Quantcast
Channel: zRYSIOwana ja
Viewing all articles
Browse latest Browse all 1083

"Książę z lawendowych pól", fanfik autorstwa Kate. Część 24.

$
0
0
Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść, "Książę z lawendowych pól" zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. Opowieść zawiera treści erotyczne, więc jeśli nie macie skończonej odpowiedniej ilości lat (to jest 18 lat) aby czytać takie teksty, to proszę nie czytajcie dalej.
----------------

Poprzednia, dwudziesta trzecia część tutaj.


- Vincent, dziubasku! – dom wypełniał pisk Josephine – Przesuń kredens w prawo! Nie, tygrysku, to jest LEWO, ja chcę w PRAWO!
- John… – jęknął narzeczony ciotki.
- A zostawże chłopaka w spokoju! Widzisz, że przykręca klamkę, przesuwaj kredens!
- Ciociu, pomogę mu – Johnowi zrobiło się żal biednego, wyczerpanego Vincenta – Nie da rady tego sam zrobić.
- Dobrze, skarbie. Nie mogłeś powiedzieć, że jest ci ciężko? – zapiszczała wysokim tonem do zirytowanego już Vincenta – Jesteś nieodpowiedzialny, mogłeś umrzeć!
Nie odpowiedział. Ledwo stłumiłam śmiech, kończąc wieszać firanki. Ostatnie poprawki i… dom Josephine i Vincenta był gotów. TAK! Nareszcie się wprowadzali i mogliśmy z Johnem wrócić do mnie. Nie to, żeby nie podobało mi się w jego domu, ale również sam John przyznawał, że przyzwyczaił się do mieszkania u mnie, i jest tam o wiele wygodniej. Poza tym kierowała nim też troska o mnie: mój dom ogrzewany był piecem centralnym, więc kiedy John napalił w nim, w całym domu było równomiernie ciepło. U niego w pokoju stał piec kaflowy, i to było wszystko. W kuchni ciepło pochodziło z małego pieca kuchennego, a łazienkę dogrzewał wieczorami maleńkim piecykiem elektrycznym. Niby mi to nie przeszkadzało, ale dla Johna oznaczało to dwa razy więcej pracy. Zresztą, uczciwie musiałam przyznać, że obiektywnie w jego domu było chłodniej, i to sporo. Zdecydowanie postanowiłam, że w najbliższym czasie poruszymy temat ostatecznego wspólnego mieszkania, bo utrzymywanie dwóch domów było na tym etapie naprawdę pozbawione sensu.
Od naszej ostatniej rozmowy z Carol minęło już parę dni. Uspokoiłam się wewnętrznie, i nawet myśl że ona nadal jest gdzieś obok, niespecjalnie mnie uwierała. Zauważyłam też, że Johna nie dręczy już ta sprawa, zdawał się być pogodzony z przeszłością i tym, że nagle po latach powróciła. Uśmiechał się do mnie więcej, niż zwykle, a to dobrze wróżyło. Był zupełnie innym człowiekiem, widocznie potrzebował tego wstrząsu, powrotu Carol i trudnej rozmowy z nią, żeby przełamać do końca swoje psychiczne bariery.
- John… jesteś w domu? – zapytałam, wracając pewnego dnia z pracy – Kochanie?
Cisza. Powinien już być, tego dnia miał kończyć przede mną. No trudno, może coś go zatrzymało. Zabrałam się za porządki i gotowanie, przecież John musiał coś zjeść, kiedy wróci. Choć najchętniej zabrałabym go do Yorku na dobrą, dużą pizzę… Może to dobry pomysł. W takim razie w ogóle nie wchodziłam do kuchni, tylko zabrałam się za pranie. Wpadł do łazienki nagle, i wyglądał na zaskoczonego moim widokiem. Miał dziwny, trochę dziki wzrok…
- Jesteś już – uśmiechnęłam się, całując go w policzek – Coś się stało?
- Nie, Katie – mruknął, chowając dłonie za plecami – Wszystko w porządku.
- John… Coś ukrywasz – poczułam nieprzyjemne ukłucie i szarpnęłam jego ręce. Były całe umorusane, coś jakby… smar? Trzymając jego dłonie patrzyłam na niego pytająco.
- Katie…
- John, nie podoba mi się to. Co przede mną ukrywasz, i dlaczego mi nie ufasz!? Nie chcę być i nie jestem wredną, kontrolującą cię jędzą, ale nienawidzę, kiedy się mnie oszukuje!
Spuścił wzrok. Nie! Znowu wracamy do tego etapu!? Będziemy spuszczać wzrok, jąkać się i być jak zagubione dziecko we mgle? Puściłam jego dłonie i cofnęłam się o krok. Nie chciałam tego, ale skoro nie traktował mnie poważnie, i ukrywał coś przede mną… Wstydził się brudnych dłoni! To co, do cholery, musiał nimi robić!?
- Kate, przepraszam – jęknął cicho – Zachowałem się jak idiota.
- Ależ skąd! To pewnie znowu ja wyjdę na idiotkę!
- Katie, nie gniewaj się na mnie. Ja… Proszę, zrozum! Przestraszyłem się, że będziesz zła, ale wiem że to błąd, nie powinienem… Nie powinienem nic przed tobą ukrywać. Ja tylko… Carol przyszła poprosić o pomoc. Wychodziłem właśnie od Freemanów, spotkałem ją przed ich bramą, powiedziała że wybiera się do Yorku, ale samochód stanął jej pod sklepem… Czy to coś złego, że jej pomogłem?
Słuchałam go i nie dowierzałam. Coś złego? Jak mógł zadawać takie pytania? Problemem było to, że próbował mnie okłamać, naprawdę tego nie dostrzegał!?
- John… Słyszysz, co mówisz? – zapytałam go, siląc się na spokój – Rozumiesz, co do mnie powiedziałeś?
- Ale…
- Właśnie robisz ze mnie wredną, podłą zołzę. Czy ja kiedykolwiek dałam ci do zrozumienia, że nie życzę sobie, żebyś komuś pomagał? Nawet, jeśli byłaby to Carol? Jak możesz w ogóle tak o mnie myśleć!? Zanim następnym razem powiesz lub pomyślisz o mnie coś takiego, przypomnij sobie łaskawie, ile dla ciebie zrobiłam, jak broniłam cię przed tą idiotką, jak rozumiałam wszystko, każde twoje złe wspomnienie, każdy twój lęk, wszystko co z nią związane, a dopiero potem spróbuj ruszyć głową, jeśli to dla ciebie nie za trudne, że może jednak nie jestem aż taka zła, jaką mnie widzisz, i może sprawiasz mi… odrobinę – podkreśliłam ze złością – przykrości.
- Kate…
- A Carol pomagaj do woli! Jak będzie potrzebowała, żeby jej… rurę przepchać, to też się nie krępuj! Tylko umyj ręce, zanim wrócisz do domu!!! I nie tylko ręce!!!
Tak, byłam okropna. Ale krew mnie zalewała, kiedy widziałam, że on mi kompletnie nie ufa! Bał się pokazać, że ma brudne ręce, bo według jego prostego, męskiego móżdżku pewnie pomyślałabym, że oprócz samochodu wkładał jej ręce do majtek! Co za cholerny, upokarzający brak zaufania i szacunku!
- Odsuń się, chcę stąd wyjść – warknęłam – Obiad zrób sobie sam, chciałam jechać z tobą do Yorku, ale chyba mi się odechciało. Jedź z Carol, bo widocznie tylko jej możesz ufać. Mnie nie możesz pokazać nawet brudnych rąk, bo oskarżyłabym cię o zdradę!
- Przestań już – odparł twardo – Wystarczająco dużo powiedziałaś. Czuję się jak kompletny idiota.
- Bo na to zasłużyłeś! Jesteś cholernym kłamcą i kompletnym idiotą, John!
- Ale dlaczego aż tak krzyczysz…?
- John, nie rozumiesz? Do cholery, próbowałeś ukryć przede mną fakt, że pomogłeś kobiecie, co najmniej jakbym mogła cię za to zabić! Uważasz mnie za tak potworną zołzę, to mało? Nie mam prawa czuć się urażona? Wiem, powinnam cię przytulić, pogłaskać po główce i powiedzieć, że masz prawo mnie dalej okłamywać. Ale te czasy minęły, John. A skoro nie rozumiesz, że moja miłość do ciebie znaczy tyle, że bezgranicznie ci ufam i możesz z tą idiotką jechać nawet na wycieczkę, a ja się nie obrażę, to przykro mi bardzo. Widocznie nie do końca na moją głupią miłość zasługujesz.
Zerwałam się z miejsca i chciałam go odepchnąć, by przejść, ale stał twardo w drzwiach. Chwycił mnie mocno umorusanymi dłońmi i przytulił z całych sił, tak że ledwo mogłam oddychać. Doskonale wiedziałam, że nie musiałam aż tak na niego krzyczeć, ale zranił mnie tym, że chciał ukryć przede mną fakt pomocy Carol. Przecież bym mu nie zabroniła… Przestałam stawiać opór, moje ciało przestało być sztywne i przylgnęło do Johna bezwładnie. Przytrzymywał mnie mocno i pocałował w czubek głowy.

- Przepraszam cię – szepnął niepewnie – Stchórzyłem. Nie wiem, dlaczego chciałem to przed tobą ukryć, nie potrafię tego wyjaśnić. Myślałem, że sprawi ci to przykrość. Ale nie mogłem jej odmówić, Katie, pomógłbym każdemu, a ona nie ma tu nikogo, mało kto ją lubi, poprosiła mnie o pomoc…
- Ja to rozumiem – odparłam oschle – Ale nigdy mnie tak nie traktuj. Poczułam się, jakby to ona była na pierwszym planie, najważniejsza, a ja gdzieś na marginesie. A może… Może jednak tak jest?
- Nie! – zaprotestował ostro – I nigdy tak nie będzie. Jesteś jedyna i najważniejsza. Wybacz mi, Katie. Pogubiłem się…
- Myślałam, że już się odnalazłeś, było tak dobrze przez ostatnich kilka dni! Miałam wrażenie, że tamta rozmowa z Carol wiele zmieniła, że może moja obecność miała znaczenie… A teraz okazuje się, że wszystko przechodzimy od nowa!
- Nie będę cię prosił o czas, bo już go dużo od ciebie dostałem, nie będę też prosił cię o pomoc, bo… wstyd mi, że ciągle jej potrzebuję, ani o zrozumienie, bo i tak rozumiesz nadzwyczaj wiele. Ale Katie, jeśli mogłabyś mnie tak po prostu kochać, nic więcej, to byłbym najszczęśliwszy na świecie. Krzycz na mnie, ile chcesz, gniewaj się, obrażaj, ale przynajmniej widzę, że nie jestem ci obojętny i wzbudzam w tobie emocje – uśmiechnął się nieco bezczelnie – Po prostu mnie kochaj.
- John, to żaden wstyd że potrzebujesz pomocy – złagodniałam, słysząc jego słowa – Moim obowiązkiem jest ci jej udzielać. Zresztą dla mnie to nie tyko obowiązek, a ogromna przyjemność, chcę ci pomagać, chcę wiedzieć o wszystkim, co cię trapi, i chcę rozumieć. I chcę, żebyś wiedział, że nie musisz mi mówić o wszystkim, nie jestem detektywem śledczym, każdy ma prawo do prywatności, ale… nie zachowuj się nigdy  tak, jak dziś. Nie próbuj ukrywać czegoś, co błędnie uważasz za jakieś przewinienie w stosunku do mnie, po prostu mów mi, jeśli czujesz potrzebę, ale nie traktuj mnie tak, bo to boli. Jesteś dobrym człowiekiem i wiem, że pomógłbyś nawet wrogowi, gdyby był w potrzebie, a ja nigdy nie zmusiłabym cię, żebyś odmówił Carol pomocy przy samochodzie. Przynajmniej będzie sprawny i będzie mogła odjechać nim w siną dal.
- Dobrze, kochanie. Zapamiętam to wszystko. Nie gniewasz się już na mnie?
- Nie mogę – roześmiałam się cicho – Tak mocno mnie trzymasz, że nie daję rady się gniewać.
- To znaczy, że nadal mnie kochasz?
- Bardziej, niż na to zasługujesz, misiu o małym rozumku! No dobrze, zbieraj się, jedziemy.
- Gdzie?
- Do Yorku, zapraszasz mnie na pizzę – odparłam spokojnie – Zapomniałeś?
- Taaak… Chyba rzeczywiście – John udał, że przypomina sobie zaproszenie – Ubieraj się.
- Poczekaj, włączę pralkę i możemy jechać.
John umył ręce i wyszedł się przebrać. Nasze życie było tak burzliwe… W jednej chwili kłóciliśmy się, gotowi się pozabijać, a zaraz potem dla odmiany żyć bez siebie nie mogliśmy. Jak jazda na rollercoasterze… Ale kochałam tego mojego wariata jak nigdy nikogo innego, i nie zamieniłabym go na żadnego, nawet jeśli gwarantowałby długie, SPOKOJNE i dostatnie życie. O nie, wolałam żebyśmy męczyli się z Johnem ze sobą do końca życia!
- Kochanie… Możesz przyjść? – usłyszałam jego wołanie z pokoju.
- Coś się stało?
- Chodź – powtórzył, i po chwili spełniłam jego prośbę – Zobacz, kto jest misiem o małym rozumku. Masz dziś wizytę u ginekologa, zapomniałaś?
- Ja…?
- No, chyba NIE JA – podkreślił sarkastycznie – Nie dałbym sobie grzebać Bóg wie gdzie jakiemuś… lekarzowi. Powinnaś być mi wdzięczna, że wyraziłem zgodę na twoje wizyty u tego faceta. Całe szczęście że ma 70 lat.
- No i co? Nadal jest przystojny! Wygląda jak Sean Connery!
- No…! Uważaj sobie! – pogroził mi palcem – No już, zmieniaj majtki i szykuj się! Musimy zdążyć zjeść tę pizzę przed wizytą.
- Na którą jestem umówiona?
- Na piątą, głuptasku. No już, biegnij na górę!
Naprawdę, mężczyzna, który pilnuje swojej kobiecie nawet wizyt u ginekologa, to skarb. Cmoknęłam go przelotem w policzek i posłusznie poszłam się przebrać, a potem pojechaliśmy do Yorku. Spokojnie siedzieliśmy sobie w naszej ulubionej pizzerii, czekając na zamówienie. John uśmiechał się tajemniczo i wpatrywał we mnie nieustannie.
- Wyglądam dziwnie? Jestem brudna? – spytałam.
- Nie, tylko trochę ładna, a to wystarczy żebym gapił się jak sroka w gnat.
- Trochę?
- Trochę – potwierdził – Trochę ci brakuje do Moniki Belucci, do Kate Winslet…
- Jesteś draniem, wiesz?
- Tak? Widzisz teraz, jak czuję się, kiedy słyszę nazwiska Connery albo Brosnan?
- Ale to są Bondowie!
- A to są…
- John, zamknij się – syknęłam – I pocałuj mnie lepiej.
W tym momencie spojrzałam przez okno, przy którym siedzieliśmy, i zauważyłam idącą w kierunku pizzerii Carol. Patrzyła wprost na mnie, a ja… Ja zostałam niespodziewanie przyciągnięta przez Johna. Uniósł mnie tak, że usiadłam mu na kolanach, i wpił się zachłannie w moje usta. Tak, tego mi brakowało… Nie wspominając już o satysfakcji, jaką czułam przy świadomości, że widzi to Carol. John, wcale o niej nie wiedząc, namiętnie pieścił mnie swoimi stęsknionymi wargami. Dawno nie całował mnie AŻ TAK… Języki splątane ze sobą w gorącym tańcu były spragnione swojego dotyku, usta nie mogły się od siebie odkleić, a John mnie całą przycisnął do siebie z całych sił. Żeby ta chwila mogła trwać wiecznie… Otrzeźwił nas dopiero głos kelnerki.
- Przepraszam… Państwa zamówienie – bąknęła.
- Dziękuję – mruknął John, błyskawicznie zsuwając mnie z kolan – I przepraszam.
- Nie… nie ma za co – uśmiechnęła się nieśmiało – Tamta pani pytała o państwa – wskazała na kobietę siedzącą tyłem przy barze. Rozpoznałam w niej Carol.
- O co pytała?
- Od kiedy tu państwo jesteście. Oczywiście nie odpowiedziałam, nie jestem do tego upoważniona.
- Dziękuję – odparłam – Naprawdę dziękuję. Proszę nic jej nie mówić, nie chcę mieć z nią nic wspólnego.
- Oczywiście.
Dziewczyna odeszła, a John spojrzał na mnie pytająco. No tak, jak zwykle nic nie wiedział…
- To Carol. W ogóle nie patrz w tamtą stronę zachowuj się jakby jej nie było.
- Ale jak to? Dlaczego? Widziałaś ją?
- Tak, zauważyłam przez okno w momencie, kiedy się do mnie tak mocno przyssałeś – uśmiechnęłam się, zarumieniona – Nie sądziłam, że tu wejdzie.
- Widziała cię?
- Tak.
- Czyżby zrobiła to specjalnie…?
- John! Proszę cię! Jesteśmy tu razem, nie ma jej, rozumiesz? Proszę, skup się na mnie i na jedzeniu, nie patrz tam…
- Masz rację – przyznał – Nie ma sensu. Jedzmy.
Udało nam się zjeść pizzę w dobrym nastroju, bez zastanawiania się nad obecnością Carol. Co prawda przy wyjściu John nie potrafił odmówić sobie odwrócenia się, by sprawdzić, czy on nadal siedzi przy barze. Tak – siedziała. O co jej chodziło? Miała w tym cel, czy to przypadek? To było co najmniej zastanawiające… Ale nieważne. Teraz nie to się liczyło. Pojechaliśmy do ginekologa, gdzie John jako typowy, chorobliwie zazdrosny samiec koniecznie chciał wejść ze mną, ale uprzejmy, starszy pan doktor równie uprzejmie oznajmił mu, że chyba upadł na głowę. W takim razie John został w poczekalni, a ja sama udałam się na wizytę. Lekarz rozmawiał ze mną dość długo, analizował wyniki moich badań, tłumaczył mi wiele rzeczy, a ja ze spokojem słuchałam go, choć przez chwilę myślałam, że przeżywam jakąś cholerną powtórkę z rozrywki… Na szczęście lekarz cierpliwie objaśniał mi wszystkie zagadnienia i wątpliwości tak długo, aż zupełnie mnie uspokoił, i wyszłam do poczekalni z bladym uśmiechem.
- Przejdziemy się? – zaproponowałam.
- Myślałem, że chcesz jechać do domu…
- Przejdźmy się do parku.
Milczeliśmy całą drogę; John chyba widział, że chcę mu coś powiedzieć, ale nie naciskał. Ja czekałam, aż znajdziemy się w cichym, spokojnym miejscu, gdzie zbiorę się w sobie i powiem mu o wszystkim, czego dowiedziałam się od lekarza.
- John, nie gniewaj się – zaczęłam, gdy usiedliśmy na ławeczce w cichym zakątku – To nie do końca moja wina.
- Boże, Kate! Brzmisz co najmniej jakbyś planowała coś złego!
- Nie – chwyciłam go za rękę – Chodzi o to, że… Jestem chwilowo niepłodna.
Zawiesiłam głos, szukając odpowiednich słów, by kontynuować temat, ale John poderwał się nerwowo.
- Jak to!? – krzyknął – Nie możesz mieć dzieci!? Boże, kochanie!
- John, usiądź, proszę. Nie mogę, ale tylko chwilowo. Nie jestem bezpłodna, a niepłodna, a to różnica.
- Cholera, nie rozumiem, jestem prostym facetem ze wsi, Kate, mów mi jaśniej…
- Kochanie, posłuchaj, lekarz tłumaczył mi szczegółowo, jaka jest tego przyczyna, ale przyznam że nie pamiętam wszystkiego, te medyczne określenia… Najważniejsze jest to, że dostałam lekarstwa, w ciągu kilku miesięcy wszystko powinno się uregulować i wrócić do normy. To ma jakiś związek z poronieniem, coś jest teraz nie tak, ale wszystko się naprawi, zobaczysz. Po prostu dzieci będą trochę później – westchnęłam.
- Czyli będziemy mogli mieć dzieci za rok, dwa?
- Tak John, obiecuję ci to.
- To cudownie – odetchnął z ulgą – Przestraszyłem się…
- John… A gdybym nie mogła już nigdy… Co wtedy? – zapytałam ze strachem, ale on tylko uśmiechnął się lekko.
- No i co z tego, głuptasie? Myślisz, że kochałbym cię mniej, albo zostawił? Nie uwolnisz się ode mnie tak łatwo, i nie z tak błahego powodu.
- Bezpłodność nie jest błahym powodem.
- Do rozstania? Byłaby najbardziej absurdalnym i najgłupszym powodem, dla jakiego mógłbym cię zostawić. Nie myśl o tym. Skoro lekarz mówi, że to niepłodność okresowa, i po lekach wszystko się naprawi… Czym się martwisz?
- Myślałam, że będziesz zły, smutny – spuściłam wzrok – Że chcesz dziecka już teraz.
- Katie… Mówiłem ci, że NIE będziemy starać się o maleństwo tak szybko, na siłę, żeby wypełnić pustkę po… no, nieważne. Że jeśli przyjdzie, to przyjdzie, a jeśli nie, to znaczy że to jeszcze nie ten czas. Wszystko jest w porządku! Czym się martwisz?
- Nie wiem… Przecież mam takiego kochanego narzeczonego – uśmiechnęłam się radośnie – Nie wiem, czym się przejmuję. Przecież to nic takiego.
- Dokładnie. Chodź do samochodu, mam ochotę na… wiesz, co.
- Gdzie, tu, na parkingu? – zaczerwieniłam się.
- Odważysz się…?
- Sama nie wiem…
- Panna porządnicka! Wzór cnót! No dobrze, skoro się boisz, pojedziemy do domu, pod kołderkę…
- NIE! – zaprotestowałam – Zgadzam się na wszystko.
- Moja grzeczna, posłuszna dziewczynka… I za to cię uwielbiam.
***
Dni mijały jak szalone. Powoli zbliżało się Boże Narodzenie, nasze pierwsze wspólne… Do świąt były już tylko dwa tygodnie. Bardzo kusiło mnie, by już zacząć stroić dom, kupić choinkę, powiesić na domu lampki, ale John skutecznie studził mój zapał. Powtarzał, że muszę wytrzymać jeszcze trochę, że zabierzemy się za to tydzień przed świętami, jeśli tak bardzo mi na tym zależy. Dobrze, skoro tak... Uzbroiłam się w cierpliwość. Parę razy zastanowiło mnie, dlaczego nadal tkwimy w takim zawieszeniu, jesteśmy razem, mieszkamy razem, miałam wrażenie że z dnia na dzień jest więcej Johna w mojej szafie, ciągle przynosił od siebie dodatkowy sweter, spodnie, ale nigdy nie rozmawiamy o ślubie, choć wiedziałam że John bardzo tego chce. Ale dlaczego nie wracał do tego tematu? Nie miałam pojęcia, ale nie chciałam naciskać, bo prawdę mówiąc nie było mi to niezbędne. Ale faktem było, że John coraz bardziej namacalnie wprowadzał się do mojego życia. W końcu kiedyś przyszedł do mnie ze starym albumem. Chciał, byśmy go razem obejrzeli, a potem jak gdyby nigdy nic odłożył go na półkę, tak jakby stał tam od zawsze... Zrobiło mi się ciepło na sercu. Następnego dnia przyniósł jedną ze swoich ulubionych książek. Dlaczego nie zrobił tego wcześniej? Byliśmy razem od pół roku, a dopiero teraz tak naprawdę, w pełni zaczęłam czuć, ze tworzymy jeden dom. Wydawało mi się, jakby chciał powoli, by mnie nie przytłoczyć i nie przestraszyć, na dobre wprowadzić się do mnie. Byłam szczęśliwa. Wydawało się, ze wszystko jest wręcz idealnie... I tak było. Do czasu, gdy pewnego dnia wracając z pracy postanowiłam odwiedzić Johna u Freemanów. Już z daleka widziałam czyjś samochód, stojący pod ich bramą. Nie znałam tego auta, ale szybko potwierdziły się moje obawy. To znowu była Carol.
- Cześć – przywitałam się z chłodną uprzejmością, a zaraz potem ciepło uśmiechnęłam się do Johna – Witaj, kochanie. Jak ci mija dzień?
- Katie, kochanie – rozpromienił się, całując mnie mocno – Tęskniłem za tobą.
- Co znowu? – wskazałam na auto z otwartą maską – Rozrusznik? Akumulator?
- Coś stukało, Carol bała się że stanie się coś po drodze.
- Dobrze, że przyszłaś do Johna – powiedziałam, patrząc na nią twardo i z nieufnością – Nie ma w całym Terrington lepszego mechanika.
- Wiem – odpowiedziała, uśmiechając się słodko do Johna.
- Długo ci to jeszcze zajmie, misiu? – zapytałam.
- Dziesięć minut, nie dłużej.
- To zajrzę w tym czasie do pani Freeman.
Wchodząc do domu Freemanów obejrzałam się jeszcze za siebie. Carol przybliżyła się do Johna i widocznie wdzięczyła się do niego. Bezczelna! Myślała, że tego nie widzę? Miałam ochotę zetrzeć jej ten uśmieszek z twarzy...
- Katie, przyszłaś wreszcie! – ucieszyła się na mój widok pani Freeman – Chodź do kuchni, robię pierniczki!
- Na święta? – zapytała, zdejmując kurtkę i zerkając przez okno na Johna i Carol.
- Żeby to do świąt dotrwało! Mój stary Freeman i twój John nie dadzą im dotrwać choćby do jutra!
- Bez obawy, John zaraz idzie do domu i NIC już nie będzie pani wyjadał.
- Kochanie, a może przyszlibyście dziś wieczorem na kolację? Przyjeżdża William, a poza tym zaprosiłam Josephine z Vincentem.
- Zaprosiła pani moją ciotkę?
- To taka miła kobieta, od razu znalazłyśmy wspólny język.
- Chyba nie zna pani mojej cioci tak do końca – speszyłam się, wyobrażając sobie, jak Josephine opowiada pani Freeman o swoich dokonaniach seksualnych.
- Dlatego ją zaprosiłam, by lepiej się poznać, i chcemy żebyście też przyszli.
Wyjrzałam przez okno. John wsiadał za kierownicę auta Carol i zapalił silnik. Carol podskoczyła z radości, a gdy John tylko wysiadł z samochodu, rzuciła mu się na szyję i pocałowała w policzek. Cholerna idiotka… Robiła to specjalnie. Oddychaj Kate, oddychaj i nie daj się sprowokować. Nie zniżysz się do jej poziomu, przecież John kocha cię właśnie za to, że potrafisz być opanowaną damą nawet w obliczu tak podłych zagrywek. No dobrze, pomogło. Odwróciłam się od okna, kątem oka zdążyłam tylko zobaczyć że John zamyka maskę samochodu i szybko kieruje się w stronę domu. Tak kochanie, jesteś cudowny… Tak należy postępować, uciekać jak najdalej od takich ludzi. Byłam z niego dumna. Kiedy wszedł do kuchni, był nieco zakłopotany.
- Widziałam – powiedziałam groźnie z kamienną twarzą.
- Katie, ja… - John cofnął się o krok – To nie tak…
- Widziałam, że naprawiłeś samochód – sprecyzowałam – Jestem z ciebie dumna. Kochanie, pani Freeman zaprosiła nas na kolację dziś wieczorem, będzie ciocia, Vincent i William, mam nadzieję że nie masz innych planów?
- Nie, przecież wiedziałabyś – widziałam, że widocznie mu ulżyło.
- Może jesteś umówiony – dodałam ironicznie.
- Przestań być złośliwa! – fuknął – Przyjdziemy na tę kolację.
- Dzieci! Nie kłóćcie się! – upomniała nas pani Freeman – Tego mi jeszcze brakuje!
- Nie kłócimy się, John po prostu jest dziś przewrażliwiony.
- Ja?
- Przewrażliwiony na punkcie moich słów i na los biednych, potrzebujących…
- Zazdrosna? – John uniósł brew. Cholera, znowu to zrobił… Doskonale wiedział, jak to na mnie działa.
- Idziemy do domu – zarządziłam, zrywając się z krzesła – Na którą mamy przyjść?
- Na siódmą, kochanie – odparła pani Freeman.
- Będziemy na pewno. John, przynieś mi kurtkę – zażądałam ostro, a on bez wahania spełnił prośbę.
- Proszę, wasza wysokość – mruknął zjadliwie – Wypolerować koronę?
- Ty mi wypolerujesz koronę, a ja tobie… berło, panie – szepnęłam znacząco – Ale może lepiej nie tu. Do wieczora! – dodałam głośno.
- Do zobaczenia, dzieci!
Szarpnęłam Johna za rękę i wyprowadziłam go czym prędzej z domu Freemanów. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, owiał nas lodowaty wiatr, ale nie ostudziło to mojego zapału. Uwiesiłam się Johnowi na szyję i krótko, acz bardzo namiętnie pocałowałam go, po czym odepchnęłam lekko i uciekłam. Gonił mnie przez dłuższą chwilę, aż w końcu złapał na samym środku wsi, chwytając mnie w pasie i obracając się ze mną dookoła kilkakrotnie, śmiejąc się w głos.
- Jesteś małpą! – krzyknął – Okropną, zazdrosną małpą!
- A ty? Biedny naiwniaczek! No cóż, jej naprawiłeś auto, a co mnie naprawisz?
- Najchętniej oddałbym cię na złom, ale… możesz mi się jeszcze do czegoś przydać.
- Czyli jednak… weźmiesz duży klucz francuski i…
- Po francusku? Mmm… Dobrze, sama tego chciałaś – zamruczał, rozmarzony.
- Ale John, ja nic…
- Już nie mogę się doczekać – nie zwracał uwagi na to, co mówię; powoli przesuwał kciukiem po moich ustach – Jesteś w tym najlepsza…
- Moment! Czyżbyś miał porównanie?
- Kochanie, mając w garażu Ferrari nie kupuje się Fiata – westchnął, wpatrując się uparcie w moje rozchylone wargi – Jesteś taka…
- No, jaka?
- Strasznie zazdrosna – uśmiechnął się bezczelnie, całując mnie mocno – Ale kocham cię.
- Szczęść wam Boże, dzieci! – rozległ się naraz głos księdza – Czyżbyście szli do mnie na plebanię?
- Eee… Właściwie to… - urwałam, nie wiedząc, co powiedzieć. John nadal jedną ręką trzymał mnie w pasie, a drugą trzymał na moim policzku.
- Właśnie rozmawialiśmy o terminie ślubu – mój najcudowniejszy narzeczony zachował zimną krew i stanął na wysokości zadania.
- Wspaniale! I co ustaliliście?
- Pobierzemy się w Nowy Rok – John uśmiechnął się słodko, i w końcu przeniósł wzrok ze mnie na księdza – Ma ksiądz wolny termin?
- Chłopcze, dla was zawsze znajdę wolny termin! – ucieszył się duchowny – Katie, co tak nic nie mówisz, powinnaś się cieszyć!
- Ależ ja… bardzo, niesamowicie się… cieszę – bąknęłam.
- No! To kiedy mogę się was spodziewać u siebie?
- Nie dziś. Mamy w planach kolację u Freemanów. Może jutro?
- Wspaniale, John. Życzę wam miłego wieczoru, i… rozejdźcie się do SWOICH domów – zaznaczył kąśliwie – Z Bogiem.
Ksiądz odszedł, wyraźnie usatysfakcjonowany, a ja zdumiona wpatrywałam się w Johna. Jak to!? Naprawdę pobieramy się w Nowy Rok!?
- Chodźmy do domu – powiedział łagodnie.
- John, właśnie powiedziałeś, że…
- Bierzemy ślub pierwszego stycznia.
- Ale… Nie rozmawialiśmy o ślubie, myślałam, że…
- Że się rozmyśliłem? Nie, chcę się z tobą ożenić, i właśnie wymyśliłem termin. Cieszysz się?
Czy ja się cieszę? Ja byłam wniebowzięta! Nie dość, że postanowił wreszcie wziąć ze mną ślub, to jeszcze nie zapytał mnie o zdanie, a SAM podjął decyzję o terminie, i nie miał wyrzutów sumienia że się rządzi. Mój PRAWDZIWY mężczyzna!
- Nie mogłeś mnie bardziej uszczęśliwić – odparłam – I to nie samym ślubem, a tym, że była to twoja decyzja, że wziąłeś sprawy w swoje ręce. I że nie przepraszasz mnie teraz za to.
- Pewne rzeczy powinien robić mężczyzna. Chciałem, żebyś poczuła, że nim jestem.
- Nie musisz mi tego udowadniać, John. Nie musisz…
***
Kolacja u Freemanów wypadła fantastycznie. Ciotka była nadzwyczaj grzeczna, Vincent znalazł wspólny język z gospodarzem, no i przyjechał William, co bardzo nas ucieszyło.
- Zostanę u dziadków do świąt – oznajmił – A może nawet parę dni dłużej.
- Może zostaniesz do Nowego Roku? – zaproponowałam.
- Czy ja wiem?
- Nie wiesz co tracisz – dodał tajemniczo John, ściskając moją dłoń. Wszyscy spojrzeli w naszą stronę.
- O czym mówisz, dziecko? – zaciekawiła się ciotka.
- Ciociu, podjąłem decyzję… Podjęliśmy decyzję, że pobierzemy się pierwszego stycznia.
Wszyscy skupili wzrok na nas. Uśmiechnęłam się nieśmiało i zwiesiłam głowę, a John twardo trwał w swej pozycji. Ciotka wyglądała jakby tkwiła gdzieś pomiędzy zawałem a wylewem, Vincent wachlował ją serwetką, a Freemanowie byli naprawdę zaskoczeni. Jedynie William zareagował żywiołowo.
- No nareszcie! Myślałem, że zostaniecie wiecznymi narzeczonymi!
- Spokojnie, to dopiero pół roku – powiedziałam niepewnie.
- Dziewczyno, o czym ty mówisz? W życiu nie widziałem takiej pary! Wyście się powinni pobrać tydzień po podjęciu decyzji o byciu razem!
- Myślę, że wtedy mógłbym przestraszyć się i równie szybko rozwieść – roześmiał się John – Ale dzięki. Mamy nadzieję, że przyjdziesz na ślub.
- Co to za pytanie!
- Will, prawdę mówiąc, to… Chciałem cię o coś prosić. Widzisz… Chciałbym, żebyś został moim świadkiem.
Spojrzałam z ogromnym zdziwieniem, ale też i dumą, na mojego narzeczonego. To było jak piękny sen, z którego nie chciałam się budzić. Poprosił o bycie świadkiem faceta, który w dzieciństwie mu dokuczał, którego kiedyś obwiniał, poniekąd słusznie, o swoje niepowodzenia, o którego był przez chwilę zazdrosny – spodziewałam się po Johnie wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że w taki sposób i w takiej sytuacji wzniesie się ponad podziały, ponad wszystko, co złe. William chyba jeszcze bardziej niż ja nie wierzył w to, co słyszy.
- Nie chcesz? – speszył się John, widząc jego poważną minę.
- Nie, ja tylko… Wiesz, w ogóle się nie spodziewałem.
- Ja też. Ale kogo miałem poprosić, jak nie ciebie? Jesteśmy przyjaciółmi, prawda…?
- Tak… Jasne, John – uśmiechnął się Will – To dla mnie zaszczyt, że będę twoim świadkiem.
- Chwila, moment, a ja!? – wrzasnęła niespodziewanie Josephine – Co to za maniery!? JA dowiaduję się o ślubie przypadkowo!? Nie zapytano mnie o zdanie!?
- Skarbie, oni nie musieli cię pytać – nieśmiało zauważył Vincent – Wiedziałaś, że John oświadczył się Katie już bardzo dawno. Swoją drogą, gratuluję wam, i bardzo się cieszę.
- My również się cieszymy, dzieci – dodała pani Freeman – Niech wam Bóg błogosławi.
- Kate! Tłumacz się! – zażądała Josephine.
- Ciociu, nie ma czego tłumaczyć, spotkaliśmy księdza, zapytał czy idziemy do niego, a John od razu powiedział, że właśnie ustalamy  termin ślubu. Przynajmniej się odczepił – chciało mi się śmiać na wspomnienie jego radości – To wyszło tak… przypadkiem. Ale bardzo tego chcemy.
- Przypadkiem! A KTO pomyślał o MOICH uczuciach!? Co z weselem? To jest brak szacunku do mojej osoby, jako do najlepszej ciotki!
- Ależ myszko…
- Nie mów do mnie myszko, Vincent!!!
- Josephine, usiądź – przywołała ją do porządku pani Freeman – Organizacja wesela to dosłownie kilka dni. Czemu ty się denerwujesz? Po świętach zabierzemy się za przygotowania, zrobimy w remizie takie wesele jakie się nikomu nie śniło!
- Mówisz…?
- Siadaj! Stary, przynieś no nalewki, musimy to uczcić!
- Ale… Przepraszam, myśmy się chyba nie zrozumieli – John poczerwieniał i spuścił głowę – My mówiliśmy na razie tylko o… ślubie.
- Nie planowaliśmy wesela – poparłam go – Ciociu, przepraszam.
- Ale dlaczego? – zapytał Vincent.
- Nie stać nas na wesele – szepnął John – Poza tym… Nie wiem, czy chcemy.
- Wykluczone. JA mam pieniądze, wesele to nie taki znowu duży koszt, nie ma mowy żeby nie było wesela, John!
- Nie możemy od pana brać pieniędzy – zaprotestowałam, ale Vincent był zdecydowany.
- I nie weźmiecie pieniędzy, a gotowe wesele. A jeśli nie chcecie wesela, proszę bardzo, zaraz po ślubie pojedziecie w podróż poślubną, a my się będziemy bawić. Wilk syty i owca cała. Poza tym, mogłabyś przemóc się i zacząć mówić mi „wujku”. Ty John zresztą też.
Spojrzeliśmy z Johnem na siebie i nie bardzo wiedzieliśmy, jak się zachować, byliśmy oboje potwornie zakłopotani, ale nawet nie wypadało odmówić, bo i tak Josephine z Vincentem i Freemanami zrobiliby wszystko po swojemu. Co miałam zrobić… Wstałam, podeszłam do Vincenta i przytuliłam się do niego mocno.
- Dziękuję, wujku.
- Nie ma za co, dziecko. Byle tylko byście byli szczęśliwi. Naprawdę niczym się nie martwcie, po prostu przyjdźcie w Nowy Rok do kościoła.
Naprawdę byliśmy z Johnem otoczeni kochającymi nas ludźmi, najlepszymi przyjaciółmi i cudowną rodziną. Czego można więcej chcieć od życia… John wyglądał na zadowolonego i spokojnego. Cieszyło mnie to, choć miałam świadomość że na pewno jest mu trochę głupio, bo i ja nie czułam się do końca komfortowo z tym, że Vincent ma płacić za nasze wesele, ale…
- Oddamy mu te pieniądze – szepnął John, gdy usiadłam z powrotem na miejsce obok niego.
- Wiem – odparłam – Też o tym pomyślałam.
Wieczór był naprawdę udany. Ale tak naprawdę dopiero się rozkręcał; pan Freeman wyjął z kredensu kolejną butelkę nalewki. Ciotka i pani Freeman nie przejmowały się nikim i opróżniały własną butelkę swoim tempem, ustalając już szczegóły wesela. Panowie również pili nie mniej, niż one, i towarzystwo rozweseliło się aż nadto bardzo szybko – do tego stopnia, że Vincent zaczął doradzać Freemanowi w sprawach łóżkowych, co nie uszło uwadze Williama.
- Niezłą masz rodzinkę – powiedział – A ty nie pijesz?
- Piję, ale troszkę wolniej. Wolę mieć kontrolę nad wszystkim – odparłam.
- Wam chyba nie grożą dobre rady wujka w sprawach seksu? – roześmiał się, gdy John przybliżył się do nas, by słyszeć rozmowę.
- Absolutnie. To John mógłby ich wielu rzeczy… nauczyć – westchnęłam, całując go mocno – Jak się bawisz, kochanie? Chcesz już wracać, czy zostaniemy?
- Kate nie bądź nudziarą – Will nalał Johnowi kolejny kieliszek – Daj nam się nacieszyć tym wspaniałym wieczorem! Na co dzień nie mogę pić, jestem przecież ginekologiem, jakbym zajrzał kobiecie między nogi z takim oddechem, to… Gdyby była w ciąży, oskarżyłaby mnie o wprowadzanie alkoholu do krwioobiegu dziecka!
- Dlatego NIGDY nie pozwolę ci zajrzeć MOJEJ żonie pod majtki! – orzekł lekko już wstawiony John.
- Żonie? Czyli narzeczonej mogę? – roześmiał się Will.
- Na własne… ryzyko. Jak chcesz stracić twarz całkiem dosłownie… Proszę! Zaglądaj choćby teraz!
- Wolę nie – Will ze śmiechem odsunął się trochę w tył – Nie mogę zbrukać niewinnej panny młodej.
- Niewinnej… Nie znasz jej – zmysłowo zamruczał John – Kate jest cudowna w…
- Wystarczy – przerwałam mu – Trochę cię ponosi. Nie musisz opowiadać Willowi, jaki seks najlepiej mi wychodzi.
- Wszystko ci wychodzi…
- John! Zaraz pójdziemy do domu!
- Jak dla mnie nie musimy wcale iść – szepnął, otaczając mnie swoim ramieniem – Możemy przecież, tak jak latem, w stodole…
- John, do cholery!
- Czego to ja się dowiaduję! – Will wybuchnął śmiechem – Dobrze, że reszta towarzystwa nie słyszy!
- Nie lej mu więcej – poprosiłam, ale z marnym skutkiem.
- Kochana, ja uwielbiam takie plotki i rewelacje! U mnie w mieście zawsze brak mi takiej swobody, no i tego przepływu informacji. A tu? Przyjeżdżam na święta i dowiaduję się, kto w jakiej stodole seks uprawia! Chyba muszę tu zamieszkać!
Nagle rozległo się pukanie. Will zerwał się do drzwi, a ja przyciągnęłam Johna do siebie.
- Jak będziesz tak mielił jęzorem, kotku, to przysięgam ci że ten słodki język DŁUGO mnie nie posmakuje – syknęłam – Tak, jak i mój ciebie, mój ty gorący, francuski kochanku. Rozumiemy się!?
- Katie, ja tylko…
- Kocham cię, ale dostaniesz szlaban na seks, plotkarzu! Albo jeszcze gorzej… Wiesz, co zrobię? Będziemy się kochać codziennie, ale pod kołdrą i przy zgaszonym świetle. Tak, to dla ciebie zdecydowanie dotkliwsza kara…
- Katie, będę milczał jak grób! Nie gniewaj się, ja po prostu taki jestem szczęśliwy, że cię mam, i że jesteś taka jaka jesteś…
- Dobra! Nie graj na moich uczuciach, niech ci… będzie…
Zamarłam, bo Will wprowadził do pokoju Carol. Krew we mnie zawrzała i już chciałam najzwyczajniej w świecie wyrzucić ją za włosy za drzwi, ale powstrzymało mnie tylko stanowcze spojrzenie Josephine, która mimo sporej ilości wypitego alkoholu, nadal trzeźwo myślała.
- Do ciebie, John – mruknął William.
- Carol? – jęknął mój narzeczony – Co się znowu stało…
- Przepraszam że przeszkadzam…
- A owszem, przeszkadzasz – wtrąciła ciotka – Co się stało?
- Przepraszam jeszcze raz, potrzebuję pomocy…
- Drugi raz w ciągu dnia? – zapytałam – Dobrze, chętnie pomożemy. Co tym razem?
- Pękła mi jakaś rura, uszczelka, woda mocno leci mi z kranu i nie mogę jej zakręcić. Boję się że niedługo zaleje mi dom – powiedziała – John, wiem że jest późno, ale…
- Jasne – John podniósł się z krzesła i lekko zachwiał się.
- Pomożemy – zaofiarował się Vincent, a zaraz po nim poderwał się Freeman.
- Dam radę – przekonywał John – Kochanie, mogę iść?
- Nie musisz mnie o nic pytać – podkreśliłam – Dasz sobie radę?
- Jasne. Kocham cię – zapewnił mnie wylewnie, całując na oczach wszystkich – Jesteś  najcudowniejsza. Czekaj na mnie, a jak wrócę…
- Tak, wiem co będzie, jak wrócisz, ja też cię kocham.
Z ciężkim sercem patrzyłam, jak John wychodzi, ale przecież wierzyłam mu, ślepo ufałam, więc ta idiotka nie miała dla mnie kompletnie żadnego znaczenia. Ale dla mnie ten wieczór skończył się wraz z wyjściem Johna, po chwili więc pożegnałam się i poszłam do domu. Will był tak miły, że odprowadził mnie i obiecał zajrzeć do Carol by przekazać Johnowi, by szukał mnie w domu. Usiadłam na łóżku i zaczęłam się zastanawiać, jaką grę prowadzi ta kobieta… Co tak naprawdę chce przez to osiągnąć. Naprawdę uważała, że ma jakiekolwiek szanse by odciągnąć ode mnie Johna? To, w takim razie, była naprawdę porażająco głupia – John był nie do ruszenia, tak, jak mnie kochał, nie kochał mnie nikt inny, więc o jego uczucia nie musiałam się bać. Nie był facetem, który mógłby ulec innej kobiecie, choćby nie wiadomo jak miła była i jak mocno go kokietowała. Ale byłam mimo to zaniepokojona, kiedy długo nie wracał, i tym bardziej przestraszyłam się, kiedy nagle usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami…

Viewing all articles
Browse latest Browse all 1083

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra