Quantcast
Channel: zRYSIOwana ja
Viewing all articles
Browse latest Browse all 1083

"Książę z lawendowych pól", fanfik autorstwa Kate. Część 27.

$
0
0

Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść, "Książę z lawendowych pól" zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. Opowieść zawiera treści erotyczne, więc jeśli nie macie skończonej odpowiedniej ilości lat (to jest 18 lat) aby czytać takie teksty, to proszę nie czytajcie dalej.

-----------------

Poprzednia, dwudziesta szósta część tutaj.


John
Śpi… Moja piękna, wspaniała żona. Co prawda jeszcze nie jest moją żoną, ale za dwanaście godzin już nią będzie. A ja i tak czuję, jakby była tylko moja. Tak bardzo ją kocham… Dała mi to, czego wszyscy mi odmawiali, czego nikt inny nie chciał lub nie potrafił mi dać. A Kate pół roku temu tak po prostu weszła z butami w moje życie, i ani przez chwilę nie pomyślała, by z niego wyjść. O nie, sam bym jej nie wypuścił… Z nikim nigdy nie czułem się tak, jak z nią. Była moim aniołem, a kim byłem dla niej ja? Zawsze powtarzała, że jestem jej największym skarbem, że nikogo nie kochała tak, jak mnie, że przy mnie czuje się jak prawdziwa kobieta, że uszczęśliwiam ją… Czym? Patrząc na siebie nie widziałem nic wyjątkowego, co mogłoby uszczęśliwić taką kobietę. A jednak… Szalała na moim punkcie, tak samo jak ja na jej. Byliśmy gotowi umrzeć za siebie, i ten związek musiał skończyć się ślubem. A ślub… To nowy rozdział w naszym życiu. Będzie jeszcze szczęśliwsza, obiecałem sobie to. Obiecałem sobie, że codziennie będę wywoływał uśmiech na jej twarzy, i… zacznę od dzisiaj.
Wyślizgnąłem się z łóżka, tak by jej nie obudzić, założyłem pierwsze z brzegu dżinsy i zszedłem do kuchni. Gdzieś miała książkę z przepisami… Jest! Co by tu przygotować… Ciasto? Nie, będzie tego za dużo na weselu. Mięso też odpada, sałatki są zbyt czasochłonne… Tak! Świeże, pachnące bułeczki! Podpatrywałem kiedyś, jak Katie je robiła – wyrobienie ciasta zajmuje dziesięć minut, potem musi rosnąć pół godziny, a same bułki pieką się dosłownie kilkanaście minut. W godzinę dam radę! Zakasałem rękawy i zacząłem przeszukiwać lodówkę. Drożdże, mleko, jajka – wszystko jest. miałem tylko nadzieję, że nic nie spalę, a moja żona będzie ze mnie dumna.

Kate
Zimno… Co jest, John otworzył okno? Otworzyłam powoli jedno, potem drugie oko i obróciłam się na drugi bok. To nie okno, po prostu Johna nie było obok! Zaczęłam tym bardziej doceniać jego właściwości grzejące. Ale gdzie on do diabła poszedł o siódmej rano, kiedy powinien wysypiać się przed własnym ślubem! Zerwałam z siebie kołdrę, i poczułam przejmujący chłód. Ech, chyba nigdy nie przywyknę do niższych temperatur rankiem… Ubrałam gruby szlafrok, ciepłe skarpetki i po cichu zeszłam na dół. Już na schodach czułam wspaniały zapach świeżego, swojskiego pieczywa… Co on znowu wykombinował? Na palcach podeszłam do drzwi kuchennych i… zamarłam. John nachylał się nad otwartym piekarnikiem i drucikiem sprawdzał coś, co najwidoczniej piekł. Boże, był tak piękny… Aż miałam ochotę podejść i dotknąć palcami jego cudownej skóry na plecach, przytulić się, pocałować w kark, poczuć go, wdychać jego zapach… Jego bose stopy cofnęły się o krok. John wyłączył piekarnik i wyprostował się. Tym razem zrobiło mi się gorąco… Miał na sobie tylko luźne, znoszone, robocze dżinsy, i wyglądał tak piekielnie seksownie…
- Witaj, kochanie – szepnęłam niespodziewanie.
- Boże! – podskoczył ze strachu i obrócił się w moją stronę – Skąd się tu wzięłaś… Dlaczego nie śpisz?
- Mogę zadać ci to samo pytanie.
John
- Ja… Słonko, chciałem zrobić ci śniadanie – odparłem – Myślałem, że zaniosę ci je do łóżka.
- Pieczesz dla mnie bułeczki? – rozpromieniła się, zaglądając do piekarnika – John, jesteś niesamowity!
- Przestań. Chciałem sprawić ci przyjemność.
Katie patrzyła na mnie z ogromną miłością w swoich pięknych, niemal szmaragdowych oczach. Jak ona to robiła, że za każdym razem zakochiwałem się od nowa w jej spojrzeniu…?
- Denerwujesz się? – założyła mi ręce na szyję i cmoknęła w nos.
- Ja? Czym?
- Ślubem.
- Ależ skąd – odparłem spokojnie – To dla mnie chleb powszedni.
Chwyciłem ją w pasie i z łatwością uniosłem, sadzając ją na stole. Rozsunąłem jej uda i stanąłem między nimi, blisko niej, nachylając się nad jej słodkimi ustami. Gdy zetknąłem nasze wargi ze sobą, Katie mocniej objęła moją szyję, przysuwając mnie jeszcze bliżej. Powoli, niespiesznie muskałem jej usta, prowokując ją do rozchylenia ich. Westchnęła głośno,  wtedy pocałowałem ją tak namiętnie, na ile było mnie stać; szczupłe palce mojej ukochanej delikatnie przeczesywały moje włosy, i mruczała rozkosznie, oddając się całkowicie we władanie moim zachłannym, spragnionym wargom.
Kate
John pieścił moje usta nie spiesząc się, powoli, jakby nie chciał stracić ani milimetra z ich powierzchni. Zamknęłam oczy i po prostu poddałam się mu całkowicie, licząc na wiele, wiele więcej… Nic jednak z tego. John, złożywszy na moich ustach ostatni, najgłębszy i najbardziej gorący pocałunek cofnął się gwałtownie o krok.
- Wystarczy – wydyszał – Już. Koniec.
- Co jest? – zapytałam, zdezorientowana.
- Nie kuś mnie, za jedenaście godzin bierzemy ślub! Nie spojrzę księdzu w oczy, jeśli…
- MNIE masz patrzeć w oczy, a nie starszemu facetowi w czarnej sukience! – roześmiałam się głośno; John bywał taki pocieszny i nieporadny!
- Wystarczy tego dobrego, narzeczono – uciął, wyciągając bułki z pieca – Proszę zejść ze stołu i usiąść na krześle.
Posłusznie wykonałam polecenie, i zostałam obsłużona jak w najlepszej restauracji. Podano mi pod sam nos gorące bułki, świeże masło od pani Freeman, aromatyczną kawę i genialne powidła autorstwa Josephine. Dałabym sobie odciąć obie ręce za takie śniadanie codziennie!
John
Kiedy patrzyłem, jak moja Katie ze smakiem je śniadanie własnoręcznie przeze mnie przyrządzone, rozpierała mnie ogromna radość. Serce cieszyło mi się na ten widok, bo wiedziałem, że odtąd tak już będzie co dzień. Będę siedział tu naprzeciwko i patrzył na nią, jak je…
- Halo, tu ziemia! – pomachała mi nożem przed nosem – Co jest?
- Patrzę tylko.
- To jedz, bo mamy dziś ślub, nie zapomnij. W południe przychodzi Josephine, żeby mnie uczesać.
- Nie jedziesz do fryzjera? – zdziwiłem się; myślałem, że kobiety przed własnym ślubem odwiedzają te wszystkie dziwne miejsca jak kosmetyczki i salony fryzjerskie.
- Jaki to ma sens, kochanie? – Katie spojrzała na mnie z niesamowitą czułością – W jakich włosach lubisz mnie najbardziej?
- Wiesz przecież, że w rozpuszczonych. Albo w takim warkoczu, jak zaplatasz go sobie na jeden bok…
- O tym właśnie myślałam. Ciocia zrobi mi taki prosty, ale piękny warkocz, dobierany od lewej strony, a po prawej będzie sobie swobodnie zwisał. Może być?
- Pewnie… Będziesz najpiękniejszą panną młodą na świecie.
- Przesadzasz, to tylko warkocz. Nie widziałeś jeszcze sukienki…
- Bo nie chciałaś pokazać! – oburzyłem się na żarty.
- Bo nie chciałam, i już! – odcięła się – Zobaczysz w kościele. Nie to, że wierzę w te wszystkie bzdury że jak mnie zobaczysz to będzie nieszczęście, ja po prostu chcę zrobić ci niespodziankę.
- Ty cała jesteś dla mnie cudowną niespodzianką.
Kate
Po śniadaniu John pojechał z Vincentem odebrać garnitury z pralni, bo oczywiście zapomnieli zrobić to wcześniej. Ja relaksowałam się w wannie, słuchając muzyki. Tyle wolnego czasu… I zero stresu. Przecież kochałam go, więc ślub był czymś naturalnym. Czego tu się bać? Słyszałam, że wiele par przed ślubem bardzo się stresuje, ale dla mnie to było niezrozumiałe. Czyżby to ze mną było coś nie tak? Może… Nieważne. Czułam się cudownie i NIC nie mogło mi tego zepsuć.
Wykąpałam się, przygotowałam wszystkie drobiazgi i dodatki, i położyłam się na kanapie, oczekując na ciotkę. Przyszła dość szybko; okazało się, że pojawił się jakiś problem w remizie, gdzie miało odbyć się nasze wesele, i musiałyśmy tam pójść, jednak poradziłyśmy sobie ze wszystkim. Wracając do domu, Josephine poszła jeszcze do siebie po moją sukienkę; z oczywistych względów nie mogłam jej mieć u siebie, bo John natychmiast skorzystałby z mojej nieuwagi bądź nieobecności i obejrzał ją, a tego nie chciałam. Ja natomiast poszłam prosto do domu. Zaraz, drzwi są otwarte…? Czyżby John wrócił? Weszłam do domu po cichu i od razu usłyszałam jakieś ruchy w kuchni. Był w środku. Podeszłam do drzwi i… zatkało mnie. Byłam zszokowana, bo John stał przy oknie, oparty biodrem o parapet, i wyraźnie nerwowy… palił papierosa! Nigdy w życiu nie widziałam go palącego, nigdy też nie wspominał mi że kiedykolwiek w ogóle palił. A teraz właśnie mocno drżącą ręką gasił jednego, i od razu zapalał drugiego! Zaciągnął się dość mocno i opuścił dłoń trzymającą papierosa, ale zwróciłam uwagę, że niesamowicie mocno się trzęsła. Mój Boże, co mu się stało…? Odwrócił twarz w stronę okna i uparcie wpatrywał się w coś w oddali. Podeszłam tak cicho, że w ogóle mnie nie słyszał; dopiero gdy dotknęłam jego ramienia, podskoczył jak oparzony i patrzył na mnie ze strachem.
- Katie, ja… - zerknął niepewnie na papierosa i usiłował go ukryć za plecami – Nie wiedziałem, że przyjdziesz…
- Uspokój się. Nie robisz nic złego, nie musisz go chować – uśmiechnęłam się pokrzepiająco – Coś ci się stało?
- Nie… Nic!
- Kochanie, denerwujesz się… Podaj rękę.
Chwyciłam jego dłoń i rzeczywiście, drżała jak nigdy. Biedaczek… Tak bardzo się czymś przejął. Ciekawe tylko, czym…
- Przepraszam cię – powiedział cicho, próbując zgasić papierosa.
- John, uspokój się. Wypal go sobie do końca, jeśli ci to pomoże.
Objęłam go w pasie i patrzyłam w górę na jego zalęknione oczy. Był niesamowicie zestresowany, troszkę jakby przerażony. Zaciągnął się jeszcze raz i zgasił papierosa, spuszczając głowę.
- Narobiłeś dymu i brzydkiego zapachu, to teraz powiedz co się stało. Zdradziłeś mnie?
- Nie! – krzyknął – No co ty… Jak mógłbym!?
- No to co takiego złego się stało? Nigdy nie paliłeś, mam powód by się martwić.
- To… z nerwów – szepnął niepewnie.
- Słucham!?
- Wiedziałem, że będziesz się śmiała…
- Nie, nie śmieję się, John, powiedz o co chodzi, denerwujesz się ślubem?
- Trochę – przyznał – Nie chcę palnąć niczego głupiego, jakiejś gafy.
- Misiu… Jak możesz się tym przejmować!?
John
Kate wspięła się na palce, wsparła dłonie na moich barkach i zaczęła powoli mnie całować. Odsunąłem od niej twarz.
- Zostaw, śmierdzę teraz tym paskudztwem – powiedziałem, choć miałem tak ogromną ochotę wpić się w jej słodkie usta…
- A kiedy powiedziałam, że to jest dla mnie problem? – odparła wesoło – Chodź, należy się nam odrobina odprężenia.
Nie zważając na moje protesty pocałowała mnie. Poczułem ogromną ulgę, kiedy z właściwą sobie subtelnością, a zarazem namiętnością pieściła moje usta, pomrukując cichutko. Moja kochana Katie… Z kim mógłbym być szczęśliwszy?
- Lepiej się czujesz? – zapytała.
- Wspaniale. Przepraszam cię za to, ty jesteś tak spokojna, a ja denerwuję się jak uczeń przed egzaminem, to ja powinienem ciebie wspierać, a chowam się po kątach z papierosem…
- Daj spokój. Grunt, żebyś przyszedł do kościoła, a potem z niego nie uciekł.
- Akurat to mogę ci obiecać – uśmiechnąłem się wreszcie, nieco uspokojony.
- John, za chwilę przyjdzie ciocia, lepiej wywietrzmy kuchnię żeby nie poczuła dymu – Katie pogłaskała mnie delikatnie po policzku – Idź pod prysznic, zmyj z siebie ten zapach, odpręż się, i pójdziesz do Vincenta, dobrze? Nie chcę, żebyś nam przeszkadzał.
- Dobrze, pani prezes. Już się robi.
Katie puściła mnie i otworzyła szeroko okna, a ja poszedłem do łazienki. Wszedłem pod prysznic i puściłem gorącą wodę. To było to, czego potrzebowałem… Gdyby jeszcze Katie była tu ze mną, byłoby idealnie. Cały czas podziwiałem ją, to jak bardzo mnie kocha, jaka jest wyrozumiała, łagodna, choć potrafi też pokłócić się ze mną, ale nade wszystko wiedziałem, że jest w stanie zrobić dla mnie wszystko. No i rozumiała mnie jak nikt inny. Taka żona to prawdziwy skarb. Wiedziałem, że muszę o nią dbać, bo drugi raz takie szczęście mi się nie przytrafi…
Kate
Mój słodki, przyszły mąż… Biedny, zestresowany chłopiec. Niegrzeczny, dodajmy, bo popalał w tajemnicy przede mną. Ale rozumiałam go, miał prawo do nerwów. W końcu to już jego… drugi ślub, ale pierwszy, który miał naprawdę dojść do skutku. Gdybym mogła mu jakoś pomóc, bez wahania bym to zrobiła, ale miałam nadzieję że za kilkanaście godzin wszystko będzie pięknie i idealnie.
- Jestem, skarbie! – z zamyślenia wyrwał mnie głos ciotki – I zobacz, kogo przyprowadziłam!
Wyszłam z kuchni i zobaczyłam moją roześmianą mamę. Padłam jej w ramiona, uradowana jej widokiem, mimo że przecież widziałyśmy się tydzień temu, w święta.
- Córeczko! Jaka jesteś piękna – zawołała, patrząc na mnie z dumą.
- Jeszcze nie, zaczekaj aż ciocia mnie uczesze – roześmiałam się – Tak się cieszę, że jesteś! A tato?
- Jestem, kochanie – ojciec wparował do domu z Vincentem.
- A gdzie John?
- Bierze prysznic, ciociu.
- A co tu tak śmierdzi? – skrzywił się Vincent – Coś się stało?
- Ależ skąd, nie, otworzyłam okno w kuchni, a sąsiedzi z pola mocno palą w piecu, i wiatr przywiewa ich dym aż tutaj. Nie wiem, co oni tak spalają, zwłoki jakieś czy opony… - wykręciłam się.
- Nieważne – orzekła mama – Panowie, usiądźcie i poczekajcie na mojego zięcia, potem zabierzecie go daleko stąd.
- Usiądźcie wszyscy, zrobię wam kawy.
Poszłam do kuchni, zamknęłam nieszczęsne okno i wstawiłam wodę w czajniku. Towarzystwo mocno się rozgadało; ciotka proponowała rodzicom nocleg w swoim domu, by nie przeszkadzali zakochanym nowożeńcom. Dokładnie, przynajmniej tu zgadzałam się z Josephine w całej rozciągłości. Kiedy wróciłam do salonu z kawą, z łazienki właśnie wychodził John.
- Jest mój cukiereczek! – krzyknęła Josephine, lustrując Johna z góry do dołu; nic dziwnego, skoro jedyne, co na sobie miał, to dżinsy.
- Dzień dobry – przywitał się, lekko speszony – Przepraszam za mój wygląd, zaraz się ubiorę…
- Nie krępuj się, synu. Jesteś u siebie – uśmiechnął się mój tata, a ja byłam mu niesamowicie wdzięczna za te słowa. Nie, nie chodziło o sam fakt podarowania nam domu, ale o to, że tak naturalnie mówi o tym, i że może to trafi do Johna.
- Dziękuję – zarumienił się – Zaraz wrócę.
John
Pobiegłem na górę, troszkę zestresowany tak dużą ilością oczu we mnie wpatrzonych. Josephine znowu lustrowała mnie od stóp do głów; czego ta kobieta ode mnie chciała!? Niech wpatruje się w Vincenta, na mnie może patrzeć tylko moja Kate! Tylko moja ukochana żona… Przypomniałem sobie jej piękny uśmiech i zrobiło mi się lepiej. Stres zszedł. Ubrałem się szybko i popędziłem na dół, gdzie całe towarzystwo popijało kawę.
- John, kochany, pójdziesz z Jeremym i Vincentem, ja i Josephine zostaniemy z Kate – oznajmiła mama Kate – Zobaczycie się dopiero w kościele, jasne?
- Oczywiście, proszę pani – odparłem posłusznie, siadając obok Katie.
- No, skończmy już z tymi oficjalnościami – powiedziała – Mów mi po prostu: mamo.
- Ale… nie wiem, czy to wypada…
- John, to twoja teściowa – roześmiał się ojciec Kate – Nie kłóć się z nią.
- Dobrze… mamo – spojrzałem na nią z obawą, czy zobaczę w jej oczach aprobatę, ale ona uśmiechnęła się ciepło do mnie i przytuliła mnie jak własne dziecko.
- Mój synu – powiedziała, wyraźnie wzruszona – Jestem przekonana, że jesteś najlepszym, co mogło przydarzyć się naszej córce.
Ulżyło mi… Naprawdę mnie zaakceptowali. To było cudowne uczucie, mimo że nie miałem własnej rodziny, oni byli moją nową rodziną, i czułem się wśród nich po prostu dobrze. Swobodnie. Naprawdę byli mi bliscy, cała czwórka. Jednak okazało się, że nie jestem samotny, że mam wspaniałych ludzi wokół siebie, rodzinę, przyjaciół, i ukochaną kobietę, która za chwilę zostanie moją żoną – czego mogłem chcieć więcej?
Katie spojrzała na mnie z czułością. W jej oczach widziałem, że zgadza się z tym, co powiedziała jej mama.
Kate
- Wystarczy tych bzdur! – krzyknęła nagle ciotka – Panowie, wynocha! Panna młoda musi się przygotować.
- John, bierz garnitur, buty, i idziemy – poparł ją Vincent – Jeremy, zbieramy się.
- Tak, dajmy dziewczynom spokój.
Cała trójka poderwała się z miejsc i zaczęła ubierać się czym prędzej. John spojrzał na mnie z dziwnym smutkiem w oczach, patrzył i patrzył, jakby na zapas… Podeszłam do niego i przytuliłam się mocno.
- To już ostatni raz – szepnęłam mu do ucha – Potem już nikt nas nie rozdzieli.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. To tylko kilka godzin.
Wyszli, a wtedy mama z ciocią zabrały się za robienie ze mnie człowieka. Wychodziło im całkiem dobrze… Byłam naprawdę zadowolona, i coraz bardziej nie mogłam doczekać się ceremonii.
W końcu nadszedł czas wyjścia. Ubrana, uczesana, z malutkim bukietem lawendy w dłoni stałam przed lustrem. No, i teraz zaczęłam się denerwować… Czy John będzie zadowolony z mojego wyglądu? Czy spodoba mu się moja suknia, moje włosy? Czy spełnię jego oczekiwania? Może oczekiwał pięknej, balowej sukni, śnieżnobiałej bezy, welonu na kilka metrów? A ja wyglądałam… tak. Całkiem przyzwoicie, ale może nie tak, jak wyobrażał swoją żonę John?
- Skarbie, jest za dziesięć piąta. Musimy wychodzić – orzekła mama, wchodząc do pokoju z kuchni, i przystanęła, uśmiechając się promiennie – Jesteś najpiękniejszą panną młodą na świecie.
- Ale może John… ciekawe, co powie…
- Będzie zachwycony. Znasz go przecież najlepiej, wiesz, co lubi. A dlaczego uparłaś się tak na tę lawendę? Wiesz, ile miast musiałam zjeździć, żeby w środku zimy zdobyć jakimś cudem choć malutki bukiecik? W końcu udało się, ale kwiaciarka musiała zamawiać je specjalnie dla mnie Bóg jeden raczy wiedzieć skąd.
- Mamo, dużo by opowiadać. Lawenda… ma pewne znaczenie dla mnie i Johna. I dziękuję ci, że zrobiłaś to dla mnie.
- Drobiazg, kochanie. Chodźmy już.
Mama zawołała jeszcze spóźniającą się jak zwykle ciocię i poszłyśmy do kościoła. Tato czekał na nas przy głównym wejściu.
- Gotowa, mój kwiatuszku? – zapytał.
- Tak. A John, wszystko w porządku?
- Tak, czeka w środku z Williamem. Josephine, Vincent siedzi w pierwszej ławce, możesz już iść. Ty też, Sharon.
- A Rosie? Jest? – przestraszyłam się, że mogło zabraknąć mojej świadkowej.
- Panna Turner zabawia rozmową zestresowanego pana młodego i świadka. Wszystko jest w najlepszym porządku, o nic się nie martw.
- Katie, moje dziecko! – podszedł do nas ksiądz – Jesteś już. Nareszcie… Zapraszam panie do środka.
Mama i ciotka posłusznie weszły do kościoła. Przez otwarte szeroko drzwi zauważyłam, jak tuż przed ołtarzem John nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Poczułam nagle ogromny stres i zrozumiałam Johna. On bał się, że palnie głupstwo, ja – że mu się nie spodobam. Paranoja, ktoś by powiedział, ale dotarło do mnie że taki całkowicie irracjonalny strach jest w takich sytuacjach normą. Trudno. Raz kozie śmierć.
- Jesteś gotowa? – zapytał ksiądz.
- Tak, jestem.
- Kochanie, jesteś prześliczna – tato ucałował mnie w czoło – Będziesz z nim szczęśliwa. Nikomu innemu bym cię nie oddał, i myślę że ksiądz przyzna mi rację.
- O tak, John nawet wbrew mnie i wbrew wszystkim zasadom poszedłby za twoją córką do samego piekła, Jeremy. Nigdy nie widziałem takiej pary, co prawda mieliśmy kiedyś pewne małe spięcie na tle ideologicznym, ale chyba wszyscy coś z tego wynieśliśmy. Prawda, Kate?
- Mówiłam księdzu od samego początku, że weźmiemy ślub – uśmiechnęłam się ironicznie – Przecież bym nie kłamała.
- Dobrze, dobrze… Zaczynamy. Pójdę tam, a kiedy dojdę do ołtarza i stanę przed Johnem, organista zacznie grać, a wtedy wprowadzisz córkę, Jeremy, jasne?
Ojciec kiwnął głową, a ksiądz czym prędzej poszedł do środka. Trzęsłam się z nerwów, widziałam Johna i chciałam być już przy nim. Tato chwycił mnie za ramiona i spojrzał mi w oczy.
- Kochanie, nigdy nie byłem tak szczęśliwy. Wiem, że to brzmi staroświecko, jesteście przecież z Johnem pół roku razem, ale dziś oficjalnie oddaję moją małą córeczkę temu świetnemu chłopakowi. Bądźcie dla siebie dobrzy. Szanuj go, kochaj, i bądź z nim szczęśliwa.
- Obiecuję, tatusiu. Dziękuję ci za wszystko.
Uśmiechnął się ciepło i chwycił mnie pod ramię. Ksiądz stanął przed Johnem i rozległa się muzyka…
John
Ksiądz stanął przede mną i mrugnął do mnie okiem. Rozbrzmiała piękna, delikatna muzyka; zrozumiałem, że to JUŻ. Powoli obróciłem się przodem do głównego wejścia. Kościół był dosłownie pełen ludzi, co zauważyłem dopiero w tej chwili. Moja dalsza rodzina, kilka ciotek, wujków, kuzynostwo, nie widziałem ich parę lat, ale odpowiedzieli na zaproszenie i przyjechali. Rodzina Katie, której nie znałem, i masa mieszkańców Terrington, znajomych, przyjaciół, ludzi mniej lub bardziej życzliwych, niektórzy na pewno przyszli z potrzeby serca, niektórzy z ciekawości – ważne, że tam w drzwiach stała ONA. Zachwyciła mnie już po raz kolejny… Piękna, nieziemska, moja. Widziałem ją po raz pierwszy w sukni ślubnej, i zaniemówiłem. Skromna, niesamowita – taka była jej suknia, zupełnie taka, jak sama Katie. Przylegała ściśle do jej boskiego ciała od pasa w górę, nie była wydekoltowana, czy mocno odkryta – śnieżnobiały materiał okrywała warstwa koronki, koronkowe były również długie rękawy. Od pasa w dół natomiast była prosta, bez falban, kokard, wielkich kół i tych wszystkich udziwnień – zwykła, skromna, prosta suknia, podobnie jak góra okryta subtelną koronką. Katie nie miała na głowie welonu, ale wyglądała przepięknie z włosami splecionymi w warkocz, który po prawej stronie opadał na jej ramię. Na palcu lśnił zaręczynowy pierścionek, a do tego założyła wiszące kolczyki ze szmaragdami, najpewniej przywiozła je mama Katie. W dłoniach moja ukochana ściskała malutki, cudny bukiet lawendy. Całość robiła piorunujące wrażenie… Zawsze wiedziałem, że jest najpiękniejszą kobietą na świecie, ale tego dnia przyćmiła wszystko inne. Była poważna, ale im bardziej się do mnie zbliżała, tym bardziej kąciki jej ust unosiły się w lekkim uśmiechu. Gdy do mnie podeszła, zauważyłem że jej oczy błyszczą jak jeszcze nigdy. Ojciec Katie podał mi jej delikatną dłoń, którą ucałowałem z szacunkiem.
- Zebraliśmy się tu, by połączyć tych dwoje świętym węzłem małżeńskim – powiedział ksiądz, uśmiechając się do nas ciepło – Tych dwoje wspaniałych, młodych ludzi, których miłość nawet mnie zadziwia, którzy dla siebie nawzajem mogliby zrobić wszystko, umrzeć, poświęcić się w imię dobra ukochanej osoby. Przeszli wiele, przeżyli tragedię, która ich wzmocniła i zaprowadziła przed ten święty ołtarz, by resztę życia, chwil szczęścia i rozterek, przeżywać wspólnie z Panem Bogiem…
Ściskałem dłoń Katie, starając się słuchać księdza. To było rzeczywiście niesamowite uczucie… Niby nic nie miało się zmienić, niby nasza miłość nie miała wzrosnąć ani osłabnąć, a jednak stać przed ołtarzem, wypowiadać święte słowa przysięgi, to było coś magicznego. Moja żona… moja piękna, mądra, dobra, czuła żona. To brzmiało fantastycznie. Z niecierpliwością czekałem na wypowiedzenie słów przysięgi, na wymianę obrączek… Wreszcie! Kate chwyciła w swoje szczupłe palce moją obrączkę.
- Przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności – powiedziała pewnym głosem, wsuwając złoty krążek na mój palec, po czym nachyliła się i z czułością oraz szacunkiem ucałowała moją dłoń.
- Kate, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności…
Zrobiłem to samo, co ona, speszony nieco jej pocałunkiem przed tak wielką ilością ludzi. Spojrzała na mnie lśniącymi oczyma, co ścisnęło moje serce; chciałem ją w tej chwili tak mocno przytulić…
Kate
- Od tej chwili jesteście małżeństwem, możecie…
Nie dałam mu skończyć, bo z prędkością błyskawicy zarzuciłam Johnowi ręce na szyję i pocałowałam go tak, jakbyśmy nie widzieli się co najmniej od tygodnia. Słyszałam tylko, jak ksiądz i reszta zgromadzonych roześmieli się, klaszcząc w dłonie. Mój mąż, mój prawdziwy, prawowity mąż! Tylko mój… Prawnie i przed Bogiem, TYLKO MÓJ. A ja – tylko jego. To było naprawdę niesamowite…
- Boże, Kate, jak ja cię kocham – powiedział John, patrząc na mnie z radością – Moja cudowna żono…
- Mój mężu – odparłam, sama nie dowierzając w to, co słyszę i mówię – I ja cię kocham…
Było jak w bajce. Po ceremonii w kościele wszyscy poszliśmy na wielkie wesele do remizy. Zeszło się prawie całe Terrington, orkiestra grała głośno i radośnie. Tańczyłam tylko z nim, tylko z moim cudownym mężem…
- Nigdy nie byłam tak szczęśliwa – powiedziałam, gdy zaczęli grać „Never tear us apart” INXS, a John przytulił mnie mocno na parkiecie.
- Uwierz mi, że ja też – szepnął – Gdyby nie ty, nic nie miałoby sensu.
„Don't ask me what you know is true. Don't have to tell you I love your precious heart”*, słyszeliśmy w piosence, i spojrzeliśmy na siebie znacząco. Nie musieliśmy pytać, nie musieliśmy mówić, po prostu wiedzieliśmy. Niezwykła łączność dwóch zakochanych dusz i serc, pasujących do siebie w każdym calu…
John
„I was standing, you were there – two worlds collided, and they could never tear us apart”*… Czy nie tak było? Stałem w miejscu, gdy pojawiła się ona, i nasze światy, pozornie tak różne, zderzyły się ze sobą z ogromną mocą. A teraz… teraz czułem, że naprawdę nie ma na tym świecie rzeczy ani osoby, która mogłaby nas rozdzielić. Może najzwyczajniej za bardzo siebie nawzajem potrzebowaliśmy. Katie była największym cudem mojego życia, zmieniła mnie totalnie, i za to nigdy nie przestanę jej dziękować. Wyciągnęła do mnie dłoń ze swoim sercem, kiedy myślałem że nie ma już dla mnie ani odrobiny miłości na tym świecie, i mimo że upłynęło już pół roku, nigdy nie dała mi odczuć, że coś się zmieniło; codziennie widziałem to serce wyciągnięte na jej delikatnej, drobnej dłoni. Podawała mi je tak naturalnie, tak normalnie… Nauczyła mnie, że i ja muszę swoje wyjąć z piersi i podarować jej. I robiłem to jej wzorem. Nigdy nie chowałem przy niej swojego serca, swoich myśli, uczuć, lęków, radości, podawałem jej wszystko na tacy, tak jak i ona. I to było piękne, to że możemy odsłonić się przed sobą całkowicie nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim – duchowo. Nigdy nie przestanę jej kochać, bo to dzięki niej żyję, oddycham, mówię…
- John, o czym myślisz? – wyrwała mnie z zamyślenia.
- O tobie – odparłem – Jesteś najpiękniejsza. Masz śliczne włosy, przecudną suknię…
- A tak naprawdę?
- Zobaczysz… jak wesele się skończy.
- Kuszące… John, a ty kochasz jeszcze swoją starą żonę? – roześmiała się.
- Czy kocham? – krzyknął – Jesteś moją księżniczką! Ubóstwiam cię!
- Mój książę… - jej oczy rozbłysły niczym milion gwiazd – Mój mężu.
***
Obudziłem się u boku mojej żony, na palcu której lśniła, oprócz zaręczynowego pierścionka, złota obrączka. Jej piękne ciało przylegało do mojego i tak bardzo nie chciałem jej budzić… Ale sama otworzyła oczy i przeciągnęła się słodko, prezentując mi urok swojego ciała w całej rozciągłości.
- Dzień dobry, pani Standring – uśmiechnąłem się, gładząc jej policzek.
- Mmm… Dzień dobry, mężu. Jakie plany na dzisiaj?
Otworzyłem szufladę szafki nocnej i wyciągnąłem z niej kartkę papieru, którą podałem mojej rozespanej jeszcze żonie. Patrzyła na literki, marszcząc czoło, aż w końcu wbiła wzrok we mnie.
- John, co ty… Coś ty narobił!?
- Sprzedałem mój dom – oznajmiłem – Chciałem, żebyś miała niespodziankę. Udało mi się sfinalizować transakcję trzy dni przed ślubem, pomagał mi twój ojciec i wujek. Pieniądze są już na moim… NASZYM koncie, wszystko się zgadza. A dziś… Idziemy do Portera kupić pola lawendowe.
- John!
- Nie… nie cieszysz się?
- Ja? Ja jestem… Boże, kochanie! – rzuciła mi się na szyję, obcałowując całą moją twarz – To cudowne!
- No, to już, ubieraj się, wychodzimy! Jesteśmy umówieni na ósmą!
Kate
Byłam w ciężkim szoku, ale zrobiłam, o co prosił mnie mój mąż. Po chwili byłam gotowa i już byliśmy w drodze do domu pana Portera. Gospodarz przyjął nas uprzejmie i z radością. Podpisanie umowy trwało dosłownie chwilę, John zobowiązał się że całą kwotę przeleje jeszcze tego dnia.
- No, to pozbyłem się kwiatków – dość posępnie stwierdził Porter – Ale dobrze, że oddałem je w dobre ręce. Wierzę, że zajmiecie się państwo nimi najlepiej, jak można.
- Może być pan pewien – zapewniłam – To wyjątkowe miejsce. To zaszczyt, że możemy być teraz właścicielami Yorkshire Lavender.
- No dobrze, z mojej strony to wszystko, w ciągu tygodnia się stąd wyniosę, na pewno spotkamy się jeszcze raz, bym oddał państwu wszelkie dokumenty, klucze, ale umówimy się telefonicznie.
- Dziękujemy, do zobaczenia.
Wyszliśmy z Johnem z domu Portera, trzymając się za ręce. Weszliśmy w rządki na lawendowych polach, teraz o wiele mnie imponujących niż latem, ale z łatwością odnaleźliśmy nasze miejsce.
John
- Kocham cię, moja księżniczko, i przysięgam że przez całe życie będę cię nosił na rękach przez te ukwiecone, wonne  pola – powiedziałem poważnie.
- Wiem, mój książę… Mój wspaniały książę z lawendowych pól.
Kate objęła mnie i pocałowała, a ja wyobraziłem sobie tu nas dwoje i nasze dzieci, nasze psy, i to było najpiękniejsze, co mogliśmy razem osiągnąć. Nasza rodzina w najbardziej rajskim zakątku na świecie… Czy mogłem być szczęśliwszy z kimkolwiek innym? Nieważne gdzie, ważne, że z nią. Z moją księżniczką, dla której od pierwszego wejrzenia byłem ukochanym księciem…



* tłumaczenie piosenki tutaj.


Viewing all articles
Browse latest Browse all 1083

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra