne był wyjątkowo opanowany; szeryf był niezwykle ciekaw, dlaczego, ale o to planował go zapytać, gdy ten wróci z przejażdżki do Locksley. A może sobie odpuści… Może zapyta dopiero jutro.
***
Guy nie mógł już doczekać się wizyty Anastazji, siedział na swym wielkim łożu jak na szpilkach. Tęsknił za nią bardzo, nie spodziewał się, że może mu tak bardzo brakować zwykłej służącej… Kiedy zapukała do drzwi, poderwał się na równe nogi i otworzył jej z uśmiechem.
- Nareszcie – chwycił ją wpół i wciągnął do środka, całując namiętnie – Nie mogłaś przyjść wcześniej?
- Musiałam dokończyć mycie podłogi w kuchni – wydusiła pomiędzy jego słodkimi pocałunkami – Tak bardzo za tobą tęskniłam…
- Och, moja Nastenko…
- Guy, gdzie byłeś wczoraj? Martwiłam się, że coś ci się stało, umierałam, czekałam tu całą noc…
- Nie pytaj – pocałował ją kolejny raz – To w ogóle nieważne…
Położył ją na łożu i obsypywał pocałunkami. Anastazja kompletnie zapomniała o tym, co wczorajszego poranka zrobiła jej Mary, i zatraciła się w jego pieszczotach, pragnąc więcej i więcej… Kiedy jednak Guy zdjął z niej suknię, odsunął się od niej i wpatrywał się w jej ciało.
- Co się stało? – zapytała, zniecierpliwiona.
- Co to… co to jest!? – warknął wściekle.
- Ależ Guy, o czym mówisz?
- Co TO jest!? – wskazał palcem na ogromne sińce na jej boku i udzie.
Anastazja zaczerwieniła się i usiadła na łożu. Tak bardzo było jej wstyd… Guy zauważył też zasinienie dookoła jej ramienia i z niedowierzaniem dotykał go palcami.
- Anastazja, mów mi od razu, kto ci to zrobił – Gisborne ledwo powstrzymywał się od ataku szału – Kto, jak i kiedy. MÓW!!!
- Panie – przeraziła się jego podniesionego tonu – To nic… Zejdzie za kilka dni.
- Anastazja!!!
- To… Mary – szepnęła, przestraszona – Wczoraj rano, gdy wychodziłam od ciebie…
- Mów wszystko!
- Zatrzymała mnie i… pobiła. Krzyczała różne rzeczy, że nigdy nie będziesz mój, że to kwestia czasu kiedy mnie wyrzucisz, a wtedy ona wróci i… Tak strasznie się bałam…
- Anastazjo – Guy chwycił ją za ramiona – Dlaczego nic nie powiedziałaś? Dlaczego nie przyszłaś?
- Bałam się. Nie chciałam na nią donosić…
- A Joan!? Czy ona kompletnie nie widzi, co tu się dzieje!?
- Nie dałam po sobie nic poznać. Proszę, nie gniewaj się na mnie…
- Gniewać… - powtórzył – Gniewać? Na ciebie? Nastenko, jak mogłaś tak pomyśleć…
Poderwał się jednak na równe nogi i wybiegł z komnaty; Anastazja nie zdążyła zareagować. Guy biegł zamkowymi korytarzami, przepełniony wściekłością. Skoro Mary nie potrafiła powstrzymać się i podniosła rękę na JEGO kobietę, to do czego mogła być zdolna!? Wparował do kuchni, gdzie służba akurat spożywała kolację; od razu zauważył Mary, siedzącą z brzegu. Chwycił ją za włosy i szarpnął nią tak mocno, że upadła wraz z krzesłem.
- Panie, litości! – krzyknęła – Czym ci zawiniłam!?
- Czym!? – wrzasnął, klękając przy niej i chwytając ją za gardło – Ty podła, głupia zdziro! Zabiję cię!
- Mój panie, uspokój się – Joan przestraszyła się gwałtownej reakcji rycerza – Zrobię z nią porządek, ale powiedz, co zrobiła…
- Idź do mojej komnaty i sama zobacz – warknął – Jeszcze raz ta wywłoka dotknie Anastazji albo choć na nią spojrzy, nie ręczę za siebie.
- Panie, sama się o to prosiła – próbowała bronić się Mary, ale odniosło to odwrotny skutek; Guy aż zatrząsł się i ostatkiem woli powstrzymał od skrzywdzenia jej. Pchnął ją tylko z obrzydzeniem i wstał.
- Jutro nie chcę jej tu widzieć – zwrócił się nerwowo do Joan – Nie obchodzi mnie, czy zawiśnie, czy utonie. A jeśli kiedykolwiek zobaczę sińce albo rany na ciele Anastazji, TY za to odpowiesz własną głową – wycelował palec w zarządczynię służby – Jeżeli przerasta cię twoja funkcja, możesz odejść! Jak mogłaś pozwolić, by jedna wywłoka skatowała niewinną dziewczynę!?
- Mój panie, Anastazja nie skarżyła się, przysięgam, że wyciągnęłabym wszelkie konsekwencje, gdybym wiedziała! Wiem, że Rusinka jest ci bliska i moim obowiązkiem jest ją chronić, ale…
- Skończ! Jutro ma nie żyć, rozumiesz?
- Panie, ale… co powie szeryf? Ostatnio był bardzo zadowolony z Mary…
- To MÓJ rozkaz! Niech nie obchodzi cię, co powie szeryf! Już o niej zresztą zapomniał – Guy z obrzydzeniem zerknął na Mary trzęsącą się ze strachu na podłodze – Sprowadziłem mu dziś nową nałożnicę. To… coś ma skończyć swój żywot. A dziś do lochu z nią.
Odwrócił się na pięcie i opuścił kuchnię. Dziewczęta odetchnęły z ulgą; w głębi duszy każda bała się też o swój los. Nigdy nie wiadomo, co wymyśli sir Guy w złości! Joan patrzyła na Mary z wściekłością.
- Zawołajcie straż – rozkazała – A ty… w ogóle przestań na mnie patrzeć. Brzydzę się tobą.
Straż zabrała Mary do lochu, gdzie w strachu czekała na jutrzejszą egzekucję. Kiedy zaś Guy wszedł do swojej komnaty, Anastazja płakała, skulona na brzegu łoża. Przytulił ją mocno i pocałował w czubek głowy.
- Już po wszystkim – powiedział kojącym głosem – Nikt nigdy cię już nie dotknie… Masz moje słowo.
Jego słowo… Słowo rycerza, słowo jej ukochanego Guy’a – to znaczyło, że musiało mu na niej zależeć… Czuła się w jego ramionach bezpiecznie, jak jeszcze nigdy, ze wstydem pomyślała, że nawet ojciec nigdy nie zapewnił jej takiego bezpieczeństwa, jak ten pozornie okrutny i podły mężczyzna. Czyżby też czuł coś do niej…?