Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść, "Książę z lawendowych pól" zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. Opowieść zawiera treści erotyczne, więc jeśli nie macie skończonej odpowiedniej ilości lat (to jest 18 lat) aby czytać takie teksty, to proszę nie czytajcie dalej.
--------------------------
Poprzednia, dwudziesta druga część tutaj.
Dość długo chodziłam po lesie, próbując uspokoić się i podejść do sprawy Carol i dziwnych emocji Johna rozsądnie. Nie było to łatwe, bo kompletnie nie wiedziałam, jak się zachowywać. Co jest w tej sytuacji prawidłowe, a co nie. Nigdy nie byłam w tak niecodziennej i trudnej sytuacji… Tak naprawdę poczułam, że w moim życiu nie ma już miejsca na beztroską młodość, jaką cieszyli się moi rówieśnicy, ja musiałam wziąć się w garść i zmierzyć się z czymś, o czym nawet nigdy nie myślałam, że mnie spotka. Jasne, nie była to może ogromna tragedia, ale sytuacja wybitnie niekomfortowa, i prawdę mówiąc trudna. Ale… zaraz, w czym był problem? Nagle otrząsnęłam się i dotarło do mnie, że skoro poradziłam sobie z utratą dziecka, skoro w tak młodym wieku przeżyłam poronienie i udało mi się nie popaść w depresję, to nic nie jest w stanie mnie złamać! Z Johnem możemy zwalczyć wszystko! A już na pewno nie poróżni nas była dziewczyna mojego ukochanego. Nawet, jeśli John sobie z tym nie radzi i miota się, ogarnięty przez skrajne emocje, to nie powinnam go obwiniać, tylko siedzieć tam i czekać, aż zmądrzeje. Tak, nareszcie ochłonęłam i już wiedziałam, że wrócę do domu. Ale jeszcze nie teraz. Poszłam na przystanek autobusowy i pojechałam do Yorku. Kupiłam sobie nową sukienkę i ulubione czekoladki Johna, na które nie pozwalał sobie zbyt często, bo były piekielnie drogie. Ja jednak kupiłam je bez wahania i wyrzutów sumienia. Pospacerowałam jeszcze trochę po mieście, poszłam coś zjeść, posiedziałam na ławce w parku, i udałam się na przystanek, by czekać na autobus do Terrington. Kolejny miał przyjechać dopiero o dziewiątej, więc spokojnie czekałam, mimo że było mi przeraźliwie zimno. W Terrington byłam dopiero o dziesiątej, na uliczkach pusto i cicho, trochę bałam się, ale spotkała mnie miła niespodzianka: na ławeczce siedzieli sobie moi przyjaciele, panowie Kirth, Crosman i Rooney.
- Dobry wieczór panom – przywitałam się – Nie zimno wam?
- Winko nas rozgrzewa – odparł zadowolony Kirth – A pa… panieneczka to gdzie się pro… pro… prowadza po nocy?
- Właśnie! – zawtórował mu Crosman – Siedzimy i czekamy na panienkę od siódmej!
- Boże, przepraszam was! Gdybym wiedziała, postarałabym się wrócić wcześniej? Coś się stało, że na mnie czekacie? Potrzebują panowie pomocy?
- Przede wszystkim, panieneczko, pro… proszę mówić nam po imieniu. Żadni pa… pa… panowie z nas. George jestem – Rooney zabrał Kirthowi butelkę i podsunął mi ją – Na zdró… zdróweczko, koleżanko.
- Nie, dziękuję…
- Napij się z nami! – ryknął Crosman – Jak inaczej prze… przejdziem na ty, jak nie zapija… ja… jając?
- No… dobrze – przemogłam się i łyknęłam odrobinę. Ohydne, ale mocno rozgrzewające – Więc, co się dzieje?
- To je kobita! – roześmiał się Kirth – Równo z nami pije!
- Błagam, skup się, Colin, i powiedz mi po co na mnie czekacie?
- A po nic, kochaniu… niu… niutka. Wynajął nas znowu, padalec leniwy, samemu nie chciało mu się czekać!
- Kto, John!?
- A kto inny? Jakby mógł, to... to by cię zamknął w klatce! – wtrącił Crosman – Kazał nam prze… przejść całą wieś i cię po… po… poszukać, a jakby co to czekać na przystanku!
- A on? Gdzie jest?
- W domu, był tam przynajmniej go… godzinę temu – wybełkotał Rooney, odrywając usta od opróżnionej butelki.
- Sam?
- Taaa, a te dwie wariatki u siebie siedzą – mruknął Crosman – Wszy… wszystko w porządeczku, sze… szefowo.
- Nie mogę wyjść z podziwu, JAK w stanie nietrzeźwości można być tak zorientowanym i obrotnym, jak wy!
- Lata praktyki, laleczko – Pierce wyszczerzył się, ukazując swoje wybrakowane uzębienie, bez górnej jedynki – Chłopaki, wstajem i idziem, trza ją od… od… odprowadzić do domu.
- Do którego domu panienka sobie życzy? – zapytał George.
- Do Johna, oczywiście – odparłam, nieco zszokowana całą sytuacją – Chodźcie, jest strasznie zimno.
Odprowadzili mnie pod same drzwi, chciałam zaprosić ich choć na herbatę, by się nieco rozgrzali, ale stanowczo odmówili, tłumacząc się swoimi sprawami i obowiązkami służbowymi. Jakież oni mogą mieć obowiązki!? Czyżby „pracowali” jeszcze u kogoś, oprócz Johna? Albo może to on dołożył im jeszcze więcej absurdalnych obowiązków? Uśmiechnęłam się pod nosem, bo była to całkiem zabawna sytuacja. Pożegnawszy się z nimi, po cichu weszłam do domu. John już spał, a przynajmniej tak wyglądał. Usiadłam obok niego i patrzyłam przez chwilę na jego twarz, lekko oświetloną przez światło latarni wpadające przez okno. Nie mogłam pozwolić na to, by coś się między nami psuło tylko dlatego, że do Terrington przyjechała Carol, nawet kiedy czułam zazdrość, musiałam być bardziej opanowana i wspierać Johna, zamiast robić mu wyrzuty. Wiedziałam, że będzie to trudne, bo byłam bardzo emocjonalną osobą, temperamentną i w gorącej wodzie kąpaną, i tak naprawdę często żywiołowa, nieprzemyślana reakcja była u mnie o krok przed myśleniem, ale przynajmniej chciałam postarać się być spokojniejszą. Tak, muszę wziąć się w garść, koniecznie. Dla niego. Pogłaskałam go po włosach i poszłam do kuchni. Byłam zmęczona, ale też strasznie głodna. John zostawił dla mnie dwie kanapki, które wręcz połknęłam zaledwie w pół minuty. Nie miałam siły na nic. Szybko umyłam zęby i zdjąwszy z siebie ubranie, wsunęłam się pod kołdrę. Błogie ciepło… Moje zlodowaciałe stopy i zziębnięte ciało tego właśnie potrzebowały. Kiedy tylko złożyłam głowę na poduszce, oczy momentalnie zamknęły się i od razu odpływałam w krainę snu. Obróciłam się na prawy bok, leżąc tyłem do Johna, i nakryłam się po samą szyję. Oprzytomniałam jednak na chwilę, kiedy poczułam jak John porusza się. Gdzieś w połowie między świadomością a snem odnotowałam, że dotknął moich lodowatych stóp, dłoni i policzków. Podniósł się i sięgnął po leżący na fotelu obok gruby koc, którym otulił mnie szczelnie, a dopiero potem nakrył ponownie kołdrą. Poczułam jeszcze, jak jego ciało przylega do moich pleców, jego silne ramię obejmuje mnie, i… uśmiechnąwszy się, zasnęłam.
Obudziłam się, czując jego oddech na szyi, ustami dotykał jej niemal niewyczuwalnie, a jego ramię nadal obejmowało mnie tak, jak wieczorem. Było mi bardzo gorąco, ale to nie dziwne, skoro okrywały mnie dwie grube warstwy, a dodatkowo ogrzewało jego ciało. Poruszyłam się nieznacznie, a John złożył na mojej szyi subtelny pocałunek. Uśmiechnęłam się szeroko i obróciłam w jego stronę.
- Cześć, kochanie – szepnęłam, całując go w usta – Dziękuję ci za kocyk.
- Katie, ty… nie gniewasz się na mnie? – John wyglądał, jakby w ogóle nie wierzył, że widzi mnie obok siebie.
- A mam powód?
- Chyba… chyba masz?
- Daj spokój. Dziękuję ci też za ochronę, choć zmusili mnie żebym się z nimi napiła tego ohydztwa.
- Gdzie byłaś? – zapytał troskliwie.
- Na zakupach, poczekaj chwilę – wygrzebałam się spod kołdry i natychmiast tego pożałowałam, kiedy wstrząsnął mną dreszcz. Było lodowato! Podbiegłam jednak szybko do stolika, na którym leżała torba z zakupami, i wróciłam do ciepłego łóżka – Kupiłam sobie sukienkę, jak ci się podoba?
- Śliczna… I w moim ulubionym kolorze – uśmiechnął się John, oglądając lawendową sukienkę.
- Kupiłam ci też czekoladki.
- Nie musiałaś – jego oczy powiększyły się i rozbłysły radosnym blaskiem – Jesteś cudowna! Wiesz, że są piekielnie drogie!
- Tak? Nie odczułam tego. Kocham cię, John.
- Ja ciebie też. I przepraszam cię za wczoraj, za Carol…
- To nie ma znaczenia, John. Musiałeś z nią porozmawiać, więc to zrobiłeś.
- Ale miałaś rację, ta rozmowa niczego nie wyjaśniła. Carol wykorzystała okazję, żeby się wyżalić i wzbudzić litość. Chciała do mnie wrócić, tak mi się wydaje.
- Wiem, słyszałam. Ale ty…
- Ja nie chciałem – zaznaczył stanowczo – Wiesz, że nie. Po pierwsze, kocham tylko ciebie, a po drugie… Za bardzo tkwi mi w pamięci to, że chciała mnie wykorzystać, że chciała wyjść za mnie tylko dla pieniędzy za sprzedaż domu. Nawet, gdybym nie miał ciebie, i tak bym do niej nie wrócił.
- Jesteś tego pewien, John? – popatrzyłam na niego wnikliwie – Mam wrażenie, że gdybyś był sam, Carol miałaby spore szanse by cię urobić i przekonać do siebie ponownie. Przecież wczoraj rozmawiałeś z nią, byłeś dla niej tak miły, współczułeś jej…
- Kate, ja po prostu chciałbym jej wybaczyć. Może wtedy łatwiej byłoby mi o tym zapomnieć. Teraz rozumiesz?
- Rozumiem. Nie będę się wtrącać, zrobisz, co zechcesz.
- Ja chcę, żebyś się wtrącała. Nie chcę robić niczego bez ustalenia z tobą.
- Dobrze, kochanie. Jak sobie życzysz. Chciałam tylko… Ja też muszę cię przeprosić. Wczoraj zachowałam się jak okropna, zazdrosna baba. Byłam niemiła, wzorcowa zołza. Tak, jak skrzyczałam wczoraj ciebie, Bogu ducha winnego… Aż mi wstyd – roześmiałam się na wspomnienie tego, wiedząc jednocześnie że John ani trochę nie gniewa się.
- Należało mi się. Poza tym… jesteś nawet trochę seksowna, kiedy się wściekasz.
- Trochę?
- Jesteś w tej swojej wściekłości na tyle seksowna, że we mnie narasta moja własna wściekłość i ogromna chęć na to, by cię unieruchomić i zatkać buzię, żebyś więcej nie krzyczała. A potem odetkać, bo w pewnym momencie jest wskazane, żebyś zaczęła krzyczeć…
- Wystarczy! Wystarczy, bo nie wytrzymam i znowu zacznę się wściekać. Jesteś niepoprawny!
- Ale kocham cię, to chyba wszystko wynagradza.
- Jesteś nie tylko niepoprawny, ale i słodki.
- To może… czekoladkę? – John otworzył pudełeczko i wetknął mi jedną do ust – Moja ty miłośniczko słodyczy.
Cieszyłam się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Naprawdę byłam szczęśliwa. Ale gdzieś tam w głębi zdawałam sobie sprawę, że już przez takie sytuacje przechodziliśmy – niby tłumaczyliśmy sobie niezgodności i różnice, przepraszaliśmy się nawzajem, było przez chwilę cudownie, a potem… Potem znowu to samo. Teraz nie mogłam na to pozwolić. Postanowiłam, że choćbym miała tłumić w sobie gniew, żal czy zazdrość, nie dopuszczę do tego, byśmy się pokłócili – a już na pewno nie z powodu Carol. Nie była warta niszczenia tego, co między nami jest.
***
- Pilnuj drożdżówek, Kate! – krzyknął do mnie Jackman już zza drzwi – Nie spal ich znowu, bo cię zwolnię!
Poszedł. Całe szczęście, bo od rana tylko narzekał. Starałam się go rozweselić, ale pokłócił się z gosposią księdza o jej plotkarstwo, i wręcz ciskał gromami z każdym swoim słowem. Niby wyszedł tylko na moment, ale pomyślałam, że przyda mu się małe przewietrzenie umysłu. Dochodziła już jedenasta, i właściwie powinnam pracować jeszcze przez godzinę, ale postanowiłam zostać do czternastej, ze względu na dobro klientów, lepiej żeby Jackman cały dzień spędził na zapleczu. Układałam świeże pączki na półkach, kiedy ktoś wszedł do cukierni. Odwróciłam się z uprzejmym jak zwykle uśmiechem, który od razu zgasł. To była Carol. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co robić, bo prawdę mówiąc byłam wściekła, widząc ją, ale opanowałam się.
- Co podać? – zapytałam chłodno.
- Nic – odparła ze sztucznym uśmiechem.
- W takim razie po co przyszłaś? To sklep, a nie muzeum.
- Przyszłam cię zobaczyć.
- Powtórzę: to NIE muzeum, tu się niczego nie ogląda.
- Pokłóciliście się wczoraj przeze mnie, tak? – zapytała, lustrując mnie z góry na dół – Mam nadzieję, że to nic poważnego?
- To nie twoja sprawa – rzuciłam tacą od pączków o ladę – Nie będę z tobą rozmawiać.
- Ależ Kate, przyszłam pokojowo, przestań się denerwować.
- Ty? Pokojowo? Prowadzasz się po wsi z Sarah Jones, już samo to zaprzecza twoim pokojowym zamiarom!
- Ale o czym mówisz, to Sarah… zrobiła wam coś? Kate, ja o niczym nie wiedziałam, była dla mnie miła, dlatego przyjęłam jej pomoc, a wiesz że bardzo jej potrzebowałam…
- Będziesz potrzebowała pomocy, kiedy ta metalowa taca wyląduje na twoim cholernym nosie! Przestań kłamać i wynoś się stąd!
- Kate, opanuj się! Spokojnie, nic ci nie zrobiłam…
- Jak śmiesz!? Wszystko, co zrobiłaś Johnowi, mnie zrobiłaś potrójnie! Może on jest naiwny i ci wierzy, ale ja nigdy!
- Widzę, że trafiłam na twardą przeciwniczkę – uśmiechnęła się ironicznie – To dobrze. Nie lubię walczyć z byle kim. Posłuchaj mnie, chcę tylko wytłumaczyć Johnowi wszystko i uzyskać jego przebaczenie, nic więcej. Potem zniknę.
- I ja mam ci uwierzyć?
- Zrobisz, co zechcesz, ale mam propozycję: spotkajmy się w trójkę. Przekonasz się, że ani nie próbuję go uwieść, ani mu zaszkodzić. Kate, on był moim jedynym przyjacielem, teraz to rozumiem, i wiem jak bolało go to, co zrobiłam. Chcę to naprawić i z czystym sumieniem wyjechać.
- Posłuchaj mnie: wiem, że miałaś w życiu ciężko, że gwałcił cię ojciec, zrobił ci dziecko, matka was zostawiła, musiałaś dawać sobie radę, a twoim największym życiowym nieszczęściem było to, że byłaś tak głupia, by być z Lawtonem, największą ofermą na świecie, który ostatecznie kopnął cię w tyłek, ale NIC z wyżej wymienionych rzeczy NIGDY NIE usprawiedliwi tego, jak potraktowałaś Johna.
- To TY posłuchaj, smarkulo…
- Po co te nerwy? – tym razem to ja uśmiechnęłam się ironicznie – Chcesz zobaczyć się z Johnem? To lepiej bądź dla mnie miła. To ja rozdaję karty, rozumiesz to? A jeśli chcesz wiedzieć, jak bardzo gniewa się John, kiedy ktoś powie choć jedno złe słowo na mnie… Zapytaj swojej przyjaciółki Sarah. Albo Paula Turnera, przez dwa tygodnie chodził po wsi posiniaczony.
- Ty mi grozisz…!? – warknęła, i zobaczyłam obłęd w jej oczach. Przestraszyłam się, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Ja? Carol, przeceniasz mnie. Ja jestem tylko… jak to było? Łatwą małolatą, którą zabawia się John. Ja miałabym ci grozić?
- Ty przebiegła żmijko…
- Carol, podobno chciałaś się pogodzić. Co z tobą?
Widziałam, że przez moment kompletnie nie wiedziała, jak się zachować. Na jej twarzy malowało się ogromne zmieszanie, niedowierzanie wraz z wściekłością. Wpatrywała się we mnie tym szalonym wzrokiem i nagle złagodniała. Coś mi mówiło, że nie do końca szczerze…
- Tak, przepraszam. Poniosło mnie – powiedziała, ściszając głos – Nie chcę się kłócić. To jak, możemy się spotkać dziś popołudniu?
- Zapytam o to Johna. Nie mogę decydować za niego, tak jak i on za mnie. Wszystkie decyzje podejmujemy razem – podkreśliłam z mocą – Zróbmy tak. O czwartej spotkajmy się na ławce, tu na centralnym placu. Jeżeli nas nie będzie, to znaczy że John odmówił, w takim razie nie czekaj na nas. Postaram się jednak z całych sił go namówić – uśmiechnęłam się sztucznie słodko.
- Dobrze… Nie spodziewałam się, że jesteś taka twarda – Carol popatrzyła na mnie z uznaniem – W takim razie do czwartej.
Obróciła się na pięcie i wyszła z cukierni jak burza. Patrzyłam na nią przez przeszklone drzwi i widziałam, jak otoczyli ją moi „ochroniarze”, gdy zdążyła zrobić krok. Popatrzyli na nią tylko i rozstąpili się, a ona, najwyraźniej wściekła jak osa, pobiegła do domu Jones’ów. Pierce, Colin i George pomachali mi radośnie, a ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu i zaprosiłam ich na świeże, gorące drożdżówki prosto z pieca. Tak zastał nas Jackman, kiedy wrócił do cukierni.
- Tak to się pracuje! – krzyknął w progu – Może jeszcze pijesz w pracy z nimi!?
- Szefie, to moi przyjaciele! Zaprosiłam ich tylko na drożdżówki, bo marzli na zewnątrz…
- Marzną na własne życzenie, łobuzy jedne!
- Te, szefuńciu, a mordę to ci obić? – Pierce wstał z krzesła i podszedł do Jackmana – Na naszą koleżankę krzyczysz?
- Stary, zostaw go. Nie warto – ostudził jego zapał Colin – To porządny facet. Nie skrzywdzi naszej Kate.
- O co tu chodzi! – Jackman złapał się za głowę – Albo ty jesteś nienormalna, albo ja!
- Ty! – krzyknął George z pełnymi ustami, plując okruszkami spomiędzy szczerb na Jackmana – I nikt inny!
Jackman o mało co zawału nie dostał, ale wyjaśniłam mu pokrótce pomysł Johna z „ochroną”. Na początku nie dowierzał, ale gdy opowiedziałam mu wszystko jeszcze raz, wybuchnął gromkim śmiechem, choć stwierdził, że rozumie obawy mojego narzeczonego, i na jego miejscu zrobiłby to samo. Panowie grzecznie pożegnali się, a ja spokojnie doczekałam do końca pracy, i poszłam do Freemanów po Johna. Wcale nie był zdziwiony moim widokiem.
- Wiedziałem, że przyjdziesz – uśmiechnął się radośnie, przytulając mnie – Jak minął dzień?
- Dobrze, choć… Musimy porozmawiać. Poważnie.
- Poczekaj, najpierw coś ważniejszego – John wziął głęboki oddech i mocno mnie pocałował, tak mocno jak nigdy wcześniej nie zrobił tego na środku ulicy. Oderwał się ode mnie, popatrzył niesamowicie zmysłowo i ponownie wpił się w moje wargi, mocno trzymając mnie w talii.
- Co to ma być!? – krzyknęłam ze śmiechem, gdy zdołałam się od niego odsunąć.
- To? Zaliczka na poczet wieczoru. Muszę nadrobić wczorajszy, bo obiecałem ci cuda, a ty po prostu wyszłaś z domu i nie miałem okazji ich dokonać.
- Ty i cuda… Brzmi baaaardzo obiecująco… Prowokacyjnie – szepnęłam mu wprost do ucha.
- Chcesz prowokacji?
Nie czekając na moją odpowiedź nachylił się i zaczął całować mnie tak namiętnie, gorąco, a zarazem tak czule… Nie dane było nam się jednak cieszyć tą chwilą.
- Cześć – usłyszałam głos Carol i odsunęłam się od Johna.
- Carol! – spojrzał na nią jak na ducha – Co ty tu robisz?
- Nie zdążyłam ci powiedzieć, kochanie. Chciała z nami porozmawiać. Ale umawiałyśmy się na czwartą?
- Nie mogłam czekać – Carol zrobiła minę zbolałej męczennicy – Gryzie mnie sumienie. John, porozmawiajmy, wyjaśnijmy sobie wszystko.
- Katie, o co chodzi? – John cofnął się o krok – Ty z nią rozmawiałaś… o mnie?
- Przyszła do mnie do cukierni, ale twierdzi, że jest nastawiona pokojowo. Chciała porozmawiać z nami, John, nie podjęłam decyzji, właśnie miałam cię zapytać czy w ogóle masz na to ochotę, ale widzę, że Carol chyba pomyliły się godziny.
- Zgódź się, porozmawiajmy – prosiła nachalnie – Proszę, musimy porozmawiać, potem dam wam spokój… Obiecuję, John, tylko poświęć mi kilka minut!
John spojrzał na mnie pytająco, ale ja z aprobatą kiwnęłam głową, więc i on westchnąwszy ciężko, zgodził się na rozmowę. Usiedliśmy na ławce; ja na jednym skraju, Carol na drugim, a on pośrodku nas, jednak szybko odsunął się w moją stronę, łapiąc mnie za rękę. Tak! Niech widzi, że nie trafiła na byle kogo, że John na mnie polega, że jestem dla nie go ważna! Z niecierpliwością czekałam na to, co też chciała nam powiedzieć…
- Jak już mówiłam, Andrew mnie zostawił – powiedziała cicho – Zdradzał mnie już jakiś czas. Nie patrzył na to, że mamy razem córkę, że kochamy go obie, że… Że zostawiłam dla niego całe życie. Ale twierdził, że zależy mu i na mnie, i na tamtej wywłoce. Kiedy poszłam do niej, powiedziała mi że Andrew od dawna obiecywał jej że mnie rzuci. Pobiłam ją do krwi.
- Carol, wystarczy – przerwał jej John – Już to słyszałem. Nie mogę ci pomóc, przykro mi.
- Nie chcę pomocy, John, chcę żebyś mi wybaczył – odparła, ale wyjątkowo nieszczerze to zabrzmiało.
- Wybaczyć ci? Nie rozumiem tego, co mi zrobiłaś, więc nie mogę wybaczyć.
- Proszę cię…
- Carol, słyszysz siebie? – uniósł się John – Przypomnij sobie, co mi zrobiłaś, a ja oddałem ci wszystko, całego siebie, całe moje serce, wszystkie uczucia jakie miałem, pieniądze…
- Spokojnie, kochanie – szepnęłam, czując jego zdenerwowanie – Jestem obok ciebie.
- Wyobrażasz sobie, jak się czułem, kiedy w dzień ślubu powiedziano mi, że jesteś z Andrew… na wrzosowiskach? – Johnowi załamał się głos; nigdy nie mówił mi, że ta wariatka zostawiła go w dzień ślubu! – A potem… ubrany w ten idiotyczny garnitur… poszedłem do ciebie. Zdążyłem tylko zobaczyć, jak wrzucasz swoje bagaże do samochodu i…
- To przeszłość…
- Ale ja widziałem, jak kobieta, którą kocham, odjeżdża z najgorszym dupkiem na świecie! W życiu nie zaznałem takiego poniżenia!
- Mnie też poniżano, nie pamiętasz? – krzyknęła Carol, zrywając się na równe nogi – Lawtonowie traktowali mnie jak trędowatą, a to, że gwałcił mnie własny ojciec, to nie było poniżenie!?
- Uważasz, że coś cię usprawiedliwia? – John również wstał i stanął z nią oko w oko – To, że ktoś skrzywdził ciebie, automatycznie pozwala ci, żebyś mściła się na swoich bliskich? Na kimś, kto cię zwyczajnie kochał bezinteresownie…!? Carol, byłem JEDYNĄ osobą w tej cholernej wsi, która otworzyła dla ciebie całe swoje serce, mimo że nie potrafiłem, to była dla mnie nowość, nie miałem nigdy nikogo bliskiego prócz dziadka i rodziców, mimo że uczucie do ciebie było dla mnie w tym momencie tak trudne… A ty potraktowałaś mnie jak śmiecia. Nie pofatygowałaś się nawet, żeby spojrzeć mi w twarz i powiedzieć, że NIC do mnie nie czujesz i że nie obchodzi cię nasz ślub!!!
Ze złością opadł na ławkę i ukrył twarz w dłoniach. Nie wiedziałam, co robić, patrzyłam to na nią, to na niego… Szok i niedowierzanie. Wiedziałam, że cała ta sytuacja była dla niego niezwykle trudna, że przeżył to strasznie, ale teraz byłam w ogromnym szoku. Tyle nowych faktów, tyle emocji… Nagle poczułam, że mam ochotę udusić tę wiedźmę gołymi rękoma, za te lata cierpienia, które zafundowała mojemu Johnowi w chwili swojej bezgranicznej radości, gdy uciekała z tym pajacem! A teraz próbuje wykpić się swoim poniżeniem? Bezczelna! A kiedy zobaczyłam, jak John wbija we mnie bezradny wzrok, jak na jego twarzy maluje się bezgraniczny smutek i rozczarowanie, mój Boże, poczułam się jakbym to ja go skrzywdziła. To niezrozumienie i pretensje w jego przerażająco przygnębionych oczach…
- John, kochanie – przytuliłam go mocno, nie wiedząc co mogę powiedzieć – Spokojnie… Chcesz iść do domu?
- Nie. Chcę wiedzieć, co odpowie mi Carol – odparł, zwracając się w jej kierunku. Jego oczy błyszczały od łez, które zaczynały się w nich gromadzić.
- Zostaw, nie warto…
- MUSZĘ wiedzieć!!!
Carol jakby straciła na pewności siebie. Chyba nie spodziewała się aż tak ostrej reakcji Johna. We mnie natomiast wezbrała niesamowita wściekłość i gotowa byłam na wszystko.
- Jak mogłaś… - wycedziłam powoli, wbijając w nią wzrok – Jak można być tak podłym? Jak można zostawić kogoś, kto mógł umrzeć za ciebie, kto kochał cię najmocniej na świecie…
- Zamknij się, smarkulo! – Carol wrzasnęła jak oparzona – Co ty możesz wiedzieć!? Wepchnęłaś mu się do łóżka przypadkowo! Gdybym nie zechciała go wtedy zostawić, nadal byłby MÓJ, rozumiesz? Ty nawet nie masz pojęcia, jak to jest być z mężczyzną! Głupia małolata, złapałaś największego naiwnego, prostodusznego faceta i myślisz że jesteś wytrawną łowczynią!? Że cokolwiek wiesz o życiu, o tym, jak to jest kochać kogoś!?
- W przeciwieństwie do ciebie wiem, co to znaczy kochać. Kochać i nie ranić. I wybacz, ale ty, sypiając przez parę lat z Lawtonem, twierdzisz że wiesz jak to jest być z mężczyzną? Z nas dwóch taką wiedzę posiadam TYLKO JA, Carol.
- Tak? I nie wiesz nawet, co z tym MĘŻCZYZNĄ zrobić!
- Jesteś tak głupia, Carol… Boli cię to, bo wiesz, że straciłaś największy skarb, jaki istnieje na świecie, straciłaś go dla marnej podróbki. Dla kogoś, kto kopnął cię z takim rozmachem, na jaki zasługujesz. Zastanawia mnie tylko, jak bardzo podłym trzeba być, żeby w dniu ślubu zostawić kogoś takiego, jak John. Człowieka niewyobrażalnie dobrego, który był w stanie poświęcić wszystko, co miał, żebyś była szczęśliwa. On poniżył się, wiedząc że go nie kochasz, w nadziei że po ślubie coś się zmieni, jesteś w stanie wyobrazić sobie jakie to trudne i bolesne? Ale kochał cię tak mocno, że przełknął fakt, że kochasz innego, zdeptał swoją męską dumę i przechodził w sercu każdego dnia to upokorzenie, bo patrzył na kobietę, którą kochał, która chciała za niego wyjść, kochając innego. Ty to upokorzenie uczyniłaś stukrotnie bardziej dotkliwym, w jednej chwili rujnując jego życie. Naprawdę nie jesteś w stanie pomyśleć, jaką krzywdę mu wyrządziłaś!?
Milcząc, wpatrywała się we mnie z nieskrywaną niechęcią. Gdyby mogła, pewnie zabiłaby mnie na miejscu, ale nie bałam się. John również wbił we mnie wzrok, początkowo pełen zdziwienia, niedowierzania, ale po chwili jego oczy rozjaśniły się i pojawiła się w nich wdzięczność. Ściskałam mocno jego rękę, czując jak mocno drży. Mój Boże, skąd we mnie nagle aż tyle odwagi, żeby wygarnąć tej niebezpiecznej wariatce, co o niej myślę… Gdyby wzrok mógł zabijać, John ściskałby właśnie dłoń swojej martwej narzeczonej.
- Dlaczego nic nie mówisz? – powiedziałam lodowato – Odebrało ci mowę? Jesteś zaskoczona, że głupia smarkula jest w stanie ci się postawić? To jest właśnie to, Carol, czego ty nigdy nie osiągniesz. Miłość, i to jaką odwagę daje. Kocham Johna najbardziej na świecie, i nigdy nie pozwolę żeby stała mu się krzywda. Nawet, jeśli potrafiłby się sam obronić, ja i tak to zrobię swoją drogą. Ty potrafiłaś tylko go zniszczyć.
- Katie, wystarczy… - szepnął John – Dziękuję ci…
- Nie wystarczy! Ciesz się, ze jeszcze widzisz ją żywą!
- Wystarczy – powtórzył John – Idziemy do domu, kochanie. Rozmowa zakończona.
- Nie! – zaprotestowała nagle Carol – John, poczekaj…
- Na co? Chyba już nie chcę niczego więcej słyszeć.
- Twoja… twoja dziewczyna ma rację. Skrzywdziłam cię. Byłam skończoną egoistką, wtedy, po tych wszystkich upokorzeniach jakich zaznałam, myślałam, że to w porządku… Że mam prawo do samolubnego zachowania, że tylko ja się liczę. Nie sądziłam, że mogę cię zranić. Teraz to rozumiem.
- Mam ci w to uwierzyć?
- Zrobisz, co zechcesz, John. Ja naprawdę wszystko zrozumiałam, chciałabym tylko żebyś nie miał do mnie urazy. Naprawdę byłeś dla mnie ważny, byłeś moim jedynym przyjacielem…
- I przypomniałaś sobie o tym teraz, po pięciu latach!? – krzyknął z żalem w głosie – Nie sądzisz, że to późno? I że to wszystko nie ma już sensu?
- Na wybaczenie nigdy nie jest za późno, John. A tego właśnie potrzebuję. Żeby zacząć żyć normalnie, spokojnie, żeby Lisa była szczęśliwa…
- Jesteś bezczelna – wtrąciłam – Po co mieszasz do tego dziecko?
- Chciałabym się zmienić, żeby nie dawać jej złego przykładu, żeby dobrze ją wychować. Wiem, że to trochę późno, ale nie wszystko stracone… John, potrzebuję jednego słowa, żeby zaznać spokoju. Proszę, nie odbieraj mi choć tego…
Popatrzył na mnie, jakby chciał bez słów zapytać, co o tym myślę, co ja bym zrobiła na jego miejscu. Nie wiedziałam… Byłam przepełniona ogromną niechęcią i wściekłością w stosunku do Carol, ale z drugiej strony, słowo „wybaczam” wiele nie kosztuje. Może rzeczywiście tego potrzebowała… Jej zachowanie było dziwne, przez chwilę była agresywna, a potem przepraszała i tłumaczyła się, w jej oczach widziałam nienawiść do mnie, choć gdy patrzyła na Johna, naprawdę można było uwierzyć w jej skruchę… Obawiałam się tej kobiety, ale z drugiej strony – kim jestem, żeby odmawiać jej prawa do wybaczenia dawnych krzywd?
- Zrób, co uważasz za słuszne – szepnęłam Johnowi do ucha – Jestem z tobą.
Odeszłam kilka kroków, John wiódł za mną wzrokiem, ale w końcu zrozumiał, o co mi chodziło. Spojrzał na Carol, widziałam że sprawia mu to ból, ale przełamał się i położył jej dłoń na ramieniu.
- Zostawmy to – powiedział z trudem – Wybaczam ci. Robię to dla Lisy.
- John…
- Nie utrudniaj, Carol. Wystarczy. Chciałbym nie mieć do ciebie żalu, może z czasem mi się uda… Ale wybaczam ci. Bądźcie szczęśliwe z Lisą, i bądź dla niej dobrą matką.
Obrócił się szybko w moją stronę i podszedł do mnie. Nerwowo złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą, kierując się w stronę domu.
-Dziękuję, John! – zawołała jeszcze za nami Carol – Dziękuję…!
Ścisnął mocniej moją dłoń. Nie odzywał się ani słowem. W domu po prostu usiadł na kanapie, nie zdejmując nawet kurtki. Tak bardzo było mi go żal… Zdjęłam płaszcz, buty i stanęłam przed nim. Wbił wzrok w podłogę i nawet nie patrzył na mnie. Był naprawdę rozbity. Uklękłam przed nim, powoli zdjęłam mu buty, potem rozpięłam zamek od kurtki, i gdy chciałam lekko pociągnąć za rękaw, by zsunąć go z ramion Johna, spojrzał na mnie.
- Dobrze zrobiłem? – zapytał nagle.
- Bardzo dobrze, jestem z ciebie dumna – przyznałam, całując go w czoło – Bolało?
- Bolało.
- Mój biedny misiaczek… Już jest dobrze, jesteśmy w domu, nie ma jej.
- Ale ty jesteś – wbił we mnie wzrok – Boże, nikt nigdy mnie tak nie kochał, jak ty!
- John, dopiero o tym wiesz? – roześmiałam się cicho.
- Wiedziałem, ale… Dotarło do mnie dziś, że naprawdę mogłabyś dla mnie zabić, albo umrzeć. Katie, przepraszam że milczałem, kiedy ty rozmawiałaś z Carol… Byłem jak w jakimś transie, nawet nie wiesz ile emocji kotłowało się we mnie w ciągu tych paru minut. A ty… walczyłaś o mnie jak nigdy nikt. Raz tylko pamiętam, jak moja mama kłóciła się z kimś zawzięcie o mnie, broniła mnie jak lwica, i tak bardzo mi ją dziś przypomniałaś.
- Też byś tak zrobił na moim miejscu. Nie mogłam wytrzymać, patrząc na nią i słysząc to wszystko… John, nigdy nie mówiłeś mi że Carol wyjechała w dniu waszego ślubu.
- Po co miałem mówić? Żeby przeżywać to upokorzenie po raz kolejny? Wystarczyło mi, że wiedziałaś o tym, że mnie zostawiła, nie musiałaś znać okoliczności. Nie potrafiłem utrzymać przy sobie kobiety, myślisz że chciałem ci to powiedzieć, żebyś może się przestraszyła że ciebie też nie utrzymam?
- John, jak możesz tak myśleć – odparłam łagodnie – To nie ty nie potrafiłeś jej utrzymać, ale ona była podłą żmiją która cię wykorzystała. Ty po prostu kochałeś, a miłość zawsze osłabia i oślepia.
- Nie. W twoim przypadku miłość daje ogromną siłę, jesteś niewiarygodnie silna, gdy przychodzi do stanięcia w mojej obronie.
- Ale też czuję się czasem słaba, zdezorientowana, wiem że wybaczyłabym ci wiele, nawet okropnych świństw, i to jest moja słabość w miłości. Ja po prostu nie umiem już bez ciebie…
- A ja bez ciebie, Kate. Kocham cię.
Posadził mnie na swoich kolanach i wtulił się ufnie i mocno, powtarzając mi wielokrotnie, że nigdy wcześniej nie był tak szczęśliwy i nigdy tak mocno nie kochał. Wierzyłam mu. Po prostu bezgranicznie i ślepo wierzyłam w każde słowo, które słyszałam z jego ust. Dlaczego? Bo też nigdy nikogo tak nie kochałam, a zresztą tego dnia pojęłam, że nareszcie oboje mocno dojrzeliśmy.